Reklama

Michał był kompletną pomyłką. Miał swój urok, ale pod tą powierzchnią krył się egoistyczny chłopiec. Gdy zaszłam w ciążę, ojciec, człowiek starej daty, natychmiast zorganizował mi ślub. Dla niego nie było opcji, by wnuk urodził się „bez nazwiska”. Michał nigdy nie dorósł do roli męża, a ja – matki w takim układzie. Kłóciliśmy się o wszystko. Po roku złożyłam pozew o rozwód. Ojciec, choć z trudem, zaakceptował moją decyzję. Wtedy usłyszałam coś, co we mnie zostało: „Jak kochasz dziecko, to zawalcz o siebie. Bo ono zasługuje na szczęśliwą matkę”.

Musiałam stanąć na nogi

Po rozwodzie zaczęłam od zera. Z pomocą ojca otworzyłam niewielką kwiaciarnię w rynku. Zaskoczyło mnie, jak dobrze się w tym odnalazłam. Komponowanie bukietów działało na mnie kojąco – każda wiązanka pomagała mi radzić sobie z problemami. Kuba miał wtedy zaledwie rok. Miał swój kącik na zapleczu, gdzie spał, bawił się, a czasem przesiadywał wśród doniczek i skrzynek z różami. Ojciec wpadał codziennie. Kochał wnuka całym sercem. Kuba też uwielbiał dziadka, ale był nieufny wobec innych mężczyzn. Gdy wchodził klient, syn natychmiast krył się za moimi nogami. Zastanawiałam się, czy nie ja to w nim zaszczepiłam. Przez lata nie miałam nikogo na stałe – zaliczyłam kilka randek, jakieś przelotne relacje, ale nigdy nic, co mogłoby przerodzić się w coś poważnego.

Nie potrafiłam – albo nie chciałam – się angażować. A może bałam się pokazać Kubie znów kogoś, kto potem zniknie? Uczyłam się być samowystarczalna, silna. Wieczorami, gdy zasypiał, układałam rachunki, zamówienia, rozpisywałam plan dostaw. Moje życie było poukładane jak skrzynki z gerberami na zapleczu. Nie spodziewałam się, że ktoś rozrzuci te kwiaty i przewróci wszystko do góry nogami.

Darek pojawił się w kwiaciarni zupełnie niespodziewanie – z notesem w ręce i miną zbłąkanego jelenia. Chciał zamówić bukiet na rocznicę ślubu swoich rodziców. Był wysoki, kościsty, z lekko rudawymi włosami i okularami zsuwającymi się z nosa. Kiedy wszedł, uderzył głową w wiszącą doniczkę z trzykrotką i aż jęknął. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaczął coś mamrotać, zerkając na mój dekolt, po czym się zarumienił i spuścił wzrok, jak chłopak przyłapany na wagarach. Od lat mężczyźni przestali mnie zawstydzać – umiałam ich rozgryźć w pięć minut. Ale ten... był inny. Niezgrabny, niepewny siebie, ale jednocześnie dobry i uroczy.

Wtedy zauważył Kubę, skulonego w kącie, za wielkim doniczkowym fikusem. I zamiast go ignorować, jak większość, przykucnął.

– Cześć, tajemniczy kwiatuszku – powiedział z uśmiechem. – Schowałeś się tu specjalnie, żeby mnie zaskoczyć?

Kuba nie uciekł. Po chwili wyszedł i podrapał się po głowie.

– A ty jesteś kto?

– Ja? Może... słonecznik. Taki trochę za wysoki i zbyt żółty.

Roześmiali się obaj. I wtedy coś mnie ukuło w środku. Pierwszy raz ktoś tak szybko dotarł do mojego syna. I do mnie.

Dawno tego nie czułam

Od tamtego dnia Darek zaglądał do nas coraz częściej. Czasem po kwiaty, innym razem „przypadkiem”, tylko na chwilkę. Zamawiał bukiety, które rzadko miały odbiorców. Gubił się w nazwach kwiatów, ale nigdy nie w słowach kierowanych do Kuby. I coraz rzadziej w tych kierowanych do mnie. Zaczęliśmy rozmawiać. O książkach, o dzieciństwie, o planach. Był młodszy ode mnie o sześć lat, ale w jego słowach nie było nic chłopięcego. Czasami patrzył na mnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy – i za każdym razem spuszczał wzrok, jakby wstydził się własnej czułości.

