„Ojciec pozbawił mnie złudzeń, że kiedykolwiek odziedziczę coś wartościowego. Miał na mnie inny plan”
„Kiedy tata umarł, myślałam, że najtrudniejsze już za nami. Myliłam się. Prawdziwa burza nadeszła dopiero później, gdy wyszło na jaw, że ojciec sprzedał nasze wspomnienia – ziemię, dom, ciszę – wszystko to, co miało zostać z nami na zawsze”.

Gospodarstwo, które kiedyś było sercem naszej rodziny, dziś stoi cicho i obco. Niegdyś pełne śmiechu, zapachu siana i stukotu ojcowskich kroków po klepisku, teraz zdaje się czekać na nowe życie – nie nasze.
Wychowałam się tu razem z Markiem i Iwoną. Kiedyś byliśmy nierozłączni, teraz – rozbici, każde zamknięte w swojej wersji przeszłości. Z ojcem też bywało różnie. Nie był czuły, nie rozmawiał z nami wiele, ale jego obecność wyznaczała rytm tego miejsca.
Może lepiej, żeby sprzedał to wszystko obcym
Kiedy Marek przyjeżdżał do domu, zawsze zaczynał od krzyków. Tym razem nie było inaczej. Wpadł do kuchni jak burza, z błotem na butach i pretensjami w oczach.
– Dlaczego znowu nie było nawozu pod buraki? – rzucił od progu.
– Bo nie było na to pieniędzy – odpowiedziałam spokojnie, próbując zapanować nad emocjami. – Ojciec mówił, że nie mamy brać kolejnego kredytu.
– Ojciec mówił... Ojciec to wiecznie mówił! Ale nikt z was nie działa! – Marek trzasnął krzesłem, aż Iwona, siedząca z boku z herbatą, drgnęła.
Spojrzałam na nią, ale jak zwykle milczała. Tylko jej drgające powieki zdradzały, że coś czuje.
– I co byś zrobił? – zapytałam brata. – Pożyczyłbyś więcej i jeszcze głębiej wpakował nas w długi?
– Przynajmniej bym coś zrobił! Nie jak ty, Karolina. Siedzisz tu jak matrona i myślisz, że wszystko samo się załatwi.
Poczułam, jak we mnie rośnie coś ostrego. Wstałam gwałtownie.
– Może lepiej, żeby ojciec sprzedał to wszystko obcym! Przynajmniej byłby spokój!
Wtedy zamarliśmy. Ojciec stał w drzwiach, z ziemią na dłoniach i tą swoją nieprzeniknioną twarzą. Nic nie powiedział. Tylko spojrzał na mnie. Długo. W jego oczach było coś, czego wcześniej nie widziałam – smutek pomieszany z jakimś rozczarowaniem.
Nie odezwał się. Odwrócił się i wyszedł, zostawiając za sobą ciszę głośniejszą niż nasze krzyki.
Coś tu nie gra. Ojciec nie zostawiłby nas bez słowa
Po pogrzebie ojca dom wydawał się pusty. Dopiero trzy dni po uroczystości odważyłam się wejść do jego pokoju. Pachniał starym papierem i tytoniem, jak zawsze. Na biurku leżała gruba teczka z dokumentami. Otworzyłam ją z wahaniem, jakby mogła ugryźć. Zamiast testamentu czy notatek, znalazłam kopię jakiejś umowy.
– Iwona! – zawołałam. – Chodź tu.
Przyszła niechętnie, jakby już przeczuwała, że coś się święci. Przeczytałyśmy razem fragment:
„Umowa przedwstępna sprzedaży nieruchomości rolnej...”.
– Co to jest? – zapytała, a jej głos był cienki jak papier.
– Wygląda na to, że ojciec sprzedał gospodarstwo. Przed śmiercią.
– Ale… on by nam powiedział – Iwona wyglądała, jakby się kurczyła z każdą sekundą.
– Może nie zdążył. Może nie chciał. Nie wiem. – Podeszłam do niej i wcisnęłam jej dokumenty w ręce. – Jedziemy do notariusza. Trzeba to wyjaśnić.
W kancelarii panowała martwa cisza, zakłócana jedynie stukotem klawiatury. Notariusz przeglądał dokumenty w skupieniu, potem spojrzał na nas znad okularów.
