„To miał być romantyczny weekend we dwoje w górskim hotelu. Było idealnie, dopóki w korytarzu nie spotkałam mojego męża”
„Szedł, patrząc w telefon. Nagle spojrzał przed siebie. Nasze spojrzenia się spotkały. Przez sekundę miałam wrażenie, że jesteśmy znowu w naszej kuchni – on patrzy na mnie bez wyrazu, ja próbuję coś wyczytać z tej pustki. – Robert? – zapytałam”.

- Redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mój mąż, Robert mnie dotknął. Tak naprawdę dotknął – z czułością, z uwagą. Nie takim automatycznym klepnięciem w ramię, kiedy mija mnie w kuchni, tylko tak, żebym poczuła, że jeszcze jestem dla niego kobietą. Od miesięcy jadamy w ciszy, jakby każde z nas mieszkało w innej galaktyce. On po swojej stronie stołu, ja po swojej, między nami talerz z ziemniakami i wieczne „nic”.
Mam trzydzieści trzy lata. Robert to mój mąż od pięciu lat. I chyba tylko tyle można o nim powiedzieć. A o nas – jeszcze mniej. W ciągu dnia jesteśmy jak współlokatorzy, w nocy jak obcy.
Kilka miesięcy temu poznałam Mikołaja. Nie planowałam niczego – po prostu wreszcie ktoś na mnie spojrzał. Nie przeze mnie, nie obok – ale na mnie. Nagle przypomniałam sobie, że jestem żywa. Że mogę się śmiać. Że ktoś może mnie pragnąć.
– Karolina, przesuńmy ten wyjazd na marzec, dobrze? – poprosił Mikołaj. – Wiesz, w lutym będę zawalony pracą...
Nie chciałam, ale się zgodziłam. Zawsze się zgadzałam na to, co proponował Mikołaj.
Robert nawet nie zapytał, gdzie jadę. Może to i lepiej. Gdybym wtedy pojechała w lutym, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale pojechałam w marcu. I wszystko się posypało.
Spotkaliśmy się przypadkiem
– Nazwisko? – zapytała recepcjonistka, nie podnosząc wzroku znad klawiatury.
– Karolina L… – zaczęłam, wyciągając portfel, ale urwałam w połowie.
Nagle na drugim końcu holu, przy obrotowych drzwiach, zobaczyłam Roberta. Mojego męża. W dżinsach i granatowym swetrze, z torbą podróżną na ramieniu i z żółtą walizką na kółkach. Nie mieliśmy takiej walizki.
Szedł, patrząc w telefon. Nagle spojrzał przed siebie. Zatrzymał się. Nasze spojrzenia się spotkały. Przez sekundę miałam wrażenie, że jesteśmy znowu w naszej kuchni – on patrzy na mnie bez wyrazu, ja próbuję coś wyczytać z tej pustki.
– Robert? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Karolina? Co ty tu robisz? – udawał zdziwienie, ale kącik jego ust lekko drgnął. Znałam ten nerwowy tik.
– Przyjechałam odpocząć – rzuciłam. – A ty?
– To samo. Taki… przypadek.
Przypadek. Jasne. Hotel na uboczu, termin zmieniony w ostatniej chwili. Spojrzałam na jego torbę. Żadnych damskich rzeczy. Ale ta walizka… wyraźnie nie należała do niego.
– Sam jesteś? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
– A ty? – odpowiedział pytaniem.
– Sama. Mikołaj dojedzie wieczorem – wypowiedziałam to imię z pełną świadomością.
Zamrugał. Westchnął.
– Może porozmawiamy gdzieś na boku? Nie tutaj…
Zgodziłam się. Poszliśmy do hotelowej sali, która stała pusta.
– To kim ona jest? – zapytałam, wskazując na walizkę.
– A kim jest Mikołaj? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nie wiedziałam, kto bardziej zdradził – on… czy ja.
Rozwiały się wszelkie wątpliwości
Nie wyjechał. Choć mogłam się tego spodziewać – Robert nigdy nie podejmował decyzji impulsywnie. Został w hotelu. Nie wiem, czy odwołał swój plan, czy jego towarzyszka nigdy nie dojechała. Może się pokłócili. Może go wystawiła. Może tylko tak się umówili – że będą razem, ale osobno.
Wieczorem zeszłam do baru. Sama. W czarnej sukience, którą kupiłam specjalnie na ten wyjazd. Mikołaj miał mnie w niej zobaczyć. Ale zobaczył Robert.
– Można się dosiąść? – zapytał cicho, z kieliszkiem wina w ręku.
– To tylko bar, nie łóżko – odparłam. – Siadaj.
Siedzieliśmy obok siebie jak dwoje obcych ludzi, którzy przypadkiem rozpoznali się po latach. Nie patrzyliśmy sobie w oczy.
– Może to właśnie było nam potrzebne – żeby się tak przyłapać – powiedział, zerkając na swoje odbicie w lustrze.
– Od kiedy wiesz, że to się skończyło? – spytałam.
Nie odpowiedział od razu. Pociągnął łyk wina.
– Może od wtedy, kiedy przestaliśmy się dotykać. Albo rozmawiać. Albo kiedy zacząłem wracać do domu coraz później, żeby nie widzieć się z tą twoją bezradnością w oczach.
– A ty? – dodałam po chwili. – Od kiedy masz „koleżankę z pracy”?
– Od kiedy ty masz Mikołaja?
Zamilkłam. Spojrzał na mnie.
– Nie oceniaj mnie. Ty też jesteś tu nie sama.
– Ale byłam.
Na moment zapanowała cisza. Potem sięgnął po drugiego drinka.
– Wiesz, że przez moment myślałem, że moglibyśmy to wszystko cofnąć?
– A ja przez moment uwierzyłam, że może cię jeszcze kocham – szepnęłam.
Przez chwilę oboje udawaliśmy, że to może być prawda.
Decyzja była tylko jedna
Spałam niespokojnie. Wciąż widziałam jego oczy – te same, które przez lata znałam na pamięć, a które teraz wydawały się obce. Kiedy się obudziłam, słońce już zaglądało przez okno. Mikołaj nie zadzwonił. Nie napisał. Nagle ta cisza od niego bolała mnie bardziej niż wszystko, co usłyszałam od Roberta.
Poszłam do sali śniadań. Robert siedział już przy jednym ze stolików z kubkiem kawy w dłoni. Patrzył na góry. Płakać się chciało od tego widoku – jakby nic się nie stało, jakbyśmy byli parą, która po prostu przyjechała tu, żeby złapać oddech.
– Chcesz? – zapytał, podsuwając mi drugi kubek. – Cukier jak zwykle?
Usiadłam. Upiłam łyk.
– Nie wiem, czy da się to poskładać – powiedziałam.
– Może nawet nie warto – odpowiedział spokojnie, nie patrząc na mnie.
– A może jesteśmy zbyt dumni, żeby się przyznać, że nam się to posypało?
– Może.
Milczeliśmy chwilę. Przesunął palcem po krawędzi kubka.
– Nie umiem cię już kochać – powiedział. – Ale nie chcę też cię ranić.
– Trochę za późno.
– Wiem. Dlatego wyjeżdżam dzisiaj. Nie czekam już na nikogo.
Spojrzałam mu w oczy. Były zmęczone, ale spokojne.
– A ty?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam. Myślałam o Mikołaju, o jego dłoniach na moich plecach, ale też o tym, że od wczoraj nie zadzwonił. Może już wiedział. Może wyczuł, że coś się zmieniło.
Robert wstał. Wziął walizkę. Żółta – ta sama, którą widziałam wczoraj.
– Powodzenia, Karolina – powiedział i odszedł.
Wróciłam do samotności
Jechałam wolno. Nie z powodu śniegu – droga była czysta – ale dlatego, że nie chciałam wracać. Ani do domu, ani do Mikołaja. Ani do czegokolwiek, co przypominało mi, że muszę coś z tym wszystkim zrobić. Po jednej stronie szosa, po drugiej – ośnieżone pola, które wyglądały jak rozciągnięte płótna. Biel i pustka. Trochę jak we mnie.
Na tylnym siedzeniu leżała torba. Częściowo spakowana, bo nie chciało mi się dokańczać. Rano siedziałam na skraju łóżka i patrzyłam w ścianę, zanim zebrałam się na tyle, żeby wyjść. Pokojówka zapytała, czy wyjeżdżam wcześniej. Uśmiechnęłam się, ale nie odpowiedziałam. Jeszcze sama nie wiedziałam, czy to wcześnie, czy za późno.
Mieszkanie przywitało mnie ciszą, ale inną niż ta, co zawsze. To już nie była cicha wojna z Robertem. To była cisza po wszystkim. Zostawiłam torbę przy drzwiach. Przeszłam do salonu. Spojrzałam na zdjęcia. Na jednym byliśmy młodzi, zakochani, w objęciach. Nie mogłam na nie patrzeć. Zerwałam je ze ściany jednym ruchem. Potem drugie, trzecie.
W kuchni, na lodówce, wciąż wisiała nasza lista zakupów. Magnes z napisem „love” przekręciłam do góry nogami. Może to głupie, dziecinne, ale poczułam ulgę.
Z obrączką w dłoni poszłam do łazienki. Położyłam ją na brzegu umywalki. Spojrzałam w lustro. Ktoś tam był – zmęczony, ale spokojny. Może tak właśnie powinno się to skończyć – cicho. Bez krzyków, bez dramatów. Bez spektaklu. Po prostu koniec. Tylko w środku coś bolało. Ale już inaczej. Już lżej.
To musiało się wydarzyć
Minęły dwa tygodnie. Mikołaj zadzwonił tylko raz. Krótko, chłodno, grzecznie. Powiedział, że wyjazd go „przerósł” i że musi się „nad sobą zastanowić”. Nic nie wspomniał o nas. Nie pytał, co się stało w hotelu. Może się domyślał. A może nie chciał wiedzieć.
Robert nie wrócił do mieszkania. Przysłał wiadomość, że wynajął coś innego i że przyjedzie po resztę rzeczy w przyszłym tygodniu. Poprosił, żeby mnie wtedy nie było. Tak będzie łatwiej. Dla nas obojga. Dziwne, ale nie płakałam.
Wieczorem usiadłam na podłodze w salonie, przy pustej ścianie, gdzie kiedyś wisiały nasze zdjęcia. Przeglądałam je teraz jedno po drugim. Zatrzymałam się na jednym – byliśmy nad morzem, ja miałam rozwiane włosy, a Robert trzymał mnie w talii. Patrzyliśmy w obiektyw z taką pewnością, jakby nic miało się nigdy nie zmienić. Schowałam zdjęcia z powrotem do pudełka.
Nie wiem, co będzie dalej. Może będę sama. Może nie. Może znów spotkam Mikołaja. Może Robert wróci. A może oboje znikną i zrobią miejsce czemuś zupełnie nowemu. Na pewno nie chcę już żyć w zawieszeniu. Chcę czegoś więcej niż ciszy przy wspólnym stole, więcej niż dotyku, który ma coś ukryć, a nie wyrazić.
Może zdrada to nie tylko koniec. Może to czasem jedyny sposób, żeby sprawdzić, kim naprawdę jesteśmy – kiedy wszystko inne przestaje działać.
Karolina, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kisiłam się 8 lat w małżeństwie bez miłości. Raz wyjechałam sama na weekend i wszystkie moje problemy się rozwiązały”
- „Chciałam się rozwieść, ale bałam się wziąć winę na siebie. Postanowiłam zaryzykować i znaleźć mojemu mężowi kochankę”
- „Robiłam jesienne porządki w szafie i znalazłam coś dziwnego w kieszeni męża. Już wiedziałam, że muszę się rozwieść”

