„To miała być tylko jedna noc z kolegą sprzed lat. Po wszystkim nie mogłam przestać o nim myśleć”
„W poniedziałek wszystko wróciło na swoje miejsce. Praca, korki, siłownia, maile. Tylko że coś się przesunęło we mnie o milimetr. Złapałam się na tym, że szukam go wzrokiem wśród przechodniów, że chcę mu wysłać wiadomość. Ale przecież się umówiliśmy. To była tylko jedna noc. Bez obietnic. Bez planów”.

Od kilku lat moje życie to nieustający cykl pracy, siłowni i niezręcznych randek z Tindera, które kończą się szybciej, niż się zaczynają. Warszawa mnie męczy, ale jednocześnie daje złudne poczucie, że jestem w biegu, że coś się dzieje. Codzienność wypełniona kampaniami reklamowymi i próbami udowodnienia, że wciąż mam kontrolę nad wszystkim, z czasem zaczęła mnie nużyć. Chociaż z zewnątrz wyglądam na pewną siebie, wewnątrz niosę bagaż spraw, których nigdy nie zamknęłam.
Zbliżał się zjazd absolwentów liceum
Nie byłam przekonana, czy chcę tam iść – co to da? Spotkać ludzi, którzy pamiętają mnie z czasów, gdy ukrywałam się pod grubym eyelinerem i ironią? Ale coś mnie tknęło. Pojawiła się myśl, że może będzie tam Tomek. Cichy chłopak z ostatniej ławki, z którym łączyła mnie dziwna, trudna do zdefiniowania nić porozumienia. Nigdy się do niczego nie zbliżyliśmy, ale zawsze gdzieś był – jak cichy świadek mojej młodości. I choć nie rozmawialiśmy od ponad dekady, z jakiegoś powodu to o nim pomyślałam jako pierwszym.
Weszłam do sali z lekkim opóźnieniem, jakby to miało mi dać przewagę. Od progu uderzył mnie zapach prosecco, śmiechu i perfum, których używa się tylko na specjalne okazje. Ludzie stali w grupkach, wymieniając uprzejme „co u ciebie” i „nie zmieniłaś się wcale!”. Po kilku minutach miałam ochotę zawrócić, ale wtedy go zobaczyłam.
Stał przy barze, w granatowej marynarce, z lekko siwiejącymi włosami i tym samym spokojem, który pamiętałam. Tomek. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby się upewniał. W końcu podszedł, uśmiechając się nieśmiało.
– Lena? Serio? Myślałem, że nie przyjdziesz.
– A ja myślałam, że mnie nie poznasz – odpowiedziałam z lekkim sarkazmem, ale serce mi przyspieszyło.
– Poznałbym cię wszędzie. Chociaż… faktycznie, trochę się zmieniłaś. Na plus, oczywiście – dodał szybko.
Usiedliśmy na tarasie, z dala od głównego zgiełku. Powoli, bez pośpiechu, opowiadaliśmy sobie, co wydarzyło się przez ostatnie lata. Praca, przeprowadzki, rozstania. Czasem coś przemilczeliśmy. Było w tym wszystkim coś znajomego, jakbyśmy tylko kontynuowali rozmowę sprzed dziesięciu lat.
– Zawsze lubiłem z tobą gadać – powiedział nagle, popijając drinka.
– Nawet wtedy, gdy byłam wredna i wiecznie z nosem w książkach?
– Zwłaszcza wtedy.
Spojrzałam na niego inaczej. Nie jak na wspomnienie, ale jak na człowieka, który był tu teraz. I nie wiedziałam jeszcze, że ta noc wszystko zmieni.
Po wyjściu z klubu staliśmy chwilę na chłodnym, pustym chodniku. Warszawa nocą była dziwnie cicha. Tomek zapiął mi płaszcz pod szyję, zupełnie jakbyśmy znali się od lat.
– Chcesz jeszcze gdzieś pójść? – zapytał, trochę zbyt spokojnie, jak na taką propozycję.
– Spacer? – zaproponowałam, chociaż sama nie wiedziałam, czy to dobra myśl.
Ruszyliśmy w stronę Wisły, rozmawiając o błahostkach
O serialach, muzyce z liceum, planach na wakacje, których nikt z nas już nie robił. Kiedy przystanęliśmy przy bulwarze, spojrzał na mnie i zapytał:
– Chcesz pójść ze mną do hotelu?
