„To miał być ślub mojego życia, ale wszystko posypało się jak zasuszone piwonie. W kościele pojawił się niespodziewany gość”
„– Co tu się dzieje?! – ryknął mój tata, podchodząc do ołtarza. – Paweł, co to ma znaczyć?!
– Tato, spokojnie... – próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Jak mogłeś?! – krzyczała mama Pawła do niego. – Jak mogłeś coś takiego zrobić?!”.

- Redakcja
Dziś miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Dzień, który sobie wyobrażałam od dziecka – biały welon, suknia jak z bajki, ukochany mężczyzna przy ołtarzu, cała rodzina zgromadzona w kościele i błogosławieństwo z nieba. Tyle że bajki są bajkami, a życie... cóż, potrafi zadrwić nawet z najbardziej wyczekiwanych marzeń.
Zaczęło się niewinnie – wspólni znajomi, ognisko nad jeziorem, wino w plastikowym kubku. Nie od razu między nami zaiskrzyło. On wtedy jeszcze próbował się poskładać po rozstaniu z jakąś dziewczyną. Ja byłam skupiona na pracy, studiach, wszystkim naraz. Ale kiedy w końcu spojrzał na mnie tak, jakby nikt inny nie istniał... przepadłam.
Nie było łatwo
On miał swoje tajemnice, ja – swoje lęki. Były ciche dni, nieprzespane noce, wykrzyczane żale, ale mimo wszystko – pokochaliśmy się. Tak naprawdę. Tak głęboko, że uwierzyłam, że nic i nikt nas nie rozdzieli. Dwa lata temu się oświadczył. W deszczu, z pierścionkiem w kieszeni kurtki, klęcząc w błocie. Płakałam wtedy jak dziecko.
Ostatnie miesiące to był wir przygotowań. Suknia szyta na miarę. Sala zamówiona rok wcześniej. Rodzice zaangażowani po uszy. Próby fryzur, bukietów, menu. Nerwy, śmiechy, łzy. I jakieś dziwne napięcie, które czułam od rana. Niepokój, który próbowałam zagłuszyć uśmiechem do lustra.
A potem stałam w tej sukni. W welonie. Przed ołtarzem. I czułam, jak zaczyna mnie ściskać w gardle. Nie wiedziałam jeszcze, że za chwilę wszystko się zmieni.
– Wszystko jak z bajki… – pomyślałam, wpatrując się w Pawła, który trzymał moją dłoń w swojej.
Kościół był pełen. Gdzieś w trzeciej ławce moja mama ocierała łzy chusteczką, tata miał ten swój poważny, skupiony wyraz twarzy. Zza organów płynęła cicha muzyka. Pachniało kwiatami. Welon lekko drżał na moich ramionach.
Ksiądz uśmiechnął się życzliwie i zaczął wypowiadać dobrze znane słowa przysięgi. Czułam, jak serce bije mi coraz mocniej. To już. Za chwilę zostanę żoną Pawła. Mojego Pawła.
– Paweł, czy chcesz pojąć za żonę Renatę, tu obecną, i ślubować jej miłość, wierność...
– Biorę Ciebie, Renato... – zaczął spokojnie, patrząc mi w oczy. W jego głosie nie drżała ani jedna nuta niepewności.
I wtedy to się stało.
Z końca kościoła dobiegł nas ostry, przepełniony emocją krzyk:
– Nie zgadzam się! On już ma żonę!
Cisza. Dosłownie. Jakby ktoś ściszył cały świat. Organy zamilkły. Goście odwrócili głowy. Ktoś upuścił książeczkę do modlitwy. Ja zamarłam. Paweł zbladł.
Kobieta, która to krzyknęła, szła powoli w stronę ołtarza. Wysoka, smukła, w czerwonej sukience. I ja wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że to ona – Karolina. Jej oczy płonęły złością, głos jej się nie łamał.
Patrzyła wprost na mnie
– On jest moim mężem! – powtórzyła. – Nie jesteśmy rozwiedzeni. To wszystko to jedno wielkie kłamstwo!
Ksiądz cofnął się o krok. Spojrzał na Pawła.
– Proszę... Proszę to wyjaśnić... – wyjąkał. Ale Paweł milczał.
W ławkach zapanował szmer. Głowy obracały się we wszystkie strony. Goście szeptali między sobą.