– Państwa ojciec rzeczywiście zawarł umowę sprzedaży gospodarstwa. Została ona już sfinalizowana.
– Ale to niemożliwe – powiedziałam. – On by nam to powiedział. On... nie byłby zdolny...
– Widocznie był.
Straciliśmy wszystko
Jeszcze w aucie próbowałam sobie wytłumaczyć, że to jakaś pomyłka. Błąd, niedopatrzenie, może nawet oszustwo. Ale kiedy urzędniczka w starostwie wprowadziła nasze nazwisko do komputera i pokręciła głową, coś we mnie pękło.
– Właścicielem jest pan Artur Walicki. Zmiana wpisana dwa miesiące temu – przeczytała cicho.
– Co?! – Marek uderzył dłonią w blat, aż podskoczyła filiżanka z herbatą. – Jak to możliwe?!
– Proszę zachować spokój – powiedziała kobieta, ale ja już nie słuchałam. Wpatrywałam się w ekran, jakby cyfry mogły zmienić znaczenie.
– To jest nasza ziemia – powiedziałam. – Tam się urodziliśmy. Tam żył nasz ojciec.
– Nie rozumiem, dlaczego pan Stanisław nie poinformował rodziny – dodała z wahaniem urzędniczka. – Ale wszystko wygląda legalnie. Jest podpis, są świadkowie, są wpisy w księdze wieczystej.
Marek wyszedł pierwszy, trzaskając drzwiami. Iwona tylko stała, blada jak kreda, ściskając swoją torebkę jak tarczę.
– Nie mogę tego zrozumieć – szepnęła. – Czemu to zrobił?
– Może się bał – odpowiedziałam. – Może myślał, że tak będzie lepiej.
– Lepiej dla kogo?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Zadzwoniłam do kancelarii Walickiego. Sekretarka była uprzejma, ale chłodna:
– Pan Walicki jest bardzo zajęty. Jeśli chodzi o sprawy własności, proszę przesłać zapytanie pisemnie.
Zrozumiałam jedno – nie tylko straciliśmy dom. Straciliśmy też możliwość zrozumienia, dlaczego.
Gospodarstwo w rękach miasta
Pojechałam tam sama. Nie powiedziałam ani Markowi, ani Iwonie. Musiałam to zobaczyć. Gospodarstwo wyglądało inaczej, choć niby wszystko było na miejscu – ta sama brama, te same drzewa. Tylko powietrze inne. Cięższe. Obce.
Brama była uchylona. Weszłam na podwórko, a każdy krok po żwirze brzmiał jak zdrada. Wyszedł mi naprzeciw mężczyzna w granatowym swetrze i drogich butach.
– Dzień dobry. Czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie.
– Jestem Karolina. Córka Stanisława. To było nasze gospodarstwo – powiedziałam, zaskakująco spokojnie.
– Ach... Karolina. Pani ojciec wspominał o pani. – Wyciągnął rękę. – Artur Walicki.
Nie podałam mu dłoni.
– Nie wiem, co panu obiecał, ale dla mnie to miejsce nie było na sprzedaż – powiedziałam ostro.
Westchnął i spojrzał na dom.
– Rozumiem. To trudne. Ale państwa ojciec był zdecydowany. Sam do mnie przyszedł.
– Czemu? Dlaczego?
– Powiedział, że nie chce, żebyście się kłócili o ziemię. Że woli, żeby dom posłużył komuś innemu. Żeby to miejsce zaczęło żyć inaczej.
Poczułam, jak dłonie zaczynają mi się trząść.
– I co pan teraz zrobi? Zburzy pan wszystko?
– Nie. Zostawiam dom. Przerobię go na agroturystykę. Chcę zachować klimat miejsca.
Zachować klimat... Jakby wspomnienia dało się sprzedać z hipoteką.
– To nie pana klimat – szepnęłam i odwróciłam się na pięcie.
Za plecami usłyszałam jeszcze:
– Dom nadal może być ważny. Nawet jeśli nie jest już wasz.
Ale nie odpowiedziałam. Bo jak się rozmawia z kimś, kto kupił twój świat?
Może to miało nas pogodzić…
Marek przyjechał późno. Wszedł bez pukania, jak zawsze. Rzucił kurtkę na krzesło i nalał sobie herbaty, nie pytając. Iwona już była – siedziała cicho, z rękami złożonymi na kolanach. Jak w kościele.
– Byłaś tam? – spytał Marek bez spojrzenia w moją stronę.
– Tak. – Skinęłam głową. – Rozmawiałam z nim.
– Z tym… kupcem?
– Arturem Walickim. Twierdzi, że ojciec chciał zakończyć nasz konflikt. Że nie mógł patrzeć, jak się kłócimy.
Marek parsknął śmiechem, ale był to śmiech pusty, suchy.
– No to świetnie. Sprzedał dom, żebyśmy się nie kłócili. Ciekawe, co jeszcze by sprzedał, gdybyśmy się nie pogodzili?
Iwona podniosła wzrok.
– Ale może… może on naprawdę wierzył, że tak będzie lepiej. Że potrzebujemy czegoś, co nas wstrząśnie. Zmusi, żebyśmy usiedli razem, jak teraz.
– Świetny plan, naprawdę – odparł Marek. – Najpierw rozwalić wszystko, potem liczyć, że z gruzów powstanie rodzina.
– A może… – zaczęłam cicho. – Może to miało nas pogodzić. Tylko bolało bardziej, niż myślał.
Zamilkliśmy. Chyba pierwszy raz od lat nikt nie miał nic do dodania.
Iwona wyjęła z torebki starą fotografię – nas troje, dzieciaki w kaloszach, z ojcem na tle stodoły.
– Miał swoje wady – powiedziała. – Ale może nie był aż tak daleki, jak myśleliśmy.
Marek wziął zdjęcie. Spojrzał na nie długo. Potem tylko mruknął:
– To co? Spotkamy się tam jeszcze raz? Na pożegnanie?
Skinęłam głową.
Po raz pierwszy – razem.
Zostają tylko zdjęcia
Staliśmy na podwórku, każdy z nas osobno, a jednak razem. Marek miał ręce w kieszeniach, Iwona – złożone, jakby chciała ochronić serce. Ja patrzyłam na dom. Był inny. Jasne elewacje, nowy dach, a jednak wciąż znałam każdy kamień, każdą rysę na ścianie. Walicki dotrzymał słowa – zachował dom. Tylko że to już nie był nasz dom.
W drzwiach pojawiła się młoda kobieta z dzieckiem. Goście. Śmiali się, robili zdjęcia, zachwyceni sielskością, którą można było wynająć na weekend. Przez moment poczułam złość, tak gwałtowną, że aż zabrakło mi tchu. Ale potem… przyszło coś innego. Smutek. I pustka.
– Gdyby ktoś nas wtedy posłuchał – szepnęła Iwona. – Gdybyśmy umieli rozmawiać…
– To nie chodziło tylko o nas – odparł Marek. – Ojciec był samotny, nawet z nami w domu. Może tak to widział. Jako jedyny miał odwagę podjąć decyzję.
– Nie wiem, czy to była odwaga – powiedziałam. – Ale wiem jedno. Nie da się odziedziczyć wspomnień, kiedy ktoś je sprzedał.
– Zostają tylko zdjęcia – mruknął Marek i wyjął ten sam obrazek co wtedy. Położył go na kamieniu przy studni. – Może ktoś go znajdzie i będzie się zastanawiać, kto tu kiedyś mieszkał.
– Albo pomyśli, że to rekwizyt – odparła Iwona z uśmiechem.
Wróciliśmy do samochodu bez słów. Ostatni raz spojrzałam w stronę domu. Nie był nasz. Ale był prawdziwy.
I może o to w końcu chodziło ojcu – nie o ziemię, nie o dom, tylko o to, żebyśmy wreszcie byli razem.
Karolina, 31 lat
Czytaj także:
- „Zamieniłam garnki na pędzle, bo dobijało mnie bycie gosposią dla męża. Zamiast płótna wymalowałam sobie rozwód”
- „Kłótnię o spadek przerwało nam odkrycie z dna kredensu. Matka nie zostawiła nam złamanego grosza”
- „W wieku 50 lat żona już skreśliła mnie jako faceta. Musiałem jej udowodnić, że daleko mi jeszcze do trumny”

