„To małżeństwo od dawna było farsą. W zimę mąż nagle się obudził, zebrał swoje zabawki i zostawił mnie samą z dziećmi”
„Odwrócił się, jakby chciał coś dodać. Mówił o zmęczeniu, o tym, że się pogubił, że nie wie, kiedy to się stało. Słuchałam, ale bardziej siebie niż jego. Wiedziałam, że ten moment był tylko kwestią czasu. Patrzyłam, jak idzie do sypialni i wyciąga torbę. Dzieci były w drugim pokoju. Jeszcze nie wiedziały”.

Zimą wszystko widać wyraźniej: kurz na półkach, pęknięcia na ścianach i to, co od dawna było tylko ledwo wyczuwalne, nagle zaczyna bić po oczach. W naszej kuchni zawsze było chłodno, ale tej zimy przeciąg stał się czymś więcej niż niedogodnością. Nie było miejsca w mieszkaniu, w którym nie ciągnąłby po odsłoniętych nogach czy plecach. Wstaję codziennie o szóstej. Nie dlatego, że muszę, dzieci przecież jeszcze śpią, tylko dlatego, że cisza o tej porze jest najbezpieczniejsza.
Parzę kawę, staję w oknie i automatycznie sprawdzam, czy znowu niedomknięte. Zawsze jest. Kamil mówił, że „trzeba będzie to zrobić”, ale jak zwykle nie było kiedy. Jak zwykle zrobię to ja. Albo przyzwyczaję się do zimna. Od jedenastu lat jesteśmy razem. To długo. Wystarczająco długo, żeby przestać liczyć wspólne wieczory, a zacząć liczyć obowiązki. Dzieci, pranie, zakupy, przedszkole, kolacje.
Kiedyś myślałam, że to etap. Że jak dzieci podrosną, to wróci coś między nami. Teraz już nie wiem, co właściwie miałoby wrócić. Kamil pojawia się w domu coraz później albo wcale. Albo wraca tylko ciałem, zostawia buty w przedpokoju i ciszę w salonie. Czasem rzucam w biegu:
— Musiałem dłużej zostać.
Albo ja pytam:
— Zjesz coś?
— Zjadłem w pracy.
I to by było na tyle. Bez kłótni. Bez przepychanek. Jakbyśmy oboje uznali, że szkoda energii na coś, co i tak się nie zmieni. Wieczorami, kiedy dzieci już śpią, siedzę w kuchni i słucham, jak w oknie świszczy wiatr. Myślę wtedy, że od dawna wszystko trzyma się na mnie — dom, dzieci, spokój. Nawet cisza jest moja.
Jeszcze nie wiedziały
Niedziela była ciężka od samego rana. Nie wydarzyło się nic konkretnego, a mimo to powietrze w domu miało w sobie coś gęstego, jakby od dawna czekało na jedno zdanie. Dzieci kręciły się po mieszkaniu bez większego entuzjazmu, bardziej z przyzwyczajenia niż z radości. Norbert bawił się na dywanie, Ania oglądała bajkę, a ja robiłam obiad, chociaż nikt wyraźnie nie był głodny.
W kuchni było zimno. Stałam przy blacie w swetrze, czując, jak od okna ciągnie po plecach. Przez chwilę pomyślałam, że mogłabym coś z tym zrobić, ale odłożyłam to na później, jak wszystko inne.
Kamil siedział przy stole i patrzył w telefon. Nie udawał, że jest zajęty. Po prostu tam był.
— Długo jeszcze? — zapytał bez podnoszenia wzroku.
— Zaraz — odpowiedziałam spokojnie.
Zjedliśmy razem, choć bez rozmów. Dzieci coś opowiadały, ale każde z nas reagowało osobno, jakbyśmy byli dwiema różnymi wyspami połączonymi tylko ich głosami. Po obiedzie Kamil wstał, podszedł do okna i przez chwilę stał tyłem do mnie. Wtedy powiedział to cicho, bez przygotowania:
— Nie daję rady. Myślałem, że będzie inaczej.
