„To, co synowa zrobiła na cmentarzu na Wszystkich Świętych, wołało o pomstę do nieba. Patrzyłam na to i nie dowierzałam”
„Zobaczyłam ją z daleka. W jasnym, beżowym płaszczu, jakby przyszła na spacer po parku. Włos rozpuszczony, makijaż delikatny, ale widoczny – podkreślone usta, podkręcone rzęsy. Obok niej – mężczyzna. Młody, przystojny, z modnym zarostem”.

- Redakcja
Kiedy ktoś mówi: czas leczy rany, mam ochotę rzucić w niego tym, co akurat mam pod ręką. Pewnie ktoś, kto nigdy nie stracił dziecka, wymyślił to powiedzenie. Bo jak czas może cokolwiek uleczyć, skoro z każdym dniem boli bardziej? Zamiast codziennie budzić się z myślą, że już się wypłakałam, że już koniec łez, że dziś będzie lepiej – ja się budzę i myślę, że znów nie ma mojego Pawła.
Był moim młodszym synem. Tym cichszym, spokojniejszym, bardziej rodzinnym. Nigdy nie zapomnę, jak siadał ze mną przy herbacie, jak dopytywał, czy czuję się dobrze, czy czegoś mi nie trzeba. Marek, starszy, też mnie kocha – ale to inna miłość. Paweł miał serce na dłoni. A teraz... teraz nie ma nawet tej dłoni, którą mogłabym uścisnąć.
Iwona... jego żona... no cóż. Nigdy nie byłyśmy blisko. Ona była z tych nowoczesnych – z dystansem, z chłodnym uśmiechem. Zawsze poprawna, ale bez uczucia. Po śmierci Pawła myślałam, że się zbliżymy, że wspólny ból nas połączy. Ale gdzie tam. Ona zamknęła się w sobie. A teraz – coraz częściej słyszę, że „trzeba żyć dalej”, że „Paweł by tego chciał”. Nie wiem, skąd niby ona wie, czego by chciał mój syn. To już chyba nie jest mój syn, tylko jej wspomnienie, którym żongluje jak jej wygodnie.
A to, co zrobiła wtedy na cmentarzu… do dziś nie potrafię o tym mówić spokojnie.
Wolałabym jej tam nie spotkać
– Mamo, dać ci chwilę? – zapytał Marek, kiedy dojechaliśmy pod bramę cmentarza.
– Zostaw mnie tutaj – mruknęłam, poprawiając czarny beret. – Nie będę długo, ale wrócę sama. Pójdę zapalić znicz i chwilę posiedzieć z Pawłem.
Minęło pół roku od jego śmierci. Sześć miesięcy od tamtej nocy, kiedy zadzwonił telefon, a mój świat runął. Marek wysiadł pierwszy i rozejrzał się po alejce, szukając grobu. Zawsze miał słabą orientację. Ja znałam to miejsce na pamięć – mogłabym iść z zamkniętymi oczami.
Zobaczyłam ją z daleka. Iwona. W jasnym, beżowym płaszczu, jakby przyszła na spacer po parku. Włos rozpuszczony, makijaż delikatny, ale widoczny – podkreślone usta, podkręcone rzęsy. Obok niej – mężczyzna. Młody, przystojny, z modnym zarostem i czarnym płaszczem do kolan. Trzymali się na dystans, ale ja nie miałam wątpliwości, co tam robi. Zamarłam.
Marek spiął ramiona, odchrząknął i ruszył pierwszy. Ja szłam za nim, serce waliło mi jak młot. Kiedy podeszliśmy, Iwona uśmiechnęła się lekko – jakbyśmy się spotkali przypadkiem na poczcie.
– Dzień dobry – powiedziała łagodnie. – Mamo. Marku.
– A to kto, jeśli można zapytać? – zapytałam chłodno, przyglądając się jej towarzyszowi.
– To Kamil. Przyjaciel. Chciał ze mną przyjść. Znał Pawła.
Przyjaciel? Znał Pawła? Akurat! Myślałam, że coś się przewróciło we mnie. Przyglądałam się Kamilowi – obcemu mężczyźnie przy grobie mojego syna. Iwona nawet nie mrugnęła.
– Mój świętej pamięci Paweł nigdy o nim nie wspominał – powiedziałam bardziej do siebie niż do nich.
Marek spuścił wzrok. Iwona tylko poprawiła płaszcz i położyła na pomniku bukiet czerwonych róż. Róże! Paweł ich nie znosił. Ja to wiedziałam. Ale ona chyba już zapomniała.
Nawet nie przyniosła znicza
Staliśmy w milczeniu. Tylko wiatr poruszał gałązkami tui nad nagrobkiem. Iwona pochyliła się, jakby chciała coś szepnąć Pawłowi. Potem wyprostowała się i westchnęła:
– Musimy się nauczyć żyć dalej. Dla niego.
