„To miał być zwykły pierwszy dzień wiosny. Oprócz zapachu fiołków poczułem też powiew miłości”
„Spacerowaliśmy bez celu po mieście, tak jak kiedyś, gdy mieliśmy po osiemnaście lat i wydawało nam się, że świat należy do nas. Teraz miasto było inne – wyższe budynki, nowe kawiarnie, znajome miejsca, które zmieniły właścicieli. Ale wciąż było w nim coś, co przypominało mi młodość”.

- redakcja
Wiosna zawsze przychodziła niepostrzeżenie. Jednego dnia jeszcze dygotałem w zimowym płaszczu, a następnego słońce wlewało się przez okno, zmuszając mnie do zmiany garderoby. Tego ranka wstałem wcześnie. Powietrze pachniało inaczej – jakby wilgoć ziemi i ciepłe promienie słońca tworzyły nową mieszankę zapachów, której nie czułem od miesięcy. Nie miałem żadnych planów na ten dzień. Chciałem po prostu napić się kawy na balkonie, przeczytać kilka stron książki i w spokoju popracować. Ale wiosna miała dla mnie inne plany.
Spotkanie po latach
Gdy wyszedłem z mieszkania, żeby zrobić szybkie zakupy, zobaczyłem coś, co kazało mi się zatrzymać. A raczej – kogoś. Była tam, po drugiej stronie ulicy, z włosami rozwiewanymi przez wiatr. Niosła w ramionach bukiet żółtych tulipanów i uśmiechała się do starszej pani, której pomagała podnieść upuszczoną torbę. Przez chwilę nie byłem pewien, czy to naprawdę ona.
Nie widziałem Zosi od ponad dziesięciu lat. A jednak teraz stała tam, kilka metrów ode mnie, zupełnie jakby nic się nie zmieniło. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w jej stronę. Nie wiedziałem, co powiem. Ale czułem, że muszę to zrobić.
Nie planowałem jej spotkać. Takie rzeczy zdarzają się w filmach, a nie w prawdziwym życiu. A jednak szedłem w jej stronę, czując, jak serce przyspiesza z każdym krokiem. Zosia schyliła się, żeby poprawić torbę staruszki, a potem podała jej bukiet tulipanów, który wypadł jej z rąk. I wtedy spojrzała w moją stronę. Najpierw było widać lekkie zdziwienie, jakby przez moment nie mogła mnie rozpoznać. Ale po chwili jej oczy się rozszerzyły, a na twarzy pojawił się ten sam uśmiech, który pamiętałem sprzed lat.
– Adam?! – powiedziała, a w jej głosie było niedowierzanie.
– Zosia… – odezwałem się, czując, że nie potrafię sklecić żadnego sensownego zdania.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Ludzie przechodzili obok, samochody mknęły po ulicy, ale ja słyszałem tylko szum w uszach i czułem ten dziwny ciężar w klatce piersiowej.
– Ile to już lat? Dziesięć? – spytała, poprawiając kosmyk włosów za uchem.
– Chyba jedenaście – uśmiechnąłem się niepewnie. – Aż trudno uwierzyć.
– To prawda – westchnęła. – Chodź, usiądziemy gdzieś?
Wskazała na kawiarnię po drugiej stronie ulicy. Nie musiała mnie namawiać. Czułem, że to spotkanie nie było przypadkowe. Usiedliśmy przy stoliku, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że Zosia naprawdę tu jest.
Zawsze miło ją wspominałem
Kelnerka podała nam kawę, ale ja prawie jej nie tknąłem. Nie mogłem oderwać wzroku od Zosi. Przez jedenaście lat często o niej myślałem, zastanawiając się, jak potoczyło się jej życie. A teraz siedziała naprzeciwko mnie, mieszając łyżeczką espresso, jakby to było najzwyklejsze spotkanie na świecie.
– Nie mogę uwierzyć, że cię widzę – powiedziałem w końcu.
Zosia uśmiechnęła się lekko.
– Ja też nie. To zabawne, prawda? Tyle lat… A jednak los znowu nas postawił na tej samej drodze.
– Co u ciebie? – spytałem.
Westchnęła i spojrzała przez okno.
– Dużo się zmieniło. Przez kilka lat mieszkałam w Londynie. Praca, nowe znajomości, szybkie tempo życia… Ale w pewnym momencie coś we mnie pękło. Poczułam, że chcę wrócić.
– Dlaczego?
– Bo zaczęło mi brakować tego, co zostawiłam. Przyjaciół, rodziny… i wspomnień – powiedziała, a ja miałem wrażenie, że mówi o czymś więcej. – A ty?
Zastanowiłem się chwilę. Moje życie było stabilne, może trochę monotonne. Praca, mieszkanie, kilka krótkich związków, które nigdy nie przerodziły się w nic poważnego.
– Chyba nic spektakularnego – wzruszyłem ramionami. – Ale dobrze mi tu.
Zosia spojrzała na mnie uważnie, a potem uśmiechnęła się szerzej.
– Wiesz… może to dziwne, ale mam wrażenie, że właśnie dostałam drugą szansę.
Poczułem, że ja chyba też.
Nie potrafiliśmy się rozstać
Siedzieliśmy w tej kawiarni dłużej, niż planowaliśmy. Rozmowa płynęła naturalnie, jakby te jedenaście lat wcale nas nie rozdzieliło.
– Pamiętasz nasze wagary nad rzeką? – zapytała nagle Zosia, uśmiechając się z rozbawieniem.
Roześmiałem się.
– Oczywiście! Udawaliśmy, że idziemy na lekcje, a potem siedzieliśmy na pomoście, mocząc nogi w wodzie.
– I kłóciliśmy się o to, czy lepiej wyjechać w świat, czy zostać tutaj – dodała, kręcąc łyżeczką w pustej filiżance. – No i proszę… Ja wyjechałam, ty zostałeś.
– Więc kto miał rację? – zapytałem, unosząc brwi.
Zosia zamyśliła się na chwilę.
– Chyba oboje. Ja musiałam wyjechać, żeby zrozumieć, jak bardzo kocham to miejsce. A ty… Może po prostu od początku wiedziałeś, gdzie jest twój dom.
Jej słowa zabrzmiały cieplej, niż się spodziewałem. Zosia zawsze była wolnym duchem, marzącym o wielkich podróżach i przygodach. Teraz siedziała tu, w naszej małej kawiarni, i mówiła, że wróciła.
– I co teraz? – zapytałem.
Zosia wzruszyła ramionami.
– Na razie chcę tu zostać. Odnaleźć się na nowo. Może spróbować zacząć coś od zera.
Zerknęła na mnie uważnie.
– A może po prostu nadrobić stracony czas?
Poczułem ciepło gdzieś w środku. Może to był pierwszy dzień wiosny. A może po prostu pierwszy dzień czegoś nowego.
Pierwszy wiosenny spacer
Spacerowaliśmy bez celu po mieście, tak jak kiedyś, gdy mieliśmy po osiemnaście lat i wydawało nam się, że świat należy do nas. Teraz miasto było inne – wyższe budynki, nowe kawiarnie, znajome miejsca, które zmieniły właścicieli. Ale wciąż było w nim coś, co przypominało mi młodość. A może to była Zosia?
– Nie sądziłam, że tu jeszcze wszystko pamiętam – powiedziała, spoglądając na starą kamienicę. – Tu kiedyś był antykwariat.
– Tak, ale zamknęli go parę lat temu – przytaknąłem. – A szkoda, bo miał najlepszy zapach starych książek.
Uśmiechnęła się i nagle złapała mnie za rękaw.
– A co z tamtym miejscem? – wskazała na mały park między budynkami.
Zatrzymałem się i spojrzałem w stronę drewnianej altany. Ile razy tu przychodziliśmy? Chowaliśmy się przed deszczem, gadaliśmy godzinami, jedliśmy lody z pobliskiej cukierni. To tu, dawno temu, pocałowałem ją po raz pierwszy.
– Nadal tu stoi – powiedziałem cicho.
Zosia spojrzała na mnie i przez chwilę nic nie mówiła. Widziałem, że myśli o tym samym co ja.
– Chodźmy tam – zaproponowała.
Nie zaprotestowałem. Weszliśmy do środka i usiedliśmy na starej drewnianej ławce.
– Tęskniłam za tym – powiedziała nagle.
Nie spytałem, czy miała na myśli to miejsce, czy mnie. Ale chyba znałem odpowiedź.
Moje najlepsze wspomnienia
Siedzieliśmy w altanie, a wiosenne słońce przebijało się przez drewniane szczeliny, zostawiając na ziemi ciepłe plamy światła. Powietrze pachniało wilgotną ziemią i pierwszymi kwitnącymi drzewami.
– Czuję się, jakbyśmy cofnęli się w czasie – powiedziała Zosia, przesuwając palcami po powierzchni ławki.
– Może trochę – przyznałem. – Ale chyba oboje jesteśmy już trochę inni, prawda?
Spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Tak. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Przez chwilę panowała cisza, ale nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie – była pełna niewypowiedzianych słów i wspomnień, które oboje mieliśmy w głowach.
– Wiesz… – zaczęła, patrząc gdzieś w dal. – Kiedy wyjeżdżałam, myślałam, że nic mnie tu nie zatrzyma. Że muszę uciec, żeby coś osiągnąć.
– I osiągnęłaś? – zapytałem cicho.
Zosia zamyśliła się.
– Tak, ale jednocześnie coś straciłam. A teraz… mam wrażenie, że odzyskuję kawałek siebie.
– Bo wróciłaś?
– Może dlatego, że ciebie spotkałam – powiedziała nagle i spojrzała mi prosto w oczy.
Coś we mnie drgnęło. Przez lata nauczyłem się nie rozpamiętywać przeszłości, ale teraz poczułem, że może nie wszystko jest jeszcze stracone.
– Adam – odezwała się po chwili. – Myślisz, że można dostać drugą szansę?
Patrzyłem na nią długo, zanim odpowiedziałem.
– Myślę, że jeśli los daje nam taką możliwość… to nie można jej zmarnować.
A potem po prostu złapałem jej dłoń.
Adam, 36 lat
Czytaj także:
„Gdy teściowa zrobiła to na naszym weselu, po prostu zaniemówiłam. Nie sądziłam, że jest zdolna do takich rzeczy”
„Zrobiłam sobie Dzień Wagarowicza i uciekłam od wnuków. To nie moje dzieci, więc niech rodzice się z nimi męczą”
„Smród z podwórka był nie do wytrzymania. Sądziłam, że to niechlujny sąsiad, ale sprawa była bardziej śmierdząca”