„Teściowie przeszli na emeryturę i całkiem stracili głowę. Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłam u nich przy rosole”
„Po tym niedzielnym obiedzie długo nie mogłam dojść do siebie. Mój mąż próbował to wszystko bagatelizować, ale w końcu i jemu zaczęło coś świtać. Gdy jego ojciec przysłał mu zdjęcie, na którym leżał w hamaku przytulony do dwóch kobiet z dziwnym podpisem, coś w nim pękło”.

Kiedy moi teściowie przeszli na emeryturę, cieszyłam się razem z nimi. Po latach pracy w stresie i ciągłym biegu należał im się odpoczynek. Spodziewałam się, że zaczną więcej czytać, chodzić na spacery, może wyjeżdżać nad jezioro. Tymczasem ich wizja emerytury szybko wymknęła się spod kontroli. Wszystko zaczęło się zmieniać, a ja z każdą wizytą u nich czułam się coraz bardziej nieswojo. Prawdziwy szok przeżyłam dopiero w niedzielę, przy rosole, kiedy na własne oczy zobaczyłam, co się u nich dzieje. Do dziś nie potrafię o tym mówić bez emocji.
Emerytura i wielkie plany
Na początku wyglądało to całkiem normalnie. Mama mojego męża od lat mówiła, że jak tylko przejdzie na emeryturę, zacznie robić coś dla siebie. Ojciec był bardziej powściągliwy, ale i u niego dało się wyczuć ulgę, gdy ostatni raz wyszedł z biura. Urządzili pożegnalne kolacje, odebrali drobne upominki od współpracowników, a potem... jakby ktoś odciął im kabel od codzienności.
– Kupimy sobie skuter! – krzyknęła teściowa, kiedy zadzwoniłam do nich tydzień po zakończeniu pracy. – Takie na dwie osoby, z kufrem! I może zapiszę się na taniec brzucha!
Myślałam, że żartuje. Ale już następnego dnia przysłała zdjęcie z mężem na czerwonym skuterze. Mieli kaski z daszkiem i uśmiechy jak dzieci na festynie. Mój mąż śmiał się pod nosem.
– Niech się bawią. Wreszcie mają czas.
Z początku naprawdę chciałam się cieszyć ich szczęściem. Jednak potem zaczęły się te dziwne relacje. Mówili, że poznali nowych znajomych na kursie tańca. Pojawiały się opowieści o imprezach tematycznych, wyjazdach do ośrodków z „alternatywnym relaksem”, jak to nazywali.
Gdy pewnego dnia zaprosili nas na wspólną kolację w niedzielę, poczułam ulgę. Może trochę się uspokoili, pomyślałam. Nie spodziewałam się wtedy, że to właśnie tam wszystko się wyjaśni – i to w sposób, którego nigdy się nie spodziewałam.
To dom czy klub?
Kiedy weszliśmy do ich domu, poczułam się jak w zupełnie innym świecie. Zniknęły stare meble, zasłony w róże i porcelanowe figurki z witryny. Zamiast nich – ledowe lampy, pufy w jaskrawych kolorach i dywan przypominający planszę do gry planszowej.
– No jak wam się podoba nasz remoncik? – zapytał teść, z szerokim uśmiechem, jakby prezentował loft w centrum Warszawy.
Mój mąż spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. Nie chciałam wyjść na złośliwą synową, więc uśmiechnęłam się.
– Jest... inaczej.
– O to chodziło! – zawołała teściowa. – Mamy dosyć nudy! Teraz to nasza strefa relaksu.
Na ścianie wisiała wielka rama z neonowym napisem „YOLO”. W kuchni stał blender do robienia smoothie, obok którego leżały egzotyczne owoce, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Prawdziwy szok przeżyłam, kiedy poszłam do toalety. Zamiast standardowego lustra – zwierciadło w kształcie serca, z podświetleniem LED. W rogu stała miska z kadzidełkami i kartka: „Oczyść umysł, zanim wrócisz do rozmowy”.