Któregoś dnia zaprosił mnie na spacer. Poszliśmy z Kubą do parku. Przyniósł bańki mydlane, a Kuba biegał, śmiał się, krzyczał. Obserwowałam ich razem i myślałam: „Czy to możliwe, żeby dziecko tak szybko kogoś pokochało?”.

Tydzień później Darek mi się oświadczył. Zwyczajnie, z drżącym głosem i pierścionkiem schowanym w papierowym pudełku po ciastkach. Pomyślałam, że żartuje, więc się zaśmiałam. On nie. Co tydzień przez następne miesiące pytał mnie znów, a ja coraz mniej potrafiłam się bronić. Bo pokochałam go. Wbrew sobie, różnicy wieku i rozsądkowi.

Ojciec zauważył, że coś się zmienia. Nie musiał pytać. Zawsze miał ten dar – rozpoznawania emocji po sposobie, w jaki się zachowuję. Pewnego wieczoru, gdy Kuba zasnął, usiedliśmy razem na werandzie.

To ten chłopak, Darek, prawda? – zapytał.

Skinęłam głową. Czekałam na kazanie, ale on tylko westchnął.

– Lubię go. Mądry, spokojny. Ale… on nic nie wie o życiu. A ty już wiesz za dużo. Masz syna, obowiązki. On dopiero zaczyna życie.

Zamilkł, jakby ważył słowa.

Czy będzie umiał pokochać Kubę jak własne dziecko? Czy wytrzyma presję? I jego rodzina – co oni na to?

Właśnie. Matka Darka od pierwszego spotkania dała mi do zrozumienia, że nie jestem kandydatką z jej marzeń. Była uprzejma, ale chłodna i oceniająca. W jej oczach byłam tylko „tą starszą kobietą z dzieckiem”, jakimś błędem z przeszłości.

– Ślub tak szybko? – rzuciła mimochodem przy herbacie. – Czy coś was do tego zmusza?

Darek odparł bez wahania:

– Miłość. I to, że Lila i Kuba to najlepsze, co mnie spotkało.

Jego ojciec poklepał go po ramieniu, próbując rozładować atmosferę. Ale matka wbiła kolejną szpilkę. I wtedy zaczęłam się bać. Że to wszystko się posypie. Że Darek zobaczy, jak bardzo nie pasuję do jego świata.

Może już na to nie zasługuję

Im bardziej Darek się starał, tym bardziej ja się wycofywałam. Zaczęłam unikać jego telefonów, spotkań. Szukałam wymówek. A on – nie przestawał mnie kochać. W każdą niedzielę pojawiał się z kwiatami i cichym pytaniem w oczach: „Czy to już? Czy teraz mnie wpuścisz?”. Ale ja nie potrafiłam. Nie chciałam, by kiedykolwiek musiał wybierać między mną a swoją rodziną. Wiedziałam, że prędzej czy później ich chłód zacznie nas zatruwać. Nie chciałam tego dla siebie. Dla Kuby.

Któregoś popołudnia usiedliśmy na ławce przed kwiaciarnią. Patrzyliśmy, jak liście lecą z drzew.

– Darek, ja nie dam rady – powiedziałam w końcu. – To nie jest bajka. Ja mam dziecko, dorosłe życie, które nie jest proste. Nie wiesz, na co się piszesz.

– A ja mam ciebie – odpowiedział. – I to mi wystarczy.

– Nie. Ty zasługujesz na kogoś, kto nie niesie ze sobą żadnego bagażu. Kto ma czas i przestrzeń, żeby z tobą zaczynać od zera.

Wstał. Patrzył na mnie długo. Nie powiedział już nic. Po jego odejściu Kuba przez kilka dni nie odzywał się do mnie. W końcu zapytał cicho:

– Mamo, co zrobiłaś Słonecznikowi?

Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Kuba nie mógł się pogodzić z tym, że Darek zniknął. Codziennie czekał w drzwi kwiaciarni, jakby zaraz miał się pojawić. Czasami przynosił z podwórka słoneczniki – sam je sadził za śmietnikiem, gdzie nikt nie zaglądał.

Może jak zobaczy, to wróci – powiedział raz z nadzieją.

A ja znów nie miałam słów. Ojciec też zauważył, że coś we mnie zgasło. Pewnego wieczoru postawił mi herbatę na stole i powiedział:

– Może się myliłem. Może właśnie on jest tym właściwym. Nie rezygnuj z miłości. Nie drugi raz.

– Ale tato, jego matka mnie nienawidzi. Gdybyśmy zostali razem, zatrułaby nam życie. Prędzej czy później Darek by to poczuł. Lepiej teraz, zanim nas to zniszczy.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Może i tak. Ale może też nie dasz sobie nawet szansy, żeby się przekonać. A Kuba? On już wybrał. Przy Darku był szczęśliwy. Tylko ty próbujesz odrzucić to, co dla ciebie dobre.

Jednak zmienili zdanie

Dwa miesiące później, późnym popołudniem, w drzwiach kwiaciarni stanęli rodzice Darka. Patrzyli na mnie długo. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zza regału z paprociami wyskoczył Kuba.

– Gdzie Słonecznik? Czemu nie przyszedł?

Ojciec Darka kucnął.

– Nie umie się już śmiać bez was. I tęskni. Tak samo jak my.

Staliśmy tam chwilę – ja, Kuba i rodzice Darka – wśród zapachu róż i frezji, jakby zawieszeni między tym, co było, a tym, co jeszcze mogło się wydarzyć. Kuba spojrzał na nich poważnie.

– To co, może mu coś narysuję, żeby już nie był smutny?

Myślę, że bardzo by się ucieszył – odpowiedział ojciec Darka, z trudem ukrywając wzruszenie.

Matka Darka patrzyła na mnie inaczej niż wcześniej. Cicho, z pokorą. Bez tej maski uprzejmego chłodu, którą widziałam na jej twarzy za każdym razem.

– Przepraszam – powiedziała nagle. – Chyba za bardzo chciałam mieć wpływ na cudze szczęście. Ale Darek... On nigdy tak nie wyglądał przy nikim innym. A Kuba... jest cudowny.

To były słowa, których się nie spodziewałam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Kiedy odchodzili, powiedziała jeszcze jedno zdanie:

– Może dasz mu jeszcze jedną szansę?

Wieczorem dostałam wiadomość. Jedno zdjęcie. Darek, przy swoim starym biurku, ze szkicownikiem i moją suszoną różą w słoiku obok. Pod spodem: „Czekam. Jak Słonecznik. Codziennie patrzę w stronę twojego światła”. Poczułam, jak coś się we mnie rozpuszcza. Mur, który sama zbudowałam. I wtedy wiedziałam: to nie koniec.

Wiem, że będę z nim szczęśliwa

Tydzień później Darek znów stanął w drzwiach kwiaciarni. Tym razem z pustymi rękami – bez prezentów. Po prostu on, trochę zgarbiony, z nieśmiałym uśmiechem. Kuba rzucił się w jego ramiona tak naturalnie, jakby minęła tylko chwila. A ja? Podeszłam powoli. Serce waliło mi jak młot. Patrzyliśmy na siebie dłużej niż trzeba, bez słów, bez gestów. W końcu powiedział:

– Wiesz, nie musisz nic mówić. Tylko jeśli jeszcze mam szansę... chcę znów być waszym Słonecznikiem.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– A ja już nie chcę żyć bez ciebie.

Pobraliśmy się w sierpniu, w ogrodzie ojca, między rzędami róż i lawendy. Darek trzymał Kubę za rękę, kiedy składaliśmy przysięgę. Matka Darka miała w oczach łzy. Ojciec – dumę. A ja – pierwszy raz od lat – poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie byliśmy idealni. Kobieta po przejściach i chłopak z sercem większym niż doświadczenie. Ale byliśmy dla siebie oparciem. I to wystarczyło.

Lilka, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama