„To miały być spokojne Święta Bożego Narodzenia. Ale teściowa musiała powiedzieć 1 niewybredny komentarz na mój temat”
„Napięcie wisiało w powietrzu, jakby wszyscy czekali, czy któraś z nas znowu się odezwie. Milczałam. Teściowa też. Co chwila tylko rzucała mi krótkie spojrzenia znad talerza, jakby liczyła, że jeszcze coś palnę. Tym razem postanowiłam zrobić coś lepszego – zniknąć jej z pola widzenia”.

- Redakcja
Wigilie w naszej rodzinie zawsze były wystawne, trochę jak konkurs na najładniejsze pierogi, najbardziej błyszczącą sukienkę i największy kawałek karpia. Co roku stół uginał się od jedzenia, a atmosfera… no cóż, zależała od tego, czy teściowa już coś palnęła, czy dopiero się zbierała. Od kiedy wyszłam za mąż, święta były dla mnie czymś w rodzaju corocznego egzaminu. Zazwyczaj zaliczałam go bez większych problemów, ale w tym roku czułam się wyjątkowo pewna siebie. Ubrałam się tak, jak lubię – elegancko, ale z klasą. Włosy ułożone, makijaż zrobiony, paznokcie w kolorze bordo. Nawet mój mąż – zazwyczaj oszczędny w komplementach – powiedział, że wyglądam jak z okładki. Słyszałam komplementy od szwagra, ciotek, a nawet od mojej wiecznie niezadowolonej kuzynki. I już zaczęłam łudzić się, że to będzie pierwsza Wigilia bez złośliwości. Tyle że wtedy odezwała się moja teściowa.
Czułam na sobie spojrzenia
– No nie mogę, jak pięknie dzisiaj wyglądasz! – rzuciła ciotka Grażyna, przyglądając mi się jak eksponatowi z wystawy.
– Dziękuję, trochę się ogarnęłam – odpowiedziałam, nie ukrywając satysfakcji.
– „Trochę”? Wyglądasz jak z żurnala.
Usiadłam przy stole, starając się nie roześmiać z triumfu. Czułam na sobie spojrzenia pełne uznania. Nawet mój mąż objął mnie ramieniem i powiedział na ucho:
– Wszyscy się na ciebie gapią.
Podano barszcz. Z kuchni wyszła teściowa, trzymając półmisek z uszkami, jakby niosła złoto. I już wiedziałam, że coś się święci. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po mojej sukience, zatrzymało na chwilę przy moim dekolcie, a potem uniosła brew.
– No, no… – mruknęła z tym swoim lodowatym uśmieszkiem. – Widzę, że w tym roku odważyłaś się pokazać nogi. Chyba na siłowni mają zniżki przed świętami?
Zapadła cisza. Ciotka Grażyna kaszlnęła w serwetkę.
– Nie trzeba zniżek, wystarczy trochę dyscypliny – odpowiedziałam słodko, sięgając po uszko.
Teściowa uniosła kącik ust, jakbyśmy grały w jakąś dziwną grę.
– Oczywiście. Tylko żeby ci potem ta dyscyplina nie przeszkodziła w zajściu w ciążę… – dodała z udawaną troską.
– Mamo… – warknął mój mąż, ale ona już rozlewała barszcz z niewinną miną.
Spojrzałam na nią, potem na stół, potem na swoje czerwone paznokcie. I wiedziałam, że tej Wigilii nie odpuszczę.
Spojrzałam jej prosto w oczy
Wpatrywałam się w talerz z barszczem. Dyscyplina przeszkadza w zajściu w ciążę? Nie mogła chociaż raz po prostu zamilknąć i zjeść w spokoju?
– Chcesz może jeszcze jedno uszko, kochanie? – zagadnęłam męża przesadnie słodkim tonem. – Podobno od nich płodność rośnie.
Teściowa spojrzała na mnie kątem oka. Szwagier chrząknął i uśmiechnął się pod nosem.
– No dobrze, dzieci, dajcie już spokój z tymi aluzjami – odezwał się teść, próbując załagodzić atmosferę.
– Ja żadnych aluzji nie robiłam – odpowiedziała teściowa, z udawaną niewinnością. – Przecież tylko powiedziałam, że ładnie wygląda, ale... no, wiadomo, kobiece ciało to nie tylko estetyka.