Zamarłam. Bez patosu. Bez kokieterii. Jakby zaprosił mnie na herbatę. Patrzył mi prosto w oczy. Wziął moją dłoń.
– Nie musimy udawać, że to coś więcej. Ale może to właśnie ten moment, który trzeba po prostu przeżyć?
Zgodziłam się. Po prostu. Bez analizy, bez dramatów. Pokój był ciepły i przytulny, z delikatnym światłem nocnej lampki. Tomek był czuły, powolny, trochę niepewny, jakby i jemu zależało, by ta noc miała sens.
– Wszystko w porządku? – szepnął w pewnym momencie.
– Tak. Właśnie tak ma być.
Nie rozmawialiśmy o uczuciach. Nie trzeba było. Cisza między nami mówiła więcej niż jakiekolwiek wyznanie.
Rano obudziłam się pierwsza. Przez chwilę patrzyłam na niego. Spał spokojnie, z ręką rozłożoną na mojej poduszce. Wstałam, ubrałam się po cichu. Wychodząc, zostawiłam kartkę:
Dzięki za noc, której nie zapomnę. Bez zobowiązań, jak ustaliliśmy.
I byłam pewna, że to już koniec. W poniedziałek wszystko wróciło na swoje miejsce. Praca, korki, siłownia, maile. Tylko że coś się przesunęło we mnie o milimetr. Złapałam się na tym, że szukam go wzrokiem wśród przechodniów, że chcę mu wysłać wiadomość. Ale przecież się umówiliśmy. To była tylko jedna noc. Bez obietnic. Bez planów.
Mimo to czułam, jak narasta we mnie niepokój. Mijały dni, a ja sprawdzałam telefon, jakby coś mogło się zmienić. Tomek milczał. Nie zostawił numeru, nie dodał mnie nigdzie. Był tak samo znikający, jak się pojawił. I właśnie to bolało najbardziej. Bo przez chwilę wydawało mi się, że nie jestem sama.
– Wszystko okej? – zapytała mnie Magda w pracy, kiedy po raz trzeci tego dnia zignorowałam klienta na słuchawce.
– Jasne, po prostu się nie wyspałam – skłamałam.
Wieczorem spotkałam się z Olką, moją przyjaciółką od czasów studiów. Siedziałyśmy w barze z winem i pizzą.
– Jesteś jakaś inna – powiedziała w końcu. – Coś się stało?
Wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, czasem wydaje ci się, że kogoś obchodzisz. A potem przypominasz sobie, że ludzie szybko zapominają, że byłaś.
Olka spojrzała na mnie uważnie.
– Mówisz o facecie?
Nie odpowiedziałam. Ale w oczach miałam łzy, których nie chciałam pokazać. Nienawidziłam tej wersji siebie – naiwnej, rozczarowanej. Obiecałam sobie, że więcej nie będę.
Ale z jakiegoś powodu znów się tak czułam
Po trzech tygodniach nie wytrzymałam. Wieczorem, po trzecim kieliszku czerwonego wina, napisałam do niego. Znalazłam jego profil na LinkedIn – zupełnie przypadkiem. Długo wpatrywałam się w przycisk „Wyślij wiadomość”, aż w końcu palce zadziałały szybciej niż rozum.
– Hej. Jeśli to nie przesada, chciałabym się spotkać. Na chwilę. Bez żadnych oczekiwań.
Nie odpisał od razu. Ale odpisał. Po godzinie.
– Spotkajmy się w piątek. O 18. Kawiarnia przy Placu Zbawiciela. Pamiętasz tę z zielonymi kanapami?
Pamiętałam. I przyszłam. On już czekał. Wyglądał na zmęczonego, bardziej niż tamtej nocy. Ale kiedy na mnie spojrzał, wiedziałam, że pamięta każdy szczegół.
– Myślałam, że chcesz to zostawić za sobą – powiedziałam, siadając.
– Chciałem – odpowiedział cicho. – Ale nie potrafiłem.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, jakby każde z nas próbowało znaleźć właściwe słowo, by nie zburzyć tej kruchej sceny.
– Myślałam, że dla ciebie też to coś znaczyło – odezwałam się w końcu.
– Właśnie dlatego uciekłem – westchnął. – Byłem świeżo po rozstaniu z kimś, z kim byłem prawie dziesięć lat. Nie byłem gotowy.
Zabrakło mi słów. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, zamówiliśmy herbaty, porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Gdy wychodziliśmy, pożegnaliśmy się zwykłym „trzymaj się”. Bez pocałunku. Bez objęcia.
Ale wszystko we mnie krzyczało: to jeszcze nie koniec.
Wróciłam do mieszkania, zamknęłam drzwi i przez długą chwilę stałam w przedpokoju. W ciszy. W butach, z płaszczem jeszcze na ramionach. Jakby ruch miał zniszczyć ten ledwie uchwytny stan pomiędzy „było” a „mogło być”.
Nie płakałam. Nie było już na to miejsca. Ale czułam się pusta. Tak jakby nasza rozmowa rozszczelniła coś we mnie. Tomek nie powiedział nic, co mogłoby mnie zranić. Nie zbył mnie, nie zlekceważył. Ale też niczego nie zaproponował. Nie zapytał, czy się jeszcze spotkamy. Nie powiedział, że żałuje, że chciałby spróbować jeszcze raz. Może sam nie wiedział, czego chce. Może ja też nie.
Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie. Wzięłam do ręki książkę, ale nie przeczytałam ani jednej strony. Położyłam ją obok i wsunęłam nogi pod koc. W pokoju było cicho, tylko ciepłe światło lampy odbijało się w szklance.
Zdałam sobie sprawę, że jestem znów tą samą dziewczyną, którą byłam w liceum – niepewną, trochę za bardzo analizującą każde słowo, każde spojrzenie. Ale coś się zmieniło. Tamta dziewczyna nie wiedziała jeszcze, że może coś poczuć i nie zabić tego uczucia tylko dlatego, że nie dostała go z powrotem.
Nie chciałam już „tylko jednej nocy”. Chciałam bliskości. Spokoju. Prawdy. I nie musiał to być Tomek. To mogłam być ja. Dla siebie.
Przez chwilę wsłuchiwałam się w swój oddech. I zrozumiałam, że niewypowiedziane słowa czasem ważą więcej niż te, które się usłyszy.
Minęły tygodnie. Żadne z nas nie napisało
Nie zadzwoniło. Nie mijałam go przypadkiem na ulicy, nie wpadałam na niego w sklepie czy w metrze, chociaż przez pierwsze dni po naszej rozmowie miałam nadzieję, że tak się stanie. Potem przestałam czekać. Zajęłam się swoim życiem. Naprawdę. Ale nie było już takie samo.
Zmieniło się coś fundamentalnego – ja przestałam udawać, że niczego nie potrzebuję. Do tej pory grałam silną kobietę, która wszystko ogarnia, której nic nie rusza. Taka byłam w pracy, w towarzystwie, na Tinderze. Ale w środku nosiłam ciszę, której nie chciałam nikomu pokazać. Tomek coś we mnie otworzył. A może tylko przypomniał, że można inaczej. Że można chcieć więcej, nawet jeśli się tego nie dostanie.
Zaczęłam mówić o swoich uczuciach. Najpierw do przyjaciółki. Potem do siebie. I w końcu do terapeuty, którego znalazłam po jednej szczególnie długiej, bezsennej nocy. To była najodważniejsza decyzja, jaką podjęłam od lat.
Nie idealizuję już tamtej nocy. To była tylko jedna noc. Ale niosła ze sobą więcej sensu, niż niejedna relacja, w której byłam miesiącami. Nie była bajką. Nie była obietnicą. Była lustrem. I odbiło się w nim wszystko – samotność, pragnienie, odwaga, lęk.
Tomek nie wrócił. I dobrze. Bo ja już nie czekam. Teraz czekam tylko na siebie – na momenty, w których będę prawdziwa, nie dla kogoś, ale dla siebie.
To była tylko jedna noc. Ale wystarczyła, żebym w końcu poczuła, że żyję.
Lena, 38 lat
Czytaj także:
- „Zamiast jeść sałatkę z majonezem, na Wielkanoc zjadam włoski deser w Mediolanie. Spędzam święta na własnych warunkach”
- „Narzeczony zniknął w dniu naszego ślubu. Myślałam, że to żart, ale on naprawdę miał powód, by mnie zostawić”
- „Od dawna mnie i męża nic nie łączy. Patrzymy sobie w oczy, wiedząc, że śpimy z kimś innym”

