„To miał być nudny sylwester u teściów. Gdy zostałam sam na sam z teściem, poczułam prawdziwe fajerwerki”
„Zachowywaliśmy się, jakby nic się nie wydarzyło. A jednak coś było inaczej. Czułam, że on też to czuje. Przypadkowo nasze spojrzenia spotkały się nad kubkami z herbatą. Zmusiłam się, żeby się nie odwrócić. On też nie drgnął. To spojrzenie trwało może sekundę. Ale właśnie wtedy zrozumiałam, że cisza może być głośniejsza niż krzyk”.

- Redakcja
Mam na imię Marta. Trzydzieści pięć lat, dwoje dzieci, mąż, dom, kredyt. Taki zestaw, który powinien oznaczać "jestem szczęśliwa". Tyle że ja nie pamiętam już, kiedy ostatnio poczułam się szczęśliwa. Zadowolona, owszem. Bezpieczna – pewnie. Ale szczęśliwa? Nie. To uczucie gdzieś się zapodziało pomiędzy śniadaniami, przedszkolnymi przedstawieniami a wieczornym zmywaniem naczyń.
Paweł, mój mąż, to dobry człowiek. Nie pije, nie zdradza, nie krzyczy. Tylko że my już od dawna jesteśmy jak współlokatorzy. Wymieniamy informacje, przekazujemy dzieci, umawiamy się, kto jedzie po zakupy. Jeśli pojawia się między nami jakaś intymność, to już tylko z obowiązku. Czasem próbuję przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz Paweł spojrzał na mnie tak, jak się patrzy na kobietę. Nie jak na matkę dzieci, nie jak na partnerkę do rozmowy o rachunkach. Jak na kobietę, której się pragnie.
Nie szukałam towarzystwa
Święta minęły, jak zwykle – w biegu. Wigilia u mojej matki, pierwszy dzień Świąt u siostry Pawła, drugi u nas. Wszyscy uśmiechnięci, napchani jedzeniem, dzieci biegające po salonie z prezentami, a ja... zmęczona. Ale nie fizycznie. Zmęczona sobą. Moją miną, moimi udawanymi śmiechami. Wieczorami, gdy kładę się do łóżka, czuję, że jestem sama, mimo że mąż oddycha obok.
Teściowie są w porządku. Chłodni, zdystansowani. Z Elżbietą, matką Pawła, nigdy nie nawiązałyśmy bliskości. Jest dystyngowana, wyniosła, zawsze z perfekcyjnym makijażem. Z Edwardem mam neutralne stosunki. Rozmawiamy raczej o dzieciach, o pogodzie, o polityce. Ale przynajmniej nie czuję się przy nim oceniana.
Sylwestra spędzamy w tym roku u nich. Rodzinne spotkanie, jak zwykle. Kolacja, dzieci puszczające zimne ognie, toast o północy. Bez szału, bez tańców. Ot, domówka w eleganckim wydaniu. I wtedy... wtedy zaczęło się coś, czego nie umiem wymazać z pamięci.
Zegar na ścianie wskazywał kilka minut po północy. Fajerwerki zdążyły już ucichnąć, dzieci rozproszyły się po pokojach, a dorośli wrócili na kanapy i fotele, sącząc kolejne kieliszki wina. Paweł z ojcem siedzieli przed telewizorem, rozmawiając o czymś cicho. Elżbieta poszła sprawdzić, czy Zosia zasnęła, a ja zebrałam naczynia ze stołu i odniosłam je do kuchni.
Nie chciałam towarzystwa. Potrzebowałam chwili oddechu. Stałam nad zlewem i spłukiwałam talerze. Odgłos bieżącej wody był kojący, zagłuszał wszystkie myśli. Po chwili drzwi do kuchni uchyliły się lekko i usłyszałam znajomy głos.
– Pomóc ci?
Odwróciłam się. Edward stał w progu z kieliszkiem w dłoni. Miał rozpiętą marynarkę i lekko przekrzywiony krawat. Wyglądał na zrelaksowanego.
– Nie trzeba, dam sobie radę – odpowiedziałam, ale nie wyszedł.
Podszedł do blatu i odstawił kieliszek. Po chwili sięgnął po ściereczkę i zaczął wycierać umyte przeze mnie naczynia. Nie protestowałam, chociaż teraz myślę, że to powinno wzbudzić moją czujność.
Tego się nie spodziewałam
Przez kilka minut milczeliśmy. Czułam się dziwnie spokojna. Jego obecność nie krępowała mnie, raczej pozwalała na to, żeby nic nie mówić, o niczym nie myśleć. W końcu przerwał ciszę.
– Wyglądasz dziś jakoś inaczej. Spokojniej.
Uśmiechnęłam się lekko, nie odrywając wzroku od talerza.
– Może to te toasty. Albo cisza, której mi brakuje na co dzień.
Pokiwał głową. Czułam, że się mi przygląda, ale nie odwracałam się. Kiedy wzięłam do ręki kolejny talerz, powiedział cicho:
– Masz piękny smutek w oczach, wiesz?
Zamarłam. W jego głosie nie było ironii, nie było nawet flirtu. To brzmiało jak stwierdzenie faktu, coś zauważonego mimochodem, ale z dużą uważnością. Odłożyłam talerz do suszarki i wytarłam dłonie. W kuchni zrobiło się duszno. Odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie, ani nachalnie, ani natarczywie. Spokojnie. A jednak czułam, jak serce zaczyna bić szybciej. Ta chwila nie powinna była trwać tak długo.
Wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Zrobił pół kroku w moją stronę i po prostu mnie pocałował. Nie długo, nie nachalnie. Delikatnie. Tak, jakby sprawdzał, czy może. Trwało to może sekundę, może dwie, a potem się cofnął. Ja też zrobiłam krok w tył. Oparłam się o blat, serce waliło mi w piersi, ale nie powiedziałam nic. On też nic nie powiedział.
Po prostu wrócił do wycierania naczyń. Wziął kubek, wytarł go dokładnie, jakby nic się nie wydarzyło. Ja natomiast stałam nieruchomo i patrzyłam w zlew, udając, że skupiam się na resztkach jedzenia. Po minucie lub dwóch wróciliśmy razem do salonu. On usiadł obok Elżbiety, ja obok Pawła. Nikt niczego nie zauważył. Nie mogłam jednak przestać słyszeć w głowie tego jednego zdania.
Coś się zmieniło
Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Za oknem panowała cisza. Leżałam chwilę bez ruchu, próbując przypomnieć sobie sen, którego nie pamiętałam. Głowa była ciężka od napięcia. W nocy śniło mi się coś niepokojącego, ale nie potrafiłam odtworzyć szczegółów. Zostało tyllo dziwne, nieprzyjemne uczucie.
Paweł leżał obok, odwrócony plecami. Oddychał spokojnie. Westchnęłam cicho, powoli wysunęłam się spod kołdry i poszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Oczy miałam przekrwione, włosy rozczochrane. Na szyi zauważyłam czerwony ślad od poduszki, ale przez ułamek sekundy pomyślałam o czymś zupełnie innym. Zacisnęłam szczęki.
Zeszłam na dół, w kuchni było pusto. Nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam szykować śniadanie dla dzieci. Chciałam czymś zająć ręce, zrobić coś konkretnego, byle nie myśleć, ale w głowie wracała scena z nocy. Nie sam pocałunek – to uczucie tuż po. Zaskoczenie, cisza i to, że... nie czułam wstrętu.
Powinnam. Wszystko we mnie mówiło, że powinnam była się oburzyć, odepchnąć go, zrobić awanturę, powiedzieć Pawłowi. Ale stałam wtedy cicho, jakbym nie miała w sobie sprzeciwu. Jakbym to nie była do końca ja. Paweł wszedł do kuchni zaspany, w piżamie, przecierając oczy.
– Coś ci się śniło? – zapytał, nalewając sobie kawy.
– Nie. Tylko nie mogłam spać, chyba za dużo toastów– odpowiedziałam i odwróciłam się, żeby nie musiał patrzeć mi w twarz.
– No, ojciec potrafi nalać... – powiedział z uśmiechem.
Zamarłam. Zerknęłam na niego przez ramię. Usiadł przy stole, jakby nic się nie stało. Może rzeczywiście nic się nie stało. Może to tylko ja robię z tego coś więcej, niż było.
– Tak, potrafi – odpowiedziałam cicho i wróciłam do krojenia chleba.
W drzwiach stanęła Elżbieta, uczesana, jak zawsze gotowa na powitanie dnia. Za nią dzieci wbiegły do kuchni z gwarem i śmiechem. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło. Tylko ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Edward pojawił się ostatni. Miał na sobie ten sam sweter, co wczoraj. Usiadł naprzeciwko mnie, nie powiedział ani słowa. Spojrzał na mnie na krótką chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał.
Zachowywaliśmy się, jakby nic się nie wydarzyło. A jednak coś było inaczej. Czułam, że on też to czuje. Przypadkowo nasze spojrzenia spotkały się nad kubkami z herbatą. Zmusiłam się, żeby się nie odwrócić. On też nie drgnął. To spojrzenie trwało może sekundę. Ale właśnie wtedy zrozumiałam, że cisza może być głośniejsza niż krzyk.
Musieliśmy udawać
Wróciliśmy do siebie dwa dni po Sylwestrze. Dzieci od razu pobiegły do swoich pokoi, Paweł zaczął rozpakowywać torby. Ja stałam w korytarzu, patrząc na płaszcz wiszący na wieszaku, jakbym nie potrafiła zdecydować, co zrobić dalej. Niby wszystko było na miejscu, a jednak czułam się obco w swoim domu.
Edward z Elżbietą przyjechali w niedzielę na kawę. Przywieźli ciasto, usiedli przy stole, jak zawsze. Rozmawialiśmy o drodze, o zimie, o cenach. To samo, co zwykle, nic nie brzmiało podejrzanie. Gdyby ktoś obcy patrzył na nas z boku, uznałby, że jesteśmy wzorową rodziną, ale ja widziałam, że Edward unika mojego wzroku. Był uprzejmy, trochę bardziej zdystansowany niż zwykle. Nie przeciągał rozmów. Wydawał się spięty, jakby cały czas pilnował, żeby nie zrobić jednego kroku za daleko.