Wytarłam ręce w ścierkę i spojrzałam na niego. Nie poczułam szoku. Byłam na to gotowa.
— Ja też tak myślałam — powiedziałam. — Ale wzięłam to na siebie.
Odwrócił się, jakby chciał coś dodać. Mówił o zmęczeniu, o tym, że się pogubił, że nie wie, kiedy to się stało. Słuchałam, ale bardziej siebie niż jego. Wiedziałam, że ten moment był tylko kwestią czasu. Patrzyłam, jak idzie do sypialni i wyciąga torbę. Dzieci były w drugim pokoju. Jeszcze nie wiedziały.
Popatrzyłam na niego bez gniewu
Dzieci zasnęły szybciej niż zwykle, jakby ten dzień również je zmęczył. Zamknęłam drzwi do ich pokoi i przez chwilę stałam na korytarzu, słuchając równych oddechów. To był ten moment, kiedy wszystko powinno się zatrzymać, a jednak wiedziałam, że nic się nie cofnie. W salonie paliła się tylko jedna lampka, a Kamil klęczał przy torbie, układając rzeczy bez pośpiechu. Patrzyłam, co wkłada. Kilka koszulek, ładowarka, szczoteczka. Nie zabrał wielu rzeczy. Zostawił te, które i tak od dawna należały bardziej do mnie niż do niego. Nie zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Ja też nie zapytałam, dokąd jedzie. To nie miało już znaczenia.
— Dzieci śpią — powiedziałam cicho, choć wiedział.
Skinął głową. Przez chwilę pomyślałam, że może coś jeszcze powie, że zatrzyma się w drzwiach, że o coś zapyta. Zamiast tego podniósł torbę i podszedł do wyjścia. Stanął jeszcze na sekundę, jakby przypomniał sobie coś ważnego.
— Jakby coś, dzwoń.
Popatrzyłam na niego bez gniewu, bez żalu, bardziej z uczuciem końca długiego dyżuru.
— Nie będę.
Nie odpowiedział. Otworzył drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą cicho, jakby bał się obudzić dzieci. Stałam jeszcze chwilę w przedpokoju, czując, jak cisza rozlewa się po mieszkaniu. Nie była pusta, a ciężka i znajoma. Wiedziałam, że to nie moja siła, tylko zmęczenie, które nie pozwoliło mi go zatrzymać.
Chciałam tylko, żeby przestało wiać
Wróciłam do kuchni, jakbym robiła to setki razy wcześniej. Ten sam ruch, ten sam krok, to samo światło nad blatem. Zimno było bardziej wyraźne niż przed chwilą, jakby jego wyjście coś odsunęło i nic już nie zatrzymywało powietrza przy oknie. Usiadłam na krześle i przez dłuższą chwilę nie robiłam nic. Słyszałam w głowie jego głos, urywany, pozbawiony pewności. Nie daję rady. Myślałem, że będzie inaczej. Te zdania wracały, ale już bez niego. Nie miały adresata. Zostały tu, razem ze mną.
Wstałam i sięgnęłam po taśmę z szuflady. Leżała tam od dawna, odłożona na później, jak wiele innych drobiazgów, które czekały, aż ktoś się nimi zajmie. Podeszłam do okna i zaczęłam zaklejać szczelinę, powoli, dokładnie. Ręce mi się nie trzęsły, nie czułam gniewu. Skupiłam się, jakby ten jeden gest był teraz najważniejszy. Nie naprawiałam niczego więcej. Nie przywracałam tego, co się rozpadło. Chciałam tylko, żeby przestało wiać. Żeby dało się tu stać bez uczucia, że coś ciągle ucieka. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie ma już żadnego „my”. Byłam ja i dzieci. I to musiało wystarczyć.
