Reklama

Właśnie kończyłam wyjmować pranie, gdy usłyszałam dźwięk telefonu. Akurat miałam wolną sobotę i chciałam szybko nadrobić domowe obowiązki. Popołudniu mieliśmy w planach rodzinny wypad do kina i na pizzę. Dzieciaki bardzo cieszyły się na to wyjście, bo ostatnio oboje z mężem mieliśmy naprawdę dużo pracy, wracaliśmy późno, a one spędzały czas doglądane przez panią Aldonkę – studentkę, która dorabiała sobie u nas, odbierając Jasia i Ewelinę z przedszkola.

Nie przyjmowała odmowy

Na ekranie komórki wyświetlił mi się doskonale znany numer: teściowa.

– Aneta, zaraz przyjeżdżamy do was z Kazimierzem. Ty albo Paweł zawieziecie nas na zakupy do tej nowej galerii handlowej. Potrzebuję nowych butów na wiosnę, może kupiłabym też pasującą do nich torebkę i jakąś nową apaszkę. Muszę odświeżyć garderobę – paplała bez przywitania, nie dając mi dojść do słowa. – Przy okazji Kazik odwiedzi market ogrodniczy. Rozejrzy się za sadzonkami. W końcu najwyższy czas zacząć robić porządki w ogrodzie – zakończyła jednym tchem i chyba chciała się rozłączyć, nie czekając na moją reakcję.

Ale my dzisiaj już mamy plany – próbowałam nieśmiało zaprotestować, jednak odmowa w ogóle nie wchodziła w grę.

– Daj spokój, macie przecież wolną sobotę. Sprzątanie możesz odłożyć na później. Nasze zakupy są bardzo pilne – zakończyła i po prostu się rozłączyła.

Rany, ta kobieta doprowadza mnie do szału. A ja, jak na złość, zostałam wychowana na grzeczną dziewczynkę. Taką, co to uśmiecha się i nikomu nie odmawia, bo przecież ludziom trzeba pomagać. Żeby oni odwdzięczyli się tym samym. Te lekcje, które wyniosłam z domu naprawdę poważnie utrudniają mi życie. Nikt nie zaszczepił we mnie asertywności. W szkole wszyscy ode mnie spisywali na klasówkach, pożyczali kredki i mazaki, wyciągali kolorowe karteczki do segregatora, które kiedyś się kolekcjonowało.

Od zawsze brakowało mi asertywności

Ta życzliwość, a raczej naiwność, została mi w dorosłym życiu. Początkowo ludzie strasznie mnie wykorzystywali. Od koleżanek w pracy zwalających na mnie swoje raporty po szefa, który dziwnym trafem zapominał o obiecanej premii za wykonane zadania. Z czasem jednak nieco się uodporniłam i zaczęłam walczyć o swoje. Przez jakiś czas chodziłam nawet na terapię do psychologa poleconego mi przez Iwonę – moją najlepszą przyjaciółkę jeszcze z liceum, która doskonale wiedziała o moim problemie.

Teraz jest już o wiele lepiej. Zrozumiałam, że muszę dbać o swoją rodzinę i walczyć o dobro dzieci.

– Dobra kondycja psychiczna wpływa na całe pani życie – tłumaczyła mi miła pani psycholog, z którą szybko złapałam kontakt. – Trzeba potrafić zadbać o swój dobrostan. Gdy sami nie będziemy wypoczęci i zrelaksowani, na pewno nie będziemy wsparciem dla swoich bliskich. Dzieci potrzebują silnej psychicznie matki.

Dzięki tym spotkaniom udało mi się przepracować przyzwyczajenia z dzieciństwa i już potrafię znaleźć złoty środek pomiędzy pomaganiem innym, gdy naprawdę są w potrzebie, a dawaniem się wykorzystywać.