– Żyć dalej... – powtórzyłam wolno, z goryczą – Mówisz to przy... nowym przyjacielu?
Nie odpowiedziała. Kamil dyskretnie odsunął się na bok, udając, że przygląda się zniczom. Marek przestępował z nogi na nogę. Nikt nie miał odwagi nic powiedzieć.
Zerknęłam na granitową płytę. Świeże kwiaty, ale... gdzie znicz od niej? Od żony Pawła?
– Nie zapaliłaś mu światła? – zapytałam ostro, unosząc brwi.
– Chciałam inaczej uczcić jego pamięć – odpowiedziała spokojnie. – Paweł nie był... tradycyjny.
– Ale był chrześcijaninem. I twoim mężem – odcięłam. – Tu się stawia znicze. Nie celebruje się po swojemu, jakby to było jakieś przyjęcie.
Iwona wzruszyła ramionami, jakby moja uwaga była nie na miejscu.
– Mamo... – Marek wszedł między nas, próbując złagodzić napięcie. – Może... nie ma co się spierać. W końcu każdy inaczej to przeżywa.
– Owszem – syknęłam. – Ale są rzeczy, które robi się z szacunkiem. I są takie, które... nie mieszczą się w głowie.
Iwona odsunęła się dwa kroki. Wyciągnęła z torebki białą kopertę – jakąś kartkę? List?
– Co to jest? – zapytałam, wskazując brodą.
– To… coś od Kamila. On też chciał pożegnać się z Pawłem. Znali się... kiedyś.
Poczułam, jak coś we mnie się ściska. Znali się? Ale Paweł nigdy o nim nie wspomniał. A teraz ten człowiek stoi przy jego grobie, jakby miał do tego prawo. To nie był żaden hołd. To był teatr.
Taki brak szacunku
– Wiem, że może to nietypowe – powiedziała nagle Iwona, sięgając do swojej torebki – ale dzisiaj Paweł miałby urodziny. Chcę to uczcić… inaczej.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, wyjęła z torebki miniaturową butelkę szampana i papierowe kubeczki. Takie zwykłe, białe, jak z imprezy urodzinowej.
– Co ty... – zaczęłam, ale urwałam.
Iwona nalała szampana do kubeczków. Jeden podała Kamilowi. Drugi Markowi. Wyciągnęła jeden w moją stronę.
– Wypijmy za Pawła. On by tego chciał.
Zamarłam. Stałam jak słup soli. Przysięgam, miałam wrażenie, że śnię. Marek spojrzał na mnie z niepokojem, nie wiedząc, co zrobić z kubkiem. Kamil i Iwona już trącili się kubkami i wypili.
– Ty… ty naprawdę chcesz się tu napić szampana? Tu?! – głos mi się załamał. – Na cmentarzu?!
Iwona spojrzała na mnie z czymś w rodzaju wyrozumiałości.
– To tylko symboliczny gest. Paweł był radosnym człowiekiem. Nie chciałby łez. Chciałby świętowania.
– Co ty wyrabiasz, dziewczyno?! – wrzasnęłam, aż dwie starsze panie przy sąsiednim grobie spojrzały w naszą stronę. – To cmentarz, nie impreza! Tu leży mój syn…
– Mamo, uspokój się – próbował się wtrącić Marek, ale go zignorowałam.
– To nie piknik! To nie miejsce na toast! Tu się modli, tu się płacze, a nie... wznosi kubeczki z szampanem, jakbyście byli w restauracji!
Wzięłam w drżące dłonie znicz i postawiłam go obok kubków. Przesunęłam palcem po literach imienia mojego syna. W oczach mi pociemniało. Widziałam już wiele, ale tego... tego się nie spodziewałam. To było jak plucie Pawłowi w twarz.
Nie mogłam tak tego zostawić
Nie mogłam spać. Chodziłam po mieszkaniu jak błędna, co chwilę zerkając na telefon. Była 22:14, potem 22:27, 22:41. W końcu nie wytrzymałam. Wybrałam numer Iwony.
– Halo? – jej głos był spokojny, niemal obojętny.
– Co to miało być?! – zapytałam bez wstępu. – Czyś ty rozum postradała?! Na cmentarzu? Z szampanem? Jak na bankiecie?!
Po drugiej stronie cisza.
– Halo?! Mówię do ciebie!
– Pani Halino – odezwała się w końcu chłodno – ja nie mam obowiązku przeżywać żałoby tak jak pani.
Zatkało mnie.
– Jak to… nie masz obowiązku? To był twój mąż! Mój syn! Ty nawet znicza nie zapaliłaś, ale toast wznosisz jakbyś była na weselu!
– Pawła już nie ma. Zostały wspomnienia. I chcę, żeby były jasne. Nie mam siły użalać się codziennie. Muszę żyć.
– Żyć? – zakpiłam. – Żyć z nowym „przyjacielem”? Z Kamilem, o którym nikt nigdy nie słyszał? Tylko pół roku po pogrzebie już go prowadzasz na cmentarz, a dziś... dziś razem świętowaliście!
– Proszę nie oceniać mojego życia – ucięła. – Pawła kochałam, ale on nie wróci. A Kamil... jest przy mnie, kiedy pani woli tylko oceniać.
– Oceniam, bo mam prawo! I dopóki żyję, będę przypominać ci, co to znaczy szacunek! – głos mi się łamał, ale nie przestawałam. – Ty… ty naprawdę jesteś bezwstydna.
– Może po prostu inna – odparła i się rozłączyła.
Patrzyłam na wygaszony ekran telefonu jak oszołomiona.
Marek próbował potem dzwonić. Napisał, że „wszyscy jesteśmy rozbici”, że „to nie czas na kłótnie”. Ale dla mnie czas na wybaczanie się skończył. W tej rodzinie zostałam chyba sama.
Dla mnie wszystko się skończyło
Następnego dnia wstałam o świcie. I tak nie zmrużyłam oka. Przebrałam się w ciepły sweter, wzięłam znicz, bukiet chryzantem i paczkę chusteczek, bo wiedziałam, że się rozkleję. Jechałam autobusem, jakbym była w transie. Tylko drzewa za szybą przypominały mi, że to nie sen, tylko życie. Prawdziwe, puste życie po Pawle.
Na cmentarzu było pusto. Tylko cisza i mokre liście przyklejone do granitu. Kiedy podeszłam do grobu, zobaczyłam to, czego się obawiałam. Resztki papierowych kubeczków walały się przy nagrobku. Jeden przewrócony na znicz, drugi wciśnięty między bukiety. Jakby ktoś w pośpiechu zostawił bałagan po imprezie.
– Pawełku... – wyszeptałam, klękając i wyciągając z torby chusteczki. – Wybacz mi. Że musiałeś na to patrzeć.
Zebrałam wszystko do reklamówki po zniczach. Zdmuchnęłam suche liście z kamienia, przetarłam marmurową tabliczkę. Wyrzuciłam zwiędłe kwiaty, zostawiłam świeże. Ustawiłam nowy znicz – prosty, biały, bez udziwnień. Taki, jak lubił. Potem usiadłam na ławeczce.
– Obiecuję ci jedno – szepnęłam. – Dopóki żyję, ktoś będzie cię tu szanował. Nie pozwolę, by zrobiono z ciebie pretekst do... toastów na cmentarzu.
Siedziałam tak długo. Do zimna, do zdrętwienia palców. Nagle zrozumiałam coś strasznego. Nie chodzi już tylko o Iwonę. Nie chodzi o Kamila, o szampana. Chodzi o to, że zostałam sama w mojej żałobie. Nikogo nie obchodzi, jak bardzo boli. Świat idzie dalej – a ja stoję przy tym grobie, kurczowo trzymając się wspomnienia. Nikt inny nie zamierza się zatrzymać.
Nie zapomnę tego
Nie wróciłam już więcej na cmentarz razem z nimi. Marek zapraszał, próbował rozmawiać, proponował, że pojedziemy razem, że „wszystko się uspokoiło”. Ale ja wiedziałam, że chodzi tylko o to, żeby znowu coś zamieść pod dywan. Żeby było „normalnie”. Tyle że to, co wydarzyło się wtedy – tego już się nie dało odwrócić.
Nie potrafiłam zapomnieć widoku Kamila, jak z uśmiechem trzyma kubeczek nad grobem mojego syna. Nie potrafiłam wymazać z pamięci, jak Iwona, ta sama dziewczyna, która kiedyś przyrzekała mojemu Pawłowi wierność, teraz rozlewała szampana, jakby wspominała kolegę z liceum, a nie męża. Nie przebaczyłam jej. I nie sądzę, żebym kiedykolwiek zdołała. Świat się zmienił. Ludzie zaczęli przeżywać żałobę w kolorze. W stylu. W ekspresji. Ale ja… ja jestem ze starej szkoły. U mnie zmarłego się szanuje. Modli się. Milczy.
Czas nie uleczył mojej rany. Może tylko znieczulił. Jak lek, który przestaje działać, gdy robi się zbyt cicho. Wtedy wracają wspomnienia. Jego głos, jego śmiech, jego spojrzenie. Nie wiem, kto będzie przy moim grobie. Ale mam nadzieję, że nie przyniesie kubeczków i butelki. Są miejsca, gdzie powinna być tylko na cisza.
Halina, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wolałam umyć stare znicze, niż kupować nowe na Wszystkich Świętych. Cała rodzina się ze mnie śmiała”
- „Wykosztowałam się na drogi stroik na Wszystkich Świętych, a on zniknął z grobu matki. Podejrzewałam tylko jedną osobę”
- „Na cmentarzu we Wszystkich Świętych poznałam prawdę o mężu. Teraz nie wiem, czy zasługuje choć na 1 znicz na grobie”