– Nie martw się, mamo – przerwał jej mój mąż. – Zuzia dba o siebie, ale to nie znaczy, że ma zamiar zrezygnować z rodziny. Po prostu nie chce wyglądać jak... – urwał.
– Jak kto? – syknęła jego matka, odstawiając łyżkę z impetem.
– Mamo, proszę cię... – warknął znów mój mąż, po czym spojrzał na mnie przepraszająco. – Nie przejmuj się.
– Nie przejmuję się – skłamałam, biorąc łyk barszczu.
W salonie zapadła niezręczna cisza. Nawet ciotka Grażyna udawała, że nie słyszy.
– Tylko chciałam dobrze – mruknęła teściowa. – No ale trudno, niektórym to się nie dogodzi.
Podniosłam wzrok i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Niektórym rzeczywiście się nie dogodzi, szczególnie jeśli się ciągle czepiają.
Tylko wzruszyłam ramionami
Po tej wymianie zdań kolacja toczyła się dalej. Rozmowy niby wróciły na bezpieczne tory: ryby, ceny karpia, nowy samochód szwagra. Napięcie wisiało w powietrzu, jakby wszyscy czekali, czy któraś z nas znowu się odezwie. Milczałam. Teściowa też. Co chwila tylko rzucała mi krótkie spojrzenia znad talerza, jakby liczyła, że jeszcze coś palnę. Tym razem postanowiłam zrobić coś lepszego – zniknąć jej z pola widzenia.
– Pomogę w kuchni – powiedziałam, wstając z krzesła.
– Pójdę z tobą – oznajmiła teściowa i poderwała się równie szybko.
Mąż spojrzał na mnie błagalnie, ale tylko wzruszyłam ramionami. Trudno. Jeśli już miałyśmy to rozegrać, to niech się dzieje. Zamknęłyśmy się w kuchni. Teściowa zaczęła od razu zmywać talerze, jakby nic się nie stało. Przez chwilę stałam, oparta o blat, zanim powiedziałam:
– Naprawdę musisz to robić?
– Co robić? – udawała zdziwioną.
– To. Komentować. Wtrącać się. Sugerować, że jestem za chuda, za leniwa, za mało matczyna. Co roku to samo.
– Oj, nie przesadzaj. Przecież to były tylko słowa. Trochę humoru.
– Serio?
– Może jakbyś mniej była przewrażliwiona, to byś nie brała wszystkiego do siebie.
Zbliżyłam się do niej i spojrzałam jej prosto w twarz.
– Nie jestem przewrażliwiona. Jestem już tym zmęczona. I nie zamierzam się już więcej uśmiechać, kiedy ktoś mnie upokarza tylko dlatego, że może.
Zamilkła na chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
– Od początku wiedziałam, że z tobą to będzie ciężko.
Nie odpowiedziałam. Otworzyłam lodówkę, żeby wyjąć ciasto.
Miałam nadzieję, że odpuści
Wróciłyśmy do salonu z półmiskami ciasta. Przerysowany uśmiech teściowej zwiastował dalszy teatrzyk rodzinnej serdeczności. Usadziła się obok teścia i zaczęła nakładać makowiec, jakby to był najważniejszy moment wieczoru. Przez chwilę miałam nadzieję, że odpuści. Że poprzestanie na tej jednej szpileczce. Byłam naiwna.
– A ty czego nie jesz ciasta? – zapytała z udawaną troską. – Liczysz kalorie nawet w święta?
– Nie mam ochoty, mamo – odpowiedziałam spokojnie, choć słowo „mamo” utknęło mi w gardle jak ość.
– A to ciekawe. Taka szczupła, a zawsze najbardziej rzucała się na sernik.
– Może dorosłam – ucięłam.
– Albo może boisz się, że jak przytyjesz, to twój mąż przestanie się tobą interesować? – zaśmiała się i spojrzała wymownie na mojego męża.
Mąż zbladł.
– Mamo, na miłość boską, przestań – powiedział w końcu, bez cienia żartu.
– Tylko tak żartuję! – rozłożyła ręce w teatralnym geście. – W naszej rodzinie zawsze się śmialiśmy przy stole.
– Ty się śmiejesz. My się męczymy – wtrącił mój mąż, a ja nie wierzyłam, że w końcu się odezwał.
– Czyli teraz wszyscy będą przeciwko mnie, tak? – prychnęła. – Bo nie powiedziałam, że Zuza wygląda cudownie i pewnie lada moment dostanie rolę w reklamie pasztetu sojowego?
– Mamo, masz talent do rujnowania rodzinnych spotkań – podsumował mój mąż, wstając od stołu.
Popatrzyłam na niego i pomyślałam, że może jednak nie jestem w tym całkiem sama.
Złapał mnie za rękę
Wieczór się przeciągał, a atmosfera z każdą minutą robiła się coraz bardziej napięta. Nikt już nie rozmawiał o prezentach ani o tym, że śledzie były wyjątkowo udane. Szwagier udawał, że szuka coś w telefonie, ciotka Grażyna zaczęła podejrzanie często wychodzić do łazienki, a mój mąż w milczeniu nalewał sobie kolejną porcję kompotu z suszu. Teściowa siedziała sztywno z miną męczennicy.
– No to może zaśpiewajmy kolędy? – rzuciła nagle, jakby nic się nie stało.
– Świetny pomysł – mruknęłam. – Może zacznijmy od „Cichej nocy”, żeby się nie kłócić o tonację.
– Czy ty musisz tak ciągle dogadywać? – spojrzała na mnie z wyrzutem. – Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego jesteś taka napastliwa.
– Napastliwa? – powtórzyłam. – Ty przez całą kolację mierzysz mnie wzrokiem jak towar na wyprzedaży, komentujesz mój wygląd, a ja mam grzecznie siedzieć?
– Nikt ci nie każe siedzieć – odcięła się. – Możesz wstać i wyjść, jeśli ci nie pasuje.
Zapadła cisza. Spojrzałam na mojego męża. Wstał pierwszy.
– No to wychodzimy – powiedział spokojnie. – Dziękujemy za Wigilię. Było... jak zawsze.
– Co ty robisz? – zapytała jego matka, unosząc głos.
– To, co powinniśmy byli zrobić już dawno. Chronię swoją żonę. Ciebie już nie zmienię.
Złapał mnie za rękę. Bez słowa wstałam, wzięłam płaszcz i torebkę.
– Wesołych świąt, mamo – powiedziałam na koniec.
Nie odpowiedziała.
Byłam szczęśliwa
Wyszliśmy na zewnątrz, a chłód powietrza był jak ożywczy prysznic po dusznym przedstawieniu. Śnieg zaczął prószyć. Mój mąż milczał przez dłuższą chwilę. Szliśmy chodnikiem w stronę samochodu, powoli, bez pośpiechu, jakbyśmy wreszcie nie musieli się przed nikim spieszyć ani tłumaczyć.
– Przepraszam, że tak długo nie reagowałem – powiedział nagle. – Czasem człowiek przyzwyczaja się do tego, co go męczy i myśli, że to norma.
– Wiem. – Ścisnęłam mocniej jego dłoń. – Dziękuję, że dzisiaj powiedziałeś to głośno.
– Nie mogłem już dłużej patrzeć, jak się męczysz. I szczerze? Sam miałem dosyć tych wiecznych uszczypliwości. Od zawsze.
– Myślisz, że się do nas odezwie?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Ale nawet jeśli nie, to jakoś przeżyję. Mamy siebie. To wystarczy.
Uśmiechnęłam się lekko, czując, że pierwszy raz od lat nie wracam z Wigilii ze ściśniętym gardłem.
– A tak swoją drogą – dodał po chwili – wyglądałaś dziś świetnie. W tej sukience... No po prostu bosko.
– Serio? – spojrzałam na niego z ukosa.
– Tak. Jakbyś uciekła z jakiegoś snu. I nie potrzebujesz ani centymetra mniej, ani więcej.
– Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że coś ci chodzi po głowie – zażartowałam.
Roześmiałam się pierwszy raz tego wieczoru naprawdę szczerze. I wtedy zrozumiałam – to była moja pierwsza prawdziwie wolna Wigilia.
Zuzanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”
- „Te święta były jakieś inne. Pośród prostych ozdób wyciętych z papieru w końcu odnalazłem rodzinny klimat”
- „Wybierałam choinkę i spotkałam dawną miłość. Rzuciłam dla niego wszystko, a on nagle zmienił zdanie”

