„To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu. Przez to, co stało się przed ołtarzem, dziś nie śpię po nocach”
„Bez słowa uciekłam od gości. Nie patrzyłam na nikogo, nie tłumaczyłam się. Czułam, że jeżeli nie wyjdę, zaraz powiem lub zrobię coś, czego nie będę mogła cofnąć. Dłonie mi się pociły, oddech miałam krótki, a serce waliło tak, że aż bolała klatka piersiowa. Obcasy stukały o asfalt, odbijając się echem wokoło”.

- Redakcja
To miał być mój dzień: ten jedyny, najpiękniejszy i najważniejszy. Modliłam się wtedy, żeby nie zaczęło padać, żeby Tomek się nie spóźnił i żeby nikt nie zrobił żadnej sceny. Byłam taka naiwna...
Siedziałam w hotelowym pokoju, w białym szlafroku, z papilotami na głowie i czułam się jak dziecko przebrane za księżniczkę. Makijażystka coś jeszcze poprawiała, fryzjerka wbijała wsuwkę we włosy z tyłu głowy, a moja matka krążyła jak satelita, nerwowo zerkając na zegarek. Ja jedynie patrzyłam w lustro, w oczy swojego odbicia. Próbowałam znaleźć w nich pewność i radość. Zamiast tego dostrzegłam niepokój.
Zawsze mówiłam, że to Tomek był moim spokojem. Gdy ja panikowałam, on śmiał się, że przesadzam. Gdy ja rozkładałam wszystko na czynniki pierwsze, on po prostu działał. Wprowadził się do mnie dwa lata temu z dwiema torbami i pudełkiem z narzędziami. Mówił, że to na chwilę i... został na zawsze. A może tylko tak myślałam?
Zaręczył się ze mną w środku zimy, kiedy zaparowały nam szyby w aucie i nigdzie nie mogliśmy dojechać. Po prostu wyjął pierścionek z kieszeni, spojrzał na mnie i zapytał:
— Chcesz?
A ja się wtedy popłakałam, mimo że nie było żadnej romantycznej kolacji i oklasków od kelnerów. Byliśmy tylko my. I tak chciałam to zapamiętać.
Przygotowania do ślubu ciągnęły się miesiącami. Każdy mówił, że to będzie najpiękniejszy dzień naszego życia. Że warto. Że zapamiętamy go na zawsze. Miałam więc zarezerwowaną salę na obrzeżach miasta, orkiestrę, która grała już na trzech weselach mojej rodziny, sukienkę szytą na miarę, obrączki z grawerem, w którym był błąd, ale zostawiliśmy go „na szczęście”. Zamówiłam pogodę. Oczekiwałam wewnętrznego spokoju, a jednak... ten nie nadchodził.
Gdzieś w okolicy żołądka czułam jakiś nieprzyjemny ucisk. Takie dziwne napięcie. Wmawiałam sobie, że może to tylko trema. Zakładałam, że może to normalne u podekscytowanej panny młodej. A mimo to miałam złe przeczucia.
Czekałam więc, aż zobaczę Tomka przed ołtarzem, z nadzieją, że może wtedy wszystko ucichnie. Nie miałam pojęcia, że prawdziwa burza dopiero nadejdzie. Nagła i brutalna. Zimna jak ręce Magdy w momencie, gdy podała mi prezent.
Wręczyła mi prezent
Odbieraliśmy już życzenia. Było ciepło, pachniało piwoniami, a ludzie śmiali się i całowali mnie w policzki z entuzjazmem, którego nawet nie próbowałam odwzajemniać. Coraz bardziej zmęczona, dzielnie trzymałam bukiet w dłoniach. Moje stopy zaczynały się powoli buntować w szpilkach, ale mimo to byłam szczęśliwa. Nie pamiętam, kto był ostatni w kolejce. Może ciotka Jadzia? Ktoś z kuzynostwa? Nieważne. Zapamiętałam tylko ten moment, w którym podeszła ona.
— Nie mogłam się powstrzymać — powiedziała, uśmiechając się promiennie, jakbyśmy były dobrymi koleżankami. — Musiałam wam pogratulować.
Stała przede mną w idealnie dopasowanej granatowej sukience, z włosami spiętymi tak starannie, jakby zaraz miała wziąć udział w wielkiej gali. W rękach trzymała pudełko przewiązane białą wstążką.
Zanim zdążyłam zareagować, usłyszałam głos Tomka. Był cichy, zduszony, jakby słowa uwięzły mu w gardle:
— Magda? Co ty tu robisz?
— Oj, przecież dobrze się znamy — odparła. — Bardzo dobrze — dodała, kierując wzrok na mnie.
Wręczyła mi prezent. Przy okazji dotknęła mojej dłoni. Nie ściskała jej, nie była nachalna. Po prostu przekazała mi to pudełko, jakby to było coś zwyczajnego. Jakby naprawdę należało mi się od niej. I wtedy na chwilę wszystko się zatrzymało. Nie słyszałam już nikogo wokół. Ludzie zamilkli, jakby czekali na moją reakcję. Tylko aparat pstryknął zdjęcie. Jeden dźwięk, który zapamiętałam tak wyraźnie, jakby właśnie on miał zapisać tę chwilę na zawsze.
Tomek nie odezwał się więcej. Nie zrobił nawet kroku. Stał obok mnie z wyrazem twarzy, który widziałam wcześniej tylko raz: wtedy, gdy pomylił moją szczotkę do włosów z jakimś narzędziem kuchennym. Nie dostrzegałam ani wstydu, ani nawet bezradności.
Magda nie czekała na zaproszenie. Po chwili rozpłynęła się w tłumie, zostawiając mnie z prezentem i dziwnym ciężarem, który nie miał nic wspólnego z tym, co mi wręczyła. Spojrzałam na Tomka, szukając odpowiedzi. Albo choć cienia złości na twarzy. Ale on po prostu za nią patrzył.
Czułam, jak drży mi dłoń. Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć.
Potrzebowałam powietrza
Bez słowa uciekłam od gości. Nie patrzyłam na nikogo, nie tłumaczyłam się. Czułam, że jeżeli nie wyjdę, zaraz powiem lub zrobię coś, czego nie będę mogła cofnąć. Dłonie mi się pociły, oddech miałam krótki, a serce waliło tak, że aż bolała klatka piersiowa. Obcasy stukały o asfalt, odbijając się echem wokoło. Szłam przed siebie, byle dalej od tego miejsca. Od tego uśmiechu i od tamtych słów, które wciąż je słyszałam.
„Przecież dobrze się znamy. Naprawdę dobrze” — raczej nie trzeba mówić więcej, żeby zniszczyć komuś dzień ślubu.
Zatrzymałam się za rogiem budynku, oparłam o ścianę i zamknęłam oczy. Potrzebowałam powietrza. Zamiast tego poczułam dłoń na ramieniu.
— Aldona — powiedział cicho Tomek. — Poczekaj.
Odwróciłam się gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Musiałam wyglądać jak ktoś, kto właśnie dostał w twarz.
— Kim ona jest? — warknęłam. — Kim TERAZ dla ciebie jest?
Zamilkł. Zrobił krok w moją stronę, ale cofnęłam się, zanim zdążył mnie dotknąć.
— Byłą — próbował jeszcze, ale jakoś bez przekonania. — To wszystko. To… Ona nie powinna tu być.
— Ale przyszła — zauważyłam. — A ty nawet nie drgnąłeś, kiedy to powiedziała.
Spojrzał na mnie tak, jakby nie rozumiał, o czym mówię. Jakby naprawdę myślał, że to nie ma znaczenia. Że to tylko jakaś niezręczność, niechciany gość, który wpadł na chwilę i zaraz zniknie.
— To nie tak. Ona… po prostu chce coś zepsuć. Zawsze taka była — mówił nienaturalnie szybko. – Zobaczyła, że bierzemy ślub, pewnie przypadkiem, i przyszła. Robiła już kiedyś takie rzeczy. Manipulowała. To nie znaczy, że coś do niej...
— Nie musisz kończyć — przerwałam mu. — Ja już widziałam.
Zamrugał wyraźnie zdezorientowany.
— Co widziałaś? — spytał jeszcze.
— Jej oczy. Twoje spojrzenie — powiedziałam cicho. — A do tego jeszcze to milczenie...
Zrobił krok, potem drugi. Nie zatrzymywałam go, ale nie podnosiłam już na niego wzroku. Patrzyłam na buty. Piękne, białe, wybrane z taką radością, teraz dziwnie brudne na czubkach.
— Kochanie, proszę — odezwał się nagle. — Nie odchodź. Nie pozwól, żeby to wszystko zniszczyło nasz dzień.
— My już nie mamy żadnego dnia, Tomek — stwierdziłam szczerze. — Wszystko przepadło.
Któreś z nas wtedy odeszło, nie pamiętam teraz dokładnie, czy on, czy ja. Wiem tylko, że wróciłam do sali, gdzie wszystko już wyglądało inaczej.
Patrzyłam w podłogę
Wróciłam na salę, ale nie byłam już sobą. Goście próbowali żartować, któryś z wujków ruszył do pierwszego tańca, orkiestra zaczęła grać coś lekkiego. Nikt się nie śmiał. Ludzie spoglądali po sobie z niepewnością, jakby nie wiedzieli, czy mają prawo dobrze się bawić. Moja matka podeszła do mnie i poprosiła, żebym poszła na chwilę do pokoju dla nowożeńców. Spełniłam jej prośbę bez słowa.
Na miejscu usiadłam na brzegu łóżka i zdjęłam buty. Spojrzałam na matkę. Stała przy oknie, ręce miała złożone jak do modlitwy, choć się nie modliła.
— Powiedz mi tylko jedno — zaczęła spokojnie. — Kłamała?
Patrzyłam w podłogę. Przyglądałam się śladom, które po sobie zostawiłam. W końcu wzięłam głęboki wdech.
– Nie — stwierdziłam głucho. — Ona nie kłamała.
Nie zapytała o nic więcej. Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy więc w ciszy. Ojciec wszedł tylko na sekundę, popatrzył na mnie i szybko wyszedł. Goście z kolei zaczęli się zbierać. Jedni mówili coś o bólu głowy, inni o dzieciach, które trzeba położyć spać. Wszyscy chcieli uciec, a ja tylko patrzyłam, jak wychodzą. I nikogo nie zatrzymywałam. W głowie natomiast miałam jedną myśl: można znać kogoś latami, planować z nim życie, a potem ktoś przychodzi i jednym zdaniem pokazuje, że zna go lepiej niż ty.
Milczałyśmy
Zostałyśmy same. Goście odjechali, orkiestra się spakowała, a światła przygasły. Siedziałam na kanapie w sukni, która teraz wydawała mi się marnym przebraniem, kostiumem kiepskiej aktorki. Mama usiadła obok i nalała herbaty, chociaż obie wiedziałyśmy, że nikt jej nie wypije.
— Może popełniłaś błąd –—powiedziała cicho. — Może nie chciałaś widzieć tego, co było oczywiste.
— A może on mnie okłamywał — stwierdziłam. — Od początku.
— Niektórzy faceci… nie kończą starych historii, zanim zaczną nowe — dodała tylko.
Milczałyśmy. Powinnam pewnie płakać, ale nie potrafiłam. Byłam jak zamrożona. Mama delikatnie dotknęła mojej ręki. Chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Może to było lepsze niż kolejne pytania.
Zamknęłam oczy.
„Może to moja wina. Może byłam za spokojna. Może nie chciałam zadawać pytań. A teraz już za późno”.
Nie odpowiedziała
Wpadłam na Magdę po trzech dniach, w kawiarni na Nowym Świecie. Siedziała przy oknie, z kawą, jakby nic się nie wydarzyło. Zauważyła mnie od razu, uśmiechnęła się lekko, skinęła głową. Usiadłam naprzeciwko niej.
— Dlaczego w ogóle przyszłaś? — zapytałam.
— Bo nie mogłam patrzeć, jak bierze ślub z tobą, a każdej nocy pisze do mnie — powiedziała po prostu.
Nie drgnęłam. Chciałam, żeby mówiła dalej.
— Czyli był z nami obiema? — spytałam z niedowierzaniem.
— Z tobą był dla świętego spokoju. — Uśmiechnęła się niemal z litością . — Mnie nie mógł zapomnieć. — Mówiła to spokojnie. Bez cienia żalu czy zazdrości. Jakby stwierdzała fakt. — Myślisz, że chciałam cię zranić? — zapytała po chwili.
— Nie wiem, Magda — przyznałam. — Ale ci się udało.
Popatrzyła przez okno. Nie odpowiedziała. Ja też nie mówiłam już nic więcej. Nie chciałam płakać ani krzyczeć. Po prostu siedziałyśmy w ciszy.
Nie chcę budować życia na kłamstwie
Wróciłam do mieszkania późnym wieczorem. Suknia leżała przewieszona przez krzesło, niedbale złożona, jakby ktoś w niej tylko przyszedł, zobaczył za dużo i musiał natychmiast się przebrać. W kuchni panował skrajny bałagan. Nigdzie nie było śladów Tomka. Nie zostawił żadnej wiadomości. Może czekał, aż to ja coś zrobię. Albo już wiedział, że nie będę musiała.
Usiadłam przy stole. Spojrzałam na kartkę z listą prezentów ślubnych, za które mieliśmy podziękować. W połowie dopisałam: „prezent od Magdy – prawda”.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, gdzie mieszka teraz Tomek ani czy jeszcze nosi obrączkę. Tak czy inaczej, nie chcę budować życia na kłamstwie. Nawet jeśli bolało, że prawda przyszła tak nagle, wolę ją niż ciszę. Dzięki temu przynajmniej wiem, na czym stoję.
Podniosłam się, zdjęłam suknię z krzesła i odniosłam ją do szafy. Zostawiłam ją tam nie jako pamiątkę, ale jako dowód, że potrafię iść dalej. Z podniesioną głową i bez złudzeń. Bez niego.
Aldona, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Sama namawiałam syna, żeby zamieszkał u nas z żoną po ślubie. Teraz mam ich dosyć, ale nie wiem, jak im powiedzieć”
- „Wolałam umyć stare znicze, niż kupować nowe na Wszystkich Świętych. Cała rodzina się ze mnie śmiała”
- „Mąż uważał, że jestem rozrzutna, bo zapłaciłam 15 zł za chleb. Ja uznałam, że przepłacam za bycie w tym związku”

