„To ja wychowałam wnuczka i robiłam dla niego wszystko. W podziękowaniu otrzymałam coś niewyobrażalnego”
„Dla niego zrezygnowałam z wyjazdów, z wolności, ze spotkań z koleżankami. Ale nigdy nie żałowałam. Michaś był moją radością, moim sensem. Tylko dzięki niemu nie czułam się samotna po śmierci męża. Dla niego nauczyłam się nawet obsługiwać internet, żeby mógł mieć wszystko, co potrzebne do szkoły”.

- Redakcja
Gdy urodził się Michaś, miałam sześćdziesiąt dwa lata i zupełnie inne plany na swoją emeryturę. Chciałam jeździć na wycieczki, zajmować się działką, odetchnąć po czterdziestu latach pracy. Los postanowił jednak inaczej. Córka zostawiła mi pod opieką kilkumiesięczne dziecko, mówiąc, że „nie daje sobie rady”. Wychowywałam go więc jak własnego syna – z miłością, cierpliwością, gotowością do poświęceń. Dla Michała zrezygnowałam ze wszystkiego. Był dla mnie całym światem. Nie przypuszczałam, że po tylu latach oddania i troski, spotka mnie coś tak bolesnego i niewyobrażalnego.
Wychowałam go jak własnego syna
– Mamo, ja nie dam rady – powiedziała do mnie cicho, patrząc w podłogę. W jednej ręce trzymała nosidełko z kilkutygodniowym synkiem, w drugiej paczkę pieluch.
– Jak to… co ty mówisz? – usiadłam ciężko na krześle.
– Michaś płacze całą noc. Nie śpię. Mateusz się wyprowadził, zostałam sama. Nie chcę go skrzywdzić. Lepiej, żebyś ty się nim zajęła.
Nie krzyczałam. Nie było na to siły. Wzięłam nosidełko, spojrzałam w maleńką twarz mojego wnuka i tylko zapytałam:
– Na długo?
– Nie wiem... Może na trochę. Zobaczymy.
Nie wróciła po „trochę”. Zostawiła go u mnie na stałe. A ja... nie umiałam inaczej niż pokochać go całym sercem. Dbałam o niego jak o własne dziecko. Karmiłam, nosiłam, tuliłam do snu, kiedy śniły mu się koszmary. Gdy miał trzy latka, mówił do mnie „mamo”, i choć próbowałam mu to prostować, z czasem przestałam. Bo jak miał to zrozumieć, skoro nie znał nikogo innego, kto byłby tak blisko?
Sąsiedzi mówili, że zwariowałam na punkcie wnuczka. Może i mieli rację. Dla niego zrezygnowałam z wyjazdów, z wolności, ze spotkań z koleżankami. Ale nigdy nie żałowałam. Michaś był moją radością, moim sensem. Tylko dzięki niemu nie czułam się samotna po śmierci męża. Dla niego nauczyłam się nawet obsługiwać internet, żeby mógł mieć wszystko, co potrzebne do szkoły. Myślałam, że wie, ile dla niego znaczę.
Poświęcenie stało się codziennością
Zaczęło się niewinnie. Michaś poszedł do szkoły, ja stałam się jego opiekunką na pełen etat – przygotowywałam śniadania, odprowadzałam go, pomagałam w lekcjach. Nie miałam siły, żeby dorabiać, ale też nie chciałam zostawiać go samego. Zresztą... kto miałby go odebrać z lekcji, kiedy córka zniknęła z naszego życia niemal całkowicie?
Na zebraniach wszyscy myśleli, że jestem jego mamą. Gdy poprawiałam, że babcią – patrzyli na mnie ze współczuciem, jakbym była kimś „z przymusu”. Ale ja nigdy nie traktowałam tego jak przymus. Choć bywały dni, kiedy pękało mi serce z bezsilności, kiedy Michaś chorował, a ja nie wiedziałam, jak opłacić leki. Gdy rósł, chciał markowych butów, gier, smartfona. Zawsze jakoś kombinowałam – pożyczałam, szyłam, sprzedawałam kwiaty z ogródka, nawet ciasta piekłam na zamówienie. Wszystko, by nie czuł się gorszy od innych.
