Kiedy w słuchawce usłyszałem drżący głos matki Tomka, żołądek momentalnie zacisnął mi się w kulkę.
– Tak, to ja, o co chodzi, pani Janos? – zapytałem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– Musisz natychmiast przyjechać. Dostałam dziwny list. Anonim. To dotyczy Tomka. Jego śmierci – rozpłakała się.
– Jestem przerażona. Co ja mam robić?
Tomka poznałem trzy lata temu. To był mój pierwszy dzień w nowym liceum: duże miasto, obcy ludzie. Ja, zakompleksiony nastolatek dojeżdżający z małej miejscowości, ubrany w ciuchy z bazaru, ze starym obciachowym telefonem w kieszeni. Wiedziałem, że będę odstawał od bogatszych, pewnych siebie uczniów z Radomia, ale i tak nie czułem się tam zbyt pewnie.
Jego zobaczyłem już na oficjalnym apelu na szkolnym boisku. Głośno się śmiał, zagadując naszą przyszłą wychowawczynię. Wysoki, dobrze zbudowany, modnie ubrany. Zapamiętałem zwłaszcza jego zegarek. Ten drobiazg był wart pewnie tyle co pensja mojej matki, kucharki z naszej wiejskiej podstawówki. Wiedziałem, że Tomek będzie klasowym liderem. A ja gdzieś na szarym końcu.
Nie pomyliłem się. W mojej nowej klasie większość osób znała się jeszcze z gimnazjum. Ja byłem zbyt nieśmiały, by przebić się do ich zamkniętej grupy. Oczywiście Tomek im przewodził.
Od pierwszego dzwonka na każdej przerwie pląsało wokół niego mnóstwo roześmianych dziewczyn. Oczarowywał je błyskotliwym poczuciem humoru.
Z jego dowcipów śmiały się nawet nauczycielki. Miał też silną osobowość. Już w pierwszym tygodniu zajęć wywalczył dla klasy wycieczkę integracyjną.
Tomasz był gwiazdą,
ja szarym satelitą
Na tej wycieczce wszystko się zaczęło. Wieczorne ognisko, wygłupy, a gdy nauczycielki poszły spać, duża ilość alkoholu. Po kilku piwach i ja nabrałem odwagi. Wiedziałem, że jedyną drogą do tego, by zaakceptowała mnie klasa, są dobre układy
z Tomaszem Wspaniałym…
Było już grubo po północy, gdy go zagadałem. O sport, bo o osiągnięciach Tomka w siatkówce mówiła cała klasa. Szybko podjął temat, a ja odważyłem się przyznać, że w moim gimnazjum też grałem w szkolnej reprezentacji. Okazało się, że kibicujemy tej samej drużynie w lidze światowej. Przegadaliśmy kilka godzin.
Po powrocie awansowałem na bliskiego kolegę Tomka. Przedstawił mnie swoim kumplom ze starszych klas. Zaproponował nawet, żebyśmy siedzieli w jednej ławce. W weekendy chodziliśmy na mecze ligowe. Gdy nie miałem pieniędzy na bilety, Tomek nie robił z tego problemu. Bez słowa fundował wejściówki i nigdy nie dał mi odczuć, że jestem tym gorszym, biedniejszym.
Po kilku miesiącach wciągnął mnie do siatkarskiej reprezentacji naszego ogólniaka. Chodziliśmy razem na treningi. Kibicowały nam dziewczyny, z którymi chętnie umawialiśmy się wieczorami. Życie stało się piękne.
W maju mój kumpel zaproponował, żebyśmy pojechali na wakacyjny obóz sportowy do Czech. Najlepsi trenerzy, nowoczesne boiska, drogi sprzęt, baseny, masaże… Od razu podchwyciłem pomysł. Zawsze chciałem tak spędzić wakacje. Mieliśmy dobre wyniki w zawodach, więc szkoła dofinansowała nam wyjazd. O kasę wreszcie nie musiałem się martwić.
Dzień przed wyjazdem poznałem rodziców Tomka. Tak jak myślałem, byli nieźle ustawieni. Matka – dyrektorka dużego szpitala, ojciec – właściciel firmy produkującej kostkę brukową.
Mieli mnóstwo pieniędzy, ale jak to zwykle bywa, brakowało im czasu dla syna jedynaka. Wynagradzali mu to drogimi prezentami i solidnym kieszonkowym. Byli pochłonięci pracą, lecz bardzo Tomka kochali.
Obiecałem, że się
o niego zatroszczę
Zwłaszcza matka. Syn był jej oczkiem w głowie. Drżała przed każdym jego wyjazdem. Żeby nic sobie nie złamał, żeby trzymał się z daleka od podejrzanego towarzystwa. Tak było i teraz. Jak już wsiadaliśmy do autokaru, prosiła mnie, bym miał na niego oko, bo, jak mówiła: „Tomuś, dusza człowiek, czasem nawet nie wie jak,
a wpakuje się w tarapaty”.
Obiecałem, że będziemy pilnować siebie nawzajem.
Dojechaliśmy na miejsce
w szampańskich humorach.
Świetne warunki, piękna pogoda, wspaniałe obiekty sportowe.
Po kolacji opiekunowie – trenerzy zorganizowali ognisko powitalne. Uczestnicy obozu wydali nam się wyluzowani i zabawni. Tomek oczywiście znów brylował w towarzystwie. Po godzinie wszyscy już go znali i śmiali się do łez z jego dowcipów i historyjek. No… prawie wszyscy.
Już wcześniej zwróciłem uwagę na tych dwóch chłopaków. Byli od nas starsi. Na oko z 5 lat. Obserwowali wszystkich i wyraźnie się izolowali. Na ognisku też siedzieli na uboczu. Zauważyłem, że co jakiś czas pogardliwie spoglądali w stronę Tomka.
Przemknęła mi myśl, że może patrzą na jego markowe ubrania, widzą na nim pieniądze. A może chcą go okraść?
Następnego ranka wszyscy spotkaliśmy się na basenie. Tomek po raz kolejny zrobił wrażenie na trenerze. Nic dziwnego.
Pływał najszybciej z całego turnusu, techniki zazdrościliśmy mu wszyscy. Ale on nigdy się nie przechwalał. Było w nim tyle pozytywnej energii, tyle zaufania do ludzi! Nawet nie zauważył, że gdy wracaliśmy wszyscy do szatni, jeden z tych dwóch podejrzanych chłopaków szturchnął go ramieniem. Tomek akurat z kimś rozmawiał, więc nie zwrócił uwagi na tego antypatycznego typa.
Kolejne dni obozu upływały nam rewelacyjnie. Byliśmy coraz lepiej zgrani z nowymi kolegami. Nie tylko na boisku. Wieczorne ogniska, wypady w miasto,
dyskoteki też robiły swoje. Dla mnie były to prawdziwe wakacje z kumplami – wspaniałe doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie przeżyłem.
Tylko tych dwóch… Dawid, 22-latek z Poznania, i Paweł, rok od niego młodszy. Obaj wyglądali na więcej. Żaden nie zrobił jeszcze matury. Podobno dlatego, że kilka razy nie zdali, już
w gimnazjum. W liceum utrzymywali się tylko dzięki imponującym wynikom sportowym.
Od nowych kumpli dowiedziałem się, że źle mówią o Tomku, wyśmiewają się z niego, donoszą trenerowi kłamstwa na jego temat. Podobno nawet odgrażali się niektórym, że „jak dalej będzie tak kozaczył, to się go inaczej ustawi”.
Nie powiedziałem nic Tomkowi. Po prostu uznałem to za głupie gadanie. Nie chciałem psuć wakacji przyjacielowi.
Ci dwaj od początku mieli oko na Tomka
To był poranek szóstego dnia obozu. Do końca życia będę pamiętał każdy jego szczegół, każdą minutę, sekundę.
Po śniadaniu wróciliśmy obaj z Tomkiem do pokoju. Pierwszy trening miał być za pół godziny. on chciał jeszcze wysłać maila do mamy. Nie odzywał się do niej już ze trzy dni i wiedział, że na pewno się martwi.
Włączył komputer, ja rzuciłem się na łóżko z gazetą. Nagle ktoś z impetem otworzył drzwi. To byli oni. Dawid i Paweł.
– No i co, kozaku – Dawid zwrócił się do Tomka. – Słyszałem, że wczoraj nieźle zabalowałeś na dyskotece.
– Stary, nie wiem, o czym mówisz – roześmiał się Tomek.
– Nigdzie nie byliśmy. Dalibyśmy wam znać, chłopaki…
Wyraźnie niczego nie przeczuwał. A ja wiedziałem, że ci dwaj szukają pretekstu do awantury.
– Jak to, kurwa, nie?! – Dawid już nie ukrywał, że nie będzie miło. – Byłeś na disko i schlałeś się jak świnia. Nie wiesz, leszczu, że to jest obóz sportowy i że tu się nie pije?! Co, gnoju?
Tomek nie zdążył nawet otworzyć ust, by coś powiedzieć, gdy Dawid podszedł do niego
i „z główki” uderzył go w twarz.
Tomek zachwiał się na nogach. Był w szoku. Wiedziałem, że nienawidzi bójek. Choć dałby radę niejednemu… Zakrył twarz rękoma, żeby zatamować krew. Miał złamany nos!
– No. Żeby mi to było ostatni raz, chłopaczku – włączył się wyraźnie zmieszany Paweł.
Zbliżył się do drzwi, chciał wyjść. Widać było, że miał dość, że nie podoba mu się to, do czego zmierzał jego bardziej brutalny kolega.
– Ty, no zaraz. Stary, nie bądź ciotą – zatrzymał go Dawid.
To podziałało. Dawid skutecznie wszedł na ambicję młodszego kolegi, dla którego był wzorem odwagi i męskości.
Zaczął się dusić,
zsiniał na twarzy…
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. W ułamku sekundy, niewiele myśląc, Paweł skoczył w kierunku wycierającego się jeszcze z krwi Tomka i z całej siły uderzył go pięścią w okolice mostka. Jednym ciosem przewrócił wysokiego, wysportowanego siedemnastolatka.
Tomek nie mógł złapać oddechu, natychmiast zrobił się siny. Wszyscy trzej spanikowaliśmy.
Nawet Paweł próbował go podnieść, reanimować. Ja stałem jak wryty. Dawid natychmiast przekręcił klucz w zamku.
– Posłuchaj, chłopcze – zwrócił się do mnie; Tomek już go nie obchodził. – Cokolwiek tu się stanie, milczysz. Inaczej cię nie będzie. Rozumiesz? Wiem, gdzie mieszkasz. Moi kumple przetrącą ci kręgosłup i jeszcze oberwie się twojej starej. Powiesz, że chłopak zasłabł przy stole. Przetrenował się, przewalił i przy upadku złamał sobie nos. Proste. Nas tu nie było.
Szarpnął Pawła, który nieudolnie próbował robić sztuczne oddychanie Tomkowi, i wybiegli.
Czułem, że cały drętwieję. Nie mogłem poruszyć ręką ani nogą. Na podłodze leżał nieprzytomny Tomek. Wiedziałem, że muszę natychmiast wezwać pomoc, ale byłem kompletnie zablokowany.
W głowie tysiąc myśli. Co mam robić? Co będzie, jeśli powiem prawdę? Co, jeśli ją zataję?
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim wybiegłem z pokoju i zawołałem trenera. Pewnie kilka minut. Dla mnie to była wieczność. Jednak podjąłem decyzję. Wygrał strach. Skłamałem.
Tomek po półgodzinnej reanimacji zmarł w karetce. Nasi opiekunowie nie bardzo potrafili porozumieć się z czeskimi lekarzami. Tamci prawie wcale nie mówili po angielsku. Nie zrobili też sekcji zwłok. Chcieli mieć to jak najszybciej z głowy, a jedyny naoczny świadek, czyli ja, wyraźnie mówił, że było to zasłabnięcie. Nie mieli żadnej racjonalnej „podkładki”, żeby z medycznego punktu widzenia wytłumaczyć tę nagłą śmierć, więc poprosili naszego obozowego lekarza o kartę zdrowia Tomka.
Okazało się, że półtora roku temu na okresowym badaniu naszej drużyny wyszło, że mój przyjaciel ma lekki przerost mięśnia sercowego. To zamknęło sprawę. Czescy lekarze w akcie zgonu napisali: zapaść spowodowana wadą serca.
Tylko sumienia nie udało mi się oszukać
Najgorsze było spotkanie z rodzicami Tomka. Zrozpaczeni przyjechali do Czech po ciało syna. Zasypali mnie tysiącem pytań. Kazali wielokrotnie opowiadać ze szczegółami, jak wyglądały ostatnie chwile życia Tomka. A ja, choć widziałem ich ból i niedowierzanie, łgałem w żywe oczy!
Kiedy zapytali o dużego siniaka przy mostku, powiedziałem, że dzień wcześniej Tomek dostał mocno piłką podczas meczu. Tak bardzo bałem się zemsty Dawida. Kolegów z klasy też oszukałem. Nauczycieli, moją rodzinę. Wszystkich. Tylko że gdy minął szok, odezwało się sumienie…
Przecież to ja przyczyniłem się do śmierci przyjaciela. Gdybym powiedział prawdę, reanimacja przebiegłaby inaczej, lekarze wiedzieliby, jak działać, może Tomek by żył. Jak mogłem być takim tchórzem?!
Muszę zebrać myśli. Uspokoić się. Wsiąść do autobusu, jechać
i powiedzieć tej kobiecie, by przekazała list prokuraturze. Mam ostatnią szansę. Będę zeznawał.
Przecież wiem, co się stało, po co wzywa mnie matka Tomka. Przyszedł anonim. Zaczyna się od słów: „Przyczyną śmierci Pani syna nie była wada serca. Tomek został zamordowany.”
Nie musi mi tego pokazywać. Wiem, co napisałem.
MATEUSZ
Test - zzw