Wróciłam do salonu, czując się, jakbym wylądowała w mieszkaniu pary influencerów, a nie u emerytów.
– Mamo, tato... wy dobrze się czujecie? – zapytał mój mąż nieco niepewnie.
– Nigdy lepiej z nami nie było! – zawołali równocześnie.
Nie wiedziałam jeszcze, że to był dopiero początek.
Mieli dziwne towarzystwo
W kolejnych tygodniach teściowie zaczęli coraz częściej wspominać o nowych znajomych. Była Róża z jogi kundalini, Arek od gongów i Ola, co prowadzi warsztaty z tantry dla seniorów. Ich nazwiska nigdy nie padły. Zawsze byli tylko z jakiegoś kręgu.
– Spotkaliśmy się w sobotę na ceremonii kakao – powiedziała teściowa przez telefon, jakby to było coś oczywistego.
– Na czym? – dopytałam.
– No... taka duchowa praktyka z czekoladą. Pyszne, otwiera serce.
Zaczęłam się martwić. Mój mąż jednak tylko przewracał oczami.
– Niech robią, co chcą. Nie kradną, nie piją, nie palą.
Ja czułam niepokój. To nie było zwykłe szaleństwo na punkcie ogrodnictwa czy rękodzieła. To brzmiało jak sekta w wersji soft. W końcu nadszedł dzień, kiedy pierwszy raz poznałam to towarzystwo. Zaprosili nas z mężem na wspólny obiad. Teściowie chcieli połączyć rodzinny niedzielny rosół z nowymi znajomościami.
Kiedy weszliśmy do salonu, zorientowałam się, że coś tu nie gra. Wszyscy goście byli ubrani w luźne, kolorowe szaty, niektórzy mieli pióra we włosach. Pachniało kadzidłami, ktoś grał na bębnie, a w tle sączyła się muzyka z tybetańskimi dzwonkami.
– To nasi przyjaciele z kręgu serca – oznajmiła teściowa, podając mi kubek z parującym naparem.
– To zwykła herbata? – zapytałam cicho.
– Ziołowa. Działa oczyszczająco – mrugnęła.
Coś w jej spojrzeniu mnie zaniepokoiło.
Niedzielny rosół z atrakcjami
Wszystko zaczęło się jak klasyczny niedzielny obiad – zapach rosołu unosił się w powietrzu, stół był pięknie nakryty, choć zamiast tradycyjnych talerzy były drewniane miski, a łyżki wyglądały na ręcznie rzeźbione. Pomyślałam, że może to tylko ich nowy „eko styl”. Teściowie podali rosół z uśmiechami, jakby właśnie rozdawali sakrament. Wszyscy wokół jedli w ciszy, z zamkniętymi oczami, jakby to była ceremonia.
– Każda łyżka to akt wdzięczności – powiedział mężczyzna z dredami, który siedział naprzeciwko mnie.
– Za co mam być wdzięczna? – zapytałam nieco zdezorientowana.
– Za istnienie. Za smak. Za przygotowanie tej zupy.
Spojrzałam na męża. Wpatrywał się w miskę, jakby sam nie wierzył w to, co się dzieje. Po obiedzie nadszedł „czas wspólnego dzielenia się energią”. Ustawiliśmy się w kręgu. Miałam ochotę wyjść, ale nie chciałam robić sceny. Wtedy jedna z kobiet – chyba Ola od tantry – podeszła do mojego teścia i przytuliła go w sposób, który zdecydowanie nie był neutralny.
– Czuję twoją otwartość, Janusz – powiedziała mu cicho do ucha.
– Dziękuję, jesteś światłem mojej drogi – odpowiedział, z zamkniętymi oczami.
Teściowa stała obok i... uśmiechała się.
