„To miał być rodzinny weekend na Mazurach, ale przeczuwałam kłopoty. Nawet komary i deszcz były lepsze od moich rodziców”
„Po południu graliśmy w planszówki. Rozstawiliśmy grę na stole w salonie, dzieci były podekscytowane, my udawaliśmy entuzjazm. Ale napięcie wróciło. Mama popatrzyła na Zosię, kiedy ta nie do końca zrozumiała zasady”.

- Redakcja
Ten weekend miał być oddechem. W końcu. Praca, szkoła, wieczorne bajki, szybkie obiady i niekończące się listy rzeczy do zrobienia – wszystko to miało zniknąć na kilka dni w domku nad jeziorem. Miały być ryby, planszówki, ciepła herbata w termosie i cisza, prawdziwa cisza. Bez dzwoniącego telefonu, bez hałasu miasta, bez wiecznych wyrzutów sumienia, że czegoś nie zdążyłam.
Chcieliśmy odpocząć
– Mamo, a możemy w aucie puścić „Potwora z szafy”? – zapytała Zosia, trzymając Adasia za rękę.
– Jak tylko ruszymy – uśmiechnęłam się. Też już chciałam być w drodze.
Mój mąż Filip spojrzał na mnie.
– Musieliśmy zapraszać twoich rodziców? – zapytał cicho, gdy dzieci wsiadały do samochodu.
Westchnęłam. Wiedziałam, że nie jest zachwycony, ale co miałam powiedzieć? Że ja też się tego boję?
– Dla świętego spokoju – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. – To tylko kilka dni.
Zosia i Adaś byli podekscytowani. Babcia obiecała im domowe ciasteczka, a dziadek miał zabrać Adasia na ryby. Udawałam spokój. Utrzymywałam go z trudem. Przez całe życie próbowałam godzić ogień z wodą – lojalność wobec męża z powinnością wobec rodziców, ich oczekiwania z własnymi granicami, dziecięce marzenia o zgodzie z dorosłą rzeczywistością pełną spięć.
Wcześniej bywało źle. Komentarze mamy o kuchni Filipa, ciągłe uwagi o wychowaniu dzieci, komentarze taty o „dawnych, lepszych czasach” – to wszystko już się działo. Ale miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Wszystko przygotowali
Wieczorem, kiedy dotarliśmy na miejsce, z ulgą zamknęłam za nami drzwi domku. Las pachniał mokrym mchem, a jezioro zaledwie majaczyło za oknem. Rodzice przyjechali dzień wcześniej, więc gdy przyjechaliśmy, stół był już zastawiony. Tata nalał herbatę, a mama prostowała obrus, mimo że i tak leżał idealnie.
Usiedliśmy do kolacji. Adaś rozgrzebywał rybę widelcem, a Zosia przestawiała szklankę w tę i z powrotem, zerkając na mnie.
– Adaś, no przecież tak się nie je ryby – westchnął tata. – Masz ręce, to weź ości i wybierz, jak człowiek. Nie bądź taki nieporadny.
– Daj mu spokój, ma osiem lat – wtrąciłam się spokojnie.
– Za moich czasów dzieciaki były bardziej zaradne – mruknął pod nosem tata, krojąc swój kawałek.
Zosia wstała, żeby sięgnąć po sól. Mama spojrzała na nią krytycznie.
– Zosiu, spódniczka ci się podwinęła. Trochę krótka, nie sądzisz? Już jesteś dużą dziewczynką, powinnaś się pilnować.
Filip nie powiedział ani słowa, ale widziałam, jak jego szczęka się zaciska. Siedział sztywno, kroił rybę z precyzją chirurga, jego ruchy były chłodne i wyrachowane. Odpowiedział coś krótkiego, niezobowiązującego, ale ton miał twardszy niż zwykle. Mama tego nie wychwyciła albo zignorowała.
Krytykowali nas
Gdy dzieci poszły myć zęby, a rodzice nalali sobie po kieliszku nalewki, spojrzałam na Filipa. Przypomniałam sobie, jak podobnie wyglądał trzy lata temu, kiedy mama powiedziała, że jego styl gotowania jest zbyt nowoczesny, a tata zapytał, czy zna się na czymkolwiek poza komputerami. Wtedy zbył to żartem. Dziś nie żartował. Zamknął się w sobie. I ja to widziałam.
Byłam rozdarta. Kochałam ich wszystkich, chciałam, żeby to się udało. Ale już teraz wiedziałam, że zaczynam oszukiwać sama siebie. Że to nie był wyjazd na odpoczynek – to była pułapka, w której próbowałam utrzymać wszystkich na powierzchni.
Sobota zaczęła się spokojnie. Powietrze było rześkie, a niebo czyste, z tym bladym błękitem, który zwiastuje zimny poranek. Zjedliśmy śniadanie – naleśniki, które mama usmażyła jeszcze przed naszym wstaniem. Dzieci były w dobrych humorach, więc zaproponowałam spacer nad jezioro. Filip zgodził się bez słowa.