Zostaliśmy sami dosłownie na minutę. Paweł poszedł po cukier, Elżbieta do łazienki, a Edward został w salonie ze mną. Nie musiałam nic mówić. Popatrzyłam na niego i wtedy zrozumiałam, że on też nie śpi spokojnie.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam cicho.
Zawahał się, spuścił wzrok.
– Nie wiem. Chyba... po prostu zobaczyłem w tobie coś, czego dawno nie widziałem.
– To nie powinno się wydarzyć.
– Wiem. Przepraszam.
– Najgorsze jest to, że... nie mam ci czego wybaczyć.
W tej jednej chwili zniknęło napięcie. Nie było już między nami żadnej gry. Tylko oboje wiedzieliśmy coś, o czym nikt inny nie powinien się dowiedzieć.
To było najgorsze
Nie potrafiłam usiedzieć w domu. Założyłam płaszcz i wyszłam, mówiąc Pawłowi, że muszę się przewietrzyć. Było zimno, ale nie czułam chłodu. Szłam bez celu, wzdłuż osiedla, dalej, aż zaczęłam mijać znajome sklepy, potem puste place zabaw. Wszystko było zbyt głośne i jednocześnie nieruchome. Zatrzymałam się na ławce pod blokiem, gdzie kiedyś huśtałam Zosię. Teraz nie było tu nikogo. Oparłam się o oparcie i przymknęłam oczy.
Zastanawiałam się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. Ten pocałunek, ta rozmowa, spojrzenia. Ale przecież pamiętałam dokładnie. Uczucie, które we mnie zostało, było zbyt prawdziwe, żeby je zmyślić. Pytanie tylko – co to było? Dlaczego nie uciekłam z tamtej kuchni? Dlaczego nie czuję gniewu? Albo strachu?
Zamiast tego myślę o tym, co poczułam, kiedy dotknął moich ust. Nie było ani namiętności, ani obrzydzenia. Było coś innego. Coś, co trudno mi nazwać. Jakby ktoś zobaczył mnie taką, jaką byłam kiedyś. Kobietą, a nie dodatkiem do dzieci i listy zakupów. Nie chodziło nawet o Edwarda. Chodziło o to, co się we mnie obudziło. I to było chyba najgorsze. Nie zdrada, nie wina, tylko ta pustka, z której zdałam sobie sprawę.
Wszystko, co do tej pory robiłam – bycie żoną, matką, synową – to były wypełniane sumiennie role. Ale gdzie byłam ja? Nie znałam odpowiedzi. Zaczynało się ściemniać, więc wstałam i ruszyłam w stronę domu. Kroki miałam ciężkie, jakbym niosła ze sobą coś więcej niż tylko ciało.
Nie dawało mi to spokoju
Minęło kilka dni, życie toczyło się dalej. Przedszkole, zakupy, pranie. Zwykłe rzeczy, które kiedyś wypełniały mój dzień, a teraz wydawały się tłem do czegoś innego. Jakby wszystko kręciło się wokół tej jednej chwili w kuchni, chociaż nikt o niej nie mówił. Ani ja, ani Edward. Spotkałam go przypadkiem w sklepie. Stał przy półce z pieczywem, wybierał bułki, tak samo zwyczajnie, jak robił to zawsze. Zobaczył mnie i od razu się wyprostował. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa.
– Dzień dobry – powiedziałam pierwsza, może trochę za cicho.
– Cześć, Marta – odpowiedział i spróbował się uśmiechnąć. – Jak dzieci?
– Wszystko dobrze. A u was?
– W porządku.
Kiwnęłam głową i to było wszystko. Uprzejmość, kilka zdań. Potem każde z nas poszło w swoją stronę, jakbyśmy rzeczywiście tylko spotkali się między regałami. Wieczorem Paweł przytulił mnie w kuchni. Tak po prostu, bez powodu. Objął mnie i pocałował w kark. Kiedyś bym się uśmiechnęła, teraz stałam nieruchomo.
– Co się z tobą dzieje, Marta? – zapytał, nie odsuwając się.
– Nic. Po prostu… jestem trochę zmęczona.
– Z nami wszystko w porządku?
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na jego dłoń na moim biodrze.
– Nie wiem, Paweł. Naprawdę nie wiem.
Pocałował mnie w czoło i poszedł do salonu. Nie naciskał, może nie chciał wiedzieć. Zostałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i tą jedną myślą, która nie dawała mi spokoju.
Marta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W święta wolałam być sama niż z rodziną. Nie miałam ochoty na kolejny teatrzyk i litanię wyrzutów”
- „Mąż dał teściowej luksusową błyskotkę na święta. Chyba nie byłam tak grzeczna jak ona, bo dostałam tanią patelnię”
- „Gdy mąż zmarł, zamknęłam się w sobie. Odżyłam, gotując barszcz z uszkami dla potrzebujących w święta”