– U nas nie ma zazdrości. Tylko uczucie – wyjaśniła, widząc moją minę.
Wtedy zrozumiałam, że to już nie jest zabawa.
Wypowiedziałam swoje zdanie
Po tym niedzielnym obiedzie długo nie mogłam dojść do siebie. Mój mąż próbował to wszystko bagatelizować, ale w końcu i jemu zaczęło coś świtać. Gdy jego ojciec przysłał mu zdjęcie, na którym leżał w hamaku przytulony do dwóch kobiet z podpisem „energia wspólnoty”, coś w nim pękło.
– Musimy z nimi porozmawiać – powiedział.
Pojechaliśmy tam bez zapowiedzi, w środę wieczorem. Wchodząc na podwórko, usłyszeliśmy muzykę i śmiechy. W salonie było ciemno, tylko świece rzucały złote cienie na ściany. Ktoś tańczył boso, ktoś inny grał na bębenku.
– Co tu się dzieje? – zapytał mój mąż, wchodząc bez zaproszenia do środka.
Teściowie podnieśli na nas wzrok. Teść miał na sobie luźną lnianą tunikę, teściowa wiązankę kwiatów na głowie.
– Synku, wszystko w porządku. Po prostu żyjemy – powiedziała spokojnie.
– Żyjecie? Z kobietą, która cię obłapia przy dzieciach? – wybuchł. – Co to ma być?
– Jesteśmy wolni. Nie musimy już nikomu nic udowadniać – odparł teść.
– A my? A wasza wnuczka? Ona też ma patrzeć, jak dziadek całuje obce panie?
Zapadła cisza.
– To nasza droga. Jeśli nie chcecie być jej częścią, rozumiemy – powiedziała teściowa i odwróciła się do nas plecami.
Wyszliśmy. A raczej uciekliśmy. I po raz pierwszy w życiu mój mąż nie odezwał się ani słowem przez całą drogę do domu.
Pora powiedzieć dość
Od tamtej nocy minęło kilka miesięcy. Teściowie nadal są w swoim „kręgu”, choć już nas nie zapraszają. Przestali wysyłać zdjęcia i wiadomości. Czasem tylko jakaś wspólna znajoma przekaże nam, że byli na „cichej medytacji w Bieszczadach” albo że planują wyjazd na festiwal dźwięków w Chorwacji.
Nasza córka z początku dopytywała, kiedy znowu pojedziemy do dziadków, ale z czasem zrozumiała, że coś się zmieniło. Trudno jej było pojąć, dlaczego ludzie, którzy jeszcze niedawno czytali jej bajki na dobranoc, teraz biegają po lesie z tybetańskimi misami. Nie powiedzieliśmy jej całej prawdy – po co? Z mężem długo rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. Próbował jeszcze kontaktować się z rodzicami, ale za każdym razem słyszał to samo: „Nie rozumiesz, bo nie czujesz”.
Zaczęliśmy budować nasze życie bez nich. Bez niedzielnych obiadów, bez telefonów z pytaniem, czy nie potrzeba pomocy. Początkowo bolało. Ale z czasem przyszedł spokój. Zrozumieliśmy, że nie wszystko da się naprawić. Że czasem trzeba się odsunąć, by zachować resztki szacunku.
Nie wiem, czy kiedyś do nas wrócą. Może nie. Jeśli tak – mam nadzieję, że nie będą już tylko cieniem siebie w lnianych szatach i z uśmiechem, za którym nic nie ma.
Joanna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałem kasę na loterii, ale nikt o tym nie wie. Wolę się nie chwalić, bo musiałbym sponsorować całą rodzinę”
- „Przed śmiercią obiecałam mamie, że zaopiekuję się moją młodszą siostrą. Do dzisiaj nie przestałam żałować tych słów”
- „Miałam już serdecznie dość rygoru mojego męża. Był dyrektorem nie tylko w pracy, ale i w domu dla naszej rodziny”