Szliśmy powoli leśną drogą, Adaś niósł kij, którym machał we wszystkie strony, udając, że odpędza potwory. Zosia szła z mamą, opowiadając jej o szkole. Tata zwrócił się do Adasia.
– Weź, chłopie, kij porządnie. Jak chcesz kiedyś łowić ryby, musisz umieć trzymać wędkę, a nie bawić się jak niemowlak.
– Przecież jesteśmy na spacerze.
– I właśnie dlatego trzeba go czegoś uczyć – uciął tata i przyspieszył kroku.
Napięcie było wyczuwalne
Filip nic nie powiedział, ale słyszałam, jak cicho sapnął przez nos. Wiedziałam, co się w nim kotłuje. Sama czułam, że moje starania o spokój powoli przestają mieć sens.
Po południu graliśmy w planszówki. Rozstawiliśmy grę na stole w salonie, dzieci były podekscytowane, my udawaliśmy entuzjazm. Ale napięcie wróciło. Mama popatrzyła na Zosię, kiedy ta nie do końca zrozumiała zasady.
– Dziewczynki w twoim wieku powinny już rozumieć takie rzeczy. Nie wiem, co wy robicie w tej szkole.
– Mamo, wystarczy – powiedziałam ostrzej, niż planowałam. – Daj jej się pobawić.
– Ja tylko mówię – uniosła ręce, jakby chciała się usprawiedliwić. – Dzieci teraz nic nie potrafią. Dzisiejsze wychowanie to jakiś żart. Wszystko im wolno, żadnych zasad, żadnych obowiązków.
Filip przerwał grę. Powiedział, że musi wyjść na chwilę, że pójdzie przejść się nad jezioro. Nie spojrzał ani na mnie, ani na dzieci. Wyszedł bez słowa. Zamilkłam. Mama i tata też. Zosia podniosła wzrok, niepewna, czy może kontynuować. Adaś coś mruknął pod nosem, ale nie zrozumiałam co.
Mieliśmy dosyć
Wieczorem, gdy dzieci już spały, poszłam do sypialni. Filip siedział na łóżku, wpatrzony w ścianę. Usiadłam obok.
– Wiem, że jesteś wściekły – zaczęłam.
– Nie jestem wściekły – powiedział cicho. – Jestem zmęczony. Mam dosyć. Po prostu nie chcę tu więcej przyjeżdżać. Nie chcę już tego powtarzać.
Zamarłam. Chciałam powiedzieć, że to tylko kilka dni, że nie warto się spierać, że jakoś to przetrwamy. Ale on spojrzał na mnie z takim zawodem w oczach, że nie miałam siły udawać.
– To nie kilka dni – powiedział. – To kilka lat. Tyle już to znoszę. I ty to wiesz, tylko że nigdy nie stoisz po mojej stronie.
– Staram się wszystko utrzymać w całości – odpowiedziałam cicho.
– A ja nie chcę już być częścią tej iluzji – szepnął.
Nie umiałam mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że ma rację.
Nie chciałam powtórki
Niedzielny poranek był dziwnie cichy. Przy śniadaniu prawie nikt się nie odzywał. Tata czytał gazetę, mama kroiła chleb, Zosia patrzyła w talerz, a Adaś dłubał widelcem w jajku.
– Adaś, zjedz w końcu, przecież to tylko jajko – powiedziała mama z irytacją.
Spojrzałam na nią, potem na syna. Coś we mnie pękło.
– Może nie ma ochoty być oceniany przy każdym kęsie – wyrzuciłam z siebie.
Nastała cisza. Nawet tata przestał przerzucać strony. Filip nie podniósł wzroku.
Pakowaliśmy się w milczeniu. Dzieci wkładały swoje rzeczy do plecaków bez słowa, Filip zamykał torby mechanicznie, ja próbowałam ogarnąć kuchnię, choć wszystko już było posprzątane. Mama coś mówiła, ale nikt nie słuchał.
W samochodzie było jeszcze gorzej. Zosia patrzyła przez okno, Adaś oparł głowę o fotelik i bawił się sznurkiem od kaptura. Filip prowadził, nie włączając nawet radia. Ja dwa razy spróbowałam zagaić rozmowę, ale słowa zawisły w powietrzu i rozbiły się o ciszę.
To był ostatni taki weekend. Czułam to z całą pewnością. I wiedziałam, że nie mogę więcej robić wszystkiego tylko po to, żeby nikt się nie pokłócił.
Oliwia, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż zainteresował się edukacją syna dopiero w liceum. Latał do jego wychowawczyni na wywiadówki i na zaplecze”
- „Pod sklepem znalazłam portfel wypchany pieniędzmi. Musiałam zdecydować, czy zachować się uczciwie, czy spełnić marzenia”
- „Rodzinny wyjazd do Chorwacji miał być świetnym pomysłem. Ale za wakacje z własnymi dziećmi powinni wypłacać szkodliwe”