– Babciu, kocham cię – szeptał czasem wieczorami, wtulony we mnie.
W takich chwilach wierzyłam, że to wszystko ma sens. Ale czułam też strach. Bałam się, że gdy dorośnie, odejdzie i zapomni. Że gdzieś w środku będzie miał żal – do mnie, do życia, do swojej matki. Że nie zrozumie, ile to wszystko mnie kosztowało. Nie pieniędzy, nie zmarszczek, ale tej samotności, której nie da się opisać. Nie miałam życia poza nim, ale czułam, że przynajmniej jedno życie dzięki mnie się udało. A przynajmniej tak wtedy myślałam.
Miłość, która nie znała granic
Pierwszy raz poczułam się niepotrzebna, gdy Michaś miał szesnaście lat.
– Nie musisz już mnie odprowadzać, babciu. Daj spokój, wstydzę się – powiedział mi któregoś ranka, ubierając się do szkoły.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam, choć w środku bardzo mnie zabolało. To był przecież mój codzienny rytuał – śniadanie, czapka na głowę, buziak w czoło. Przez lata robiłam to automatycznie, z miłością. A teraz – nie byłam już potrzebna. Z czasem zaczął coraz rzadziej wracać na obiad, zamykał się w pokoju, unikał rozmów. Myślałam, że to dojrzewanie, że każdy chłopak tak ma. Tłumaczyłam sobie to wszystko, żeby tylko nie czuć tego ukłucia, że powoli oddala się ode mnie.
Mówiłam mu:
– Michaś, jak coś się dzieje, zawsze możesz mi powiedzieć. Wiesz, że jestem po twojej stronie, prawda?
– Wiem – odpowiadał, ale wzrok miał gdzieś obok. Jakby już dawno nie był obecny.
Nie raz siedziałam nocą w fotelu, patrząc na zamknięte drzwi jego pokoju. Niby był pod moim dachem, a czułam się tak, jakby mieszkał zupełnie gdzie indziej. Ale nigdy nie przestałam go kochać. Kochałam bezwarunkowo. Gotowa byłam wszystko oddać, tylko żeby był szczęśliwy.
Kiedy skończył szkołę, dostał się na studia do innego miasta. Pomagałam, jak mogłam – pakowałam, wysyłałam paczki, przelewałam ostatnie grosze z emerytury, kiedy brakowało mu na czynsz. Wierzyłam, że wróci i powie:
– Babciu, dzięki tobie jestem tym, kim jestem.
Nie wiedziałam, że wróci... ale z czymś zupełnie innym.
Gorzka prawda w kopercie
Michaś przyjechał nagle, bez zapowiedzi. Weszłam do kuchni, a on już siedział przy stole, nerwowo bawiąc się telefonem. Ucieszyłam się. Miałam w piekarniku szarlotkę – jego ulubioną.
– Coś się stało? – zapytałam, czując, że coś wisi w powietrzu.
– Nie, babciu… wszystko okej – odparł, ale nie patrzył mi w oczy.
Podałam mu herbatę i położyłam rękę na jego dłoni.
– Powiedz, co cię gryzie. Nie musisz udawać przede mną.
Wtedy sięgnął do plecaka i wyjął kopertę. Przesunął ją w moją stronę.
– To dla ciebie. Od mamy.
Zamarłam. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz słyszałam o swojej córce. Nie dzwoniła, nie pisała. Michaś nigdy o niej nie wspominał. Otworzyłam kopertę z drżeniem rąk. W środku był list i coś jeszcze – kolorowe broszury z ofertami domów spokojnej starości. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Michaś, co to ma znaczyć?
– Mama mówi, że to będzie dla ciebie lepsze. Wiesz… profesjonalna opieka, lekarze na miejscu. I nie będziesz sama.
– A ty? Gdzie ty będziesz?
– Zamieszkam z mamą. Od teraz. Długo o tym myśleliśmy. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej.
Wstałam, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
– Ty... mnie oddajesz do domu starców?
– To nie tak, babciu. Po prostu… ja mam swoje życie. Mama chce naprawić nasze relacje. A ty przecież i tak ciągle jesteś sama.