– Mamo... – powiedziałam cicho, szukając jej wzrokiem. A ona patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Ojciec wstał. Rodzice Pawła również.
– Co tu się dzieje?! – ryknął mój tata, podchodząc do ołtarza. – Paweł, co to ma znaczyć?!
– Tato, spokojnie... – próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Jak mogłeś?! – krzyczała mama Pawła do niego. – Jak mogłeś coś takiego zrobić?!
Ksiądz uniósł ręce, próbując przywrócić porządek.
– Proszę o ciszę! Proszę! – zawołał, ale nikt go nie słuchał.
A Paweł... stał tam, z oczami wbitymi w posadzkę, nie mówiąc ani słowa.
Wybiegłam z kościoła. W welonie, w tej pieprzonej sukni, z sercem roztrzaskanym na tysiące kawałków. Nie widziałam, dokąd biegnę. Buty ślizgały się po kamieniach, koronkowy dół sukni zaczepił się o coś i rozdarł. Nie zatrzymałam się. Dopiero gdzieś za rogiem, przy murze cmentarza, opadłam na kolana i zaczęłam dygotać.
To był sen. To musiał być sen. Taki z tych koszmarnych, z których budzisz się z ulgą, że to jednak nieprawda. Ale ból był zbyt prawdziwy. Gardło mnie paliło, łzy zalewały oczy. Zaciskałam pięści na kolanach, próbując nie krzyczeć.
– Czy wszyscy wiedzieli oprócz mnie...? – szeptałam sama do siebie. – Czy ja byłam ostatnia...? Idiotka w białej sukni...
Usłyszałam za sobą szybkie kroki. To była mama. Przyklękła przy mnie i objęła ramieniem.
– Renatko, kochanie... – wyszeptała. – Nic nie wiedziałam. Przysięgam, nic...
Odtrąciłam jej rękę.
– Naprawdę? A nie zauważyłaś, że coś jest nie tak? Nigdy nie zapytałaś go, skąd się nagle wziął znikąd? Że nigdy nie pokazał papierów, żadnych dokumentów, żadnego rozwodu?
– On mówił, że... że jest po wszystkim. Że tamta kobieta to przeszłość... – matka załkała.
– Czyli wiedziałaś! – wrzasnęłam. – Wiedziałaś o niej! Tylko nie że jest jego żoną, prawda?
Mama spuściła wzrok.
– Nie wiedziałam. Słowo. Mówił tylko, że był z kimś wcześniej. Ale że się rozstali. Że jesteście szczęśliwi...
Spojrzałam na nią, ale już bez gniewu. To nie ona mnie zdradziła. To Paweł. Paweł, który całował mnie jeszcze wczoraj wieczorem, przysięgał, że wszystko będzie dobrze, że już nic nam nie przeszkodzi.
A teraz stałam tu – w rozdartym tiulu, ze zniszczonym makijażem i pustką w duszy.
– Chcę do domu – powiedziałam cicho. – Sama.
Mama chciała protestować, ale tylko pokiwałam głową i ruszyłam przed siebie. Po drodze słyszałam głosy gości, dźwięk telefonu, ktoś wołał moje imię, ktoś inny płakał. Nie odwracałam się.
Ślub się skończył
Miłość się skończyła. Nie miałam już siły ani na płacz, ani na krzyk. Czułam tylko jedno: wszystko się rozsypało. Wróciłam do mieszkania późnym popołudniem. Zdjęłam buty, rzuciłam welon na podłogę, suknia zsunęła się z moich ramion jak ciężar, którego nie chciałam już dźwigać. Chciałam tylko zaszyć się pod kocem, wymazać ten dzień z pamięci. Ale on już tam był. Siedział w salonie, w naszym salonie, na kanapie, zgarbiony, z głową w dłoniach.
Usłyszał, jak zamknęły się drzwi, podniósł wzrok. Jego oczy były czerwone, twarz zszarzała. Ale ja nie czułam litości. Nie teraz.
– Kim ona jest? – zapytałam, tonem tak chłodnym, że sama siebie nie poznałam. – Czy to prawda?
Paweł podniósł się powoli. Zrobił krok w moją stronę.
– Renata, pozwól, że ci wszystko wyjaśnię...
– Czy to prawda?! – wrzasnęłam, uderzając pięścią w oparcie fotela. – Powiedz. Czy ona jest twoją żoną?!