Kiedy skończyłam, spojrzałam na okno. Wyglądało zwyczajnie — tak jak wszystko, co zostaje po decyzjach, które zmieniają całe życie. Oparłam się o blat i wzięłam głęboki oddech. Po prostu to zaakceptowałam.
Siedziałam z nimi przy stole
Zajrzałam do pokojów dzieci jeszcze raz, chociaż wiedziałam, że śpią. Ania była odkryta, więc poprawiłam kołdrę i pogładziłam ją po włosach. Norbert leżał zwinięty w kłębek, z twarzą spokojną, nieświadomą niczego. Przez chwilę pomyślałam, że dobrze, że tego nie widziały. Że ich świat na razie mógł zostać nienaruszony.
Wróciłam do kuchni i zaczęłam szykować kolację, mimo że była późna pora. Ręce same wiedziały, co robić. Chleb, masło, coś prostego, bez zastanawiania się. Włączyłam małe światło nad blatem, to, którego zwykle używałam wieczorami, kiedy nie chciałam budzić całego domu. Czułam zmęczenie, ale nie pozwoliłam mu się rozlać. Dzieci musiały zjeść, nawet jeśli jadłyby półprzytomne.
— Zjesz jeszcze? — zapytałam cicho, kiedy Norbert przyszedł do kuchni, zaspany, z potarganymi włosami.
— Tylko trochę — odpowiedział.
Postawiłam talerz na stole. Ania przyszła chwilę później.
— Chcesz herbaty? — zapytałam.
Skinęła głową. Nie pytali, gdzie jest ojciec. Może jeszcze nie zauważyli. Może uznali, że wróci później, jak zwykle. Nie poprawiałam ich wyobrażeń. Tego wieczoru nie miałam siły na tłumaczenia.
Siedziałam z nimi przy stole, obserwując, jak jedzą. Rozmawiali o drobiazgach, o bajce, o jutrzejszym dniu. Odpowiadałam, uśmiechałam się wtedy, kiedy trzeba było. Czułam, jak normalność przykrywa wszystko inne, jak cienka warstwa, ale wystarczająca, żeby przetrwać noc.
To nie było bohaterstwo
Po kolacji dzieci wróciły do łóżek bez protestów. Zgasiłam światła w ich pokojach i zamknęłam drzwi, zostawiając szczeliny takie, jak zawsze. W salonie było cicho. Usiadłam na kanapie, ale po chwili wstałam, bo nie potrafiłam tam zostać. Każde miejsce przypominało o tym, że coś się skończyło, choć jeszcze wczoraj wyglądało tak samo. W kuchni było już cieplej. Okno nie przepuszczało powietrza, ale myśli nadal krążyły. Usiadłam przy stole i patrzyłam na swoje dłonie. Nie były ani szczególnie silne, ani wyjątkowe. Były po prostu zmęczone. Wiedziałam, że jutro wstanę jak zwykle. Obudzę dzieci, przygotuję im śniadanie, zaprowadzę je do przedszkola. Że będę robić to samo, tylko bez niego.
Nie idealizowałam ani siebie, ani Kamila. Każde z nas ponosiło swoją część odpowiedzialności. On nie umiał zostać, ja nauczyłam się dźwigać. To nie było bohaterstwo. Po prostu trwałam. Zostałam jeszcze chwilę w ciszy, aż poczułam, że powieki mi ciążą. Zgasiłam światło i poszłam do sypialni. Położyłam się po swojej stronie łóżka, choć już nie miało to znaczenia. Wiedziałam jedno: życie nie czeka, aż ktoś będzie gotowy.
Monika, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przy lepieniu pierogów na Wigilię teściowa zachowała się jak burak. Wreszcie powiedziałam jej o 1 zdanie za dużo”
- „Docinki teściowej przed świętami były ostre niczym igły choinki. Na siłę chce mi udowodnić, że żadna za mnie pani domu”
- „Gdy piekłam pierniczki, usłyszałam rozmowę męża z inną kobietą. Od razu święta przestały mnie cieszyć”