Patrzyłam na niego i czułam, jak moje serce kruszy się kawałek po kawałku.
Coś, czego się nie spodziewałam
Nie odpowiedziałam mu wtedy ani słowa. Usiadłam z powrotem przy stole i wpatrywałam się w filiżankę, w której herbata zdążyła już wystygnąć. Michaś chyba czekał, że wybuchnę, że będę krzyczeć, płakać, błagać. Ale ja byłam już zbyt zmęczona.
– Czy ty w ogóle rozumiesz, co robisz? – zapytałam w końcu cicho. – Oddajesz mnie jak stary mebel. Bez rozmowy, bez uprzedzenia. Po prostu... wpakować babcię do ośrodka i mieć święty spokój?
– Babciu, to nie tak. Myślimy tylko o twoim dobru.
– Ty myślisz o swoim komforcie – powiedziałam spokojnie. – Całe twoje życie było na moich barkach. A teraz, kiedy już niczego nie potrzebujesz, jestem balastem?
Zamilkł. Patrzył gdzieś w bok, jak wtedy, gdy miał dwanaście lat i przyniósł ze szkoły uwagę za bójkę. Ale to nie było to samo dziecko.
– Mama powiedziała, że to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich…
– Twoja mama – parsknęłam. – Przypomniała sobie o mnie, kiedy trzeba się mną zająć. Wygodne.
Przez chwilę miałam nadzieję, że się opamięta. Że rzuci się w moje ramiona, przeprosi, powie, że to błąd. Ale on tylko wstał.
– Babciu, ja naprawdę cię kocham, ale... potrzebuję przestrzeni.
Kiedy trzasnęły drzwi, wiedziałam, że straciłam nie tylko wnuczka. Straciłam sens tego wszystkiego, co robiłam przez ostatnie dwadzieścia lat.
Wiem, co zrobiłam dobrze
Nie trafiłam do domu opieki. Jeszcze tego samego dnia spakowałam Michałowi resztę rzeczy, które zostawił w pokoju – zdjęcia, książki, kilka pamiątek z dzieciństwa. Odwiozłam je taksówką pod adres córki, bez słowa komentarza. Taksówkarz spytał, czy pomóc z wniesieniem.
– Nie trzeba – odparłam. – To ostatnia przysługa, jaką robię dla tej rodziny.
Wieczorem zrobiłam sobie herbatę, usiadłam na fotelu, gdzie przez lata tuliłam Michasia, gdy miał gorączkę albo zły sen. W tamtym miejscu – pustka. Już wiedziałam, że nie wróci. I że nie mam po co czekać. Nie dzwonił, nie pisał. Minęły tygodnie, a potem miesiące. Na początku płakałam codziennie. Ale łzy też się kiedyś kończą. Wysuszyły się razem z nadzieją.
Nie potrafię już kochać go tak samo. Zostałam z bolesnym pytaniem: gdzie popełniłam błąd? Może za bardzo go chroniłam, może za mało wymagałam. Może nie powinnam była tak poświęcać siebie? Ale jedno wiem na pewno: nie żałuję. Bo zrobiłam to z miłości. Bo kiedy miał tylko mnie, ja byłam przy nim. Bo choć dziś mnie odrzuca, wiem, że kiedyś może zrozumie. I jeśli to się stanie, nie powiem mu: „a nie mówiłam?”. Powiem: „Czekałam”.
Dziś mam siedemdziesiąt dziewięć lat. Mój dom jest cichy, ale czysty. Nie ma śmiechu dziecka, ale jest spokój. I czasem, kiedy rano robię sobie kawę i siadam w ogrodzie, myślę: byłam dobrą babcią. I nic – nawet jego milczenie – mi tego nie odbierze.
Stefania, 79 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż mówił, że nie mam prawa narzekać, bo to on przynosi pieniądze. Gdy się zbuntowałam, zrobił coś gorszego”
- „Pogrzeb przyjaciela stał się gwoździem do trumny mojego małżeństwa. Wdówka nawet nie czekała, aż pościel ostygnie”
- „Mam 35 lat, a matka nadal pyta, czy założyłem czapkę. Już wiem, dlaczego wciąż jestem dla nich małym Maciusiem”