Zamarł. A potem pokiwał głową. Powoli. Jakby każda sylaba ważyła tonę.
– Formalnie... tak.
– Co to znaczy „formalnie”?! – zadrwiłam, krztusząc się własnym głosem. – Jesteście po rozwodzie czy nie?
– Nie. Jeszcze nie. Ale to tylko papier... Ja z nią nie jestem od dawna. To było martwe od lat. Myślałem, że... że to nie ma znaczenia.
– Nie ma znaczenia?! – śmiałam się przez łzy. – Chciałeś wziąć ślub, będąc nadal żonatym?! A co dalej? Może jeszcze jakieś dzieci po drodze? Ukryte kredyty? Kochanki?
– Nie miałem kochanek. Tylko ciebie. I tylko ciebie kocham. Przysięgam.
– Przysięgasz? Przysięgasz?! – zakpiłam. – Tak samo jak chciałeś to zrobić przed ołtarzem, przy świadkach, kiedy kobieta z czerwonymi ustami krzyknęła, że jesteś jej mężem?
Zamilkł. Widziałam, że chciał się zbliżyć, dotknąć mojej dłoni, ale cofnęłam się. Dla mnie to był koniec.
– Wyjdź. – powiedziałam twardo. – Nie chcę cię znać.
– Renata, proszę...
– Wyjdź, zanim naprawdę powiem coś, czego nie da się cofnąć.
Odwróciłam się. Drzwi trzasnęły za nim po chwili. I wtedy zatonęłam w płaczu. Takiego bólu nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi.
Znalazłam ją dzień później. Na Facebooku, przez wspólnego znajomego. Napisałam. Spotkałyśmy się w kawiarni. Przyszła bez makijażu, z miną, jakby nie spała od tygodni.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam od razu, bez ceregieli.
– Bo nie mogłam patrzeć, jak cię oszukuje – odpowiedziała spokojnie. – Powiedział mi, że się rozwodzi. Ale nic nie robił. Papierów nie złożył. Nadal mieszkał u mnie, kiedy już był z tobą.
Zatkało mnie
Nie chciałam jej wierzyć, ale wtedy wyjęła telefon. Zdjęcia – jego rzeczy w ich mieszkaniu. Wiadomości – jeszcze sprzed miesiąca. Screeny z jego słowami: „Jeszcze trochę, załatwię wszystko. Nie rób scen.”
– Ty miałaś być kolejną. Taką jak ja. Obietnice, czułe słówka... i cisza. – dodała.
Zamilkłam. W środku mnie wszystko się zapadło. Paweł okazał się kimś, kogo nigdy nie znałam.
Dom był cichy. Zbyt cichy. Goście dawno rozjechali się do domów, niektórzy zostawiając wiadomości, inni tylko milczenie. W mieszkaniu pachniało jeszcze kwiatami, które miały ozdabiać nasz wspólny stół. Patrzyłam na nie beznamiętnie.
Suknia ślubna wisiała na drzwiach szafy. Przód rozdarty, tren pobrudzony. Usiadłam na łóżku, patrząc na nią przez długi czas.
Telefon leżał obok. Dziesięć nieodebranych połączeń. Paweł. Wiadomości. „Musimy porozmawiać.” „To nie tak.” „Kocham cię.” Nie odpisywałam. Nie miałam siły. Nie miałam już wiary.
– Jak mogłam tego nie zauważyć? – szeptałam do siebie.
Wczoraj byłam szczęśliwa. Dziś byłam wrakiem.
Spojrzałam na zdjęcie sprzed trzech dni. Ja i Paweł, uśmiechnięci, beztroscy. Patrzyłam na tę dziewczynę i jej naiwność. Już jej nie było. Nie ufałam sobie. Ani jemu. Ani światu. Wszystko zamilkło. Zostałam sama z bólem i pytaniami bez odpowiedzi.
Renata, 29 lat
Czytaj także:
- „Gdy teściowa załatwiła fotografa na chrzest mojego dziecka, wiedziałam, że coś tu śmierdzi. Niestety miałam rację"
- „Cieszyłem się, że będę ojcem, ale przyszło rozczarowanie. Wkrótce okazało się, że w tym ogródku nie ma moich nasion”
- „Nie chciałam zgodzić się na urlop u teściowej. Potem stało się coś, co podzieliło rodzinę na zawsze”