Wciąż nie potrafię odmówić teściowej

Odstępstwem jest matka mojego męża. Z Zofią nie ma żadnych dyskusji. Ona po prostu oznajmia, czego oczekuje, a my z Pawłem mamy migiem spełniać jej życzenia. W efekcie najczęściej musimy zmieniać plany i poważnie się gimnastykować, żeby dopasować się do oczekiwań teściów.

Gdyby to byli obłożnie chorzy staruszkowie, potrzebujący wsparcia dorosłych dzieci, być może zrozumiałabym ten układ. Ale oni jeszcze nawet nie mają sześćdziesięciu lat. Są całkiem młodzi, zdrowi i aktywni. Jednak od nas oczekują, że będziemy ich wspierać na co dzień. Ba, że rozwiążemy za nich wszystkie problemy, zadbamy o ich wakacje i rozrywki, pomożemy w ogarnianiu codziennych spraw.

W jaki sposób daliśmy się wplątać w taki układ? Przeważyły finanse. Tak, tak. To ten odwieczny problem z zarobieniem na własne mieszkanie, który ma wielu młodych ludzi w Polsce. Nas także on dotyczył. Rodzice Pawła, jeszcze w czasach gdy my studiowaliśmy, kupili siedlisko i przeprowadzili się na wieś.

Ich starsza córka już dawno wyjechała do Norwegii, gdzie wyszła za mąż i urodziła synka. Paweł kończył studia i dorabiał sobie w biurze nieruchomości. Zosia i Kazimierz doszli więc do wniosku, że spokojnie mogą spełnić swoje marzenie o własnym domu. A że mieli pokaźne oszczędności, zakup odpowiedniej działki i remont budynków, które się na niej znajdowały, przebiegły naprawdę sprawnie.

Teściowie użyczyli nam to mieszkanie

Syn został w ich dawnym mieszkaniu w mieście. Dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym, łazienka i duży balkon zajmowały nieco ponad sześćdziesiąt metrów kwadratowych. Blok nie jest nowy, ale ocieplony, ładnie odmalowany i zadbany. Niedaleko znajduje się niewielki park, blisko jest też do sklepów i przystanków komunikacji miejskiej obsługujących wiele linii.

Nasze obecne mieszkanie naprawdę jest komfortowe, dlatego, gdy mój ówczesny narzeczony zaproponował mi przeprowadzkę do niego, bardzo się ucieszyłam. Dotąd wynajmowałam pokój w mieszkaniu studenckim i jakoś nie miałam szczęścia do współlokatorek. Albo wciąż imprezowały i ściągały gości, albo w ogóle nie interesowały się domowymi porządkami, dlatego to ja musiałam ogarniać za nie kuchnię i łazienkę. Wizja opuszczenia tego kołchozu, jak w myślach nazywałam moje stancje, była naprawdę kusząca.

Zamieszkaliśmy więc wspólnie. Po obronie dyplomów wzięliśmy kameralny ślub, a potem na świat przyszły bliźniaki: Jaś i Ewelinka. Po macierzyńskim wróciłam do pracy, maluchy poszły do żłobka, a potem do przedszkola. Obojgu nam zależało na rozwoju swojej ścieżki zawodowej. Chcieliśmy się czegoś dorobić, dlatego nie pozwoliłam sobie na dłuższe pozostanie w domu.

Oboje cieszyliśmy się, że mamy to mieszkanie od teściów. Sami opłacaliśmy czynsz i wszystkie rachunki, ale odpadały koszty najmu.

– Dzięki temu będziemy mogli odkładać sporą sumę co miesiąc. A za jakiś czas pomyślimy o kredycie, bo mama wyraźnie powiedziała, że to mieszkanie kiedyś się sprzeda, a pieniądze podzieli na cztery równe części.

– Cztery? – zrobiłam zdziwioną minę, dlatego mąż doprecyzował.

– No dla mnie, Malwiny, mamy i taty – wyjaśnił, a ja już nic się nie odezwałam.

Trochę dziwne wydało mi się, że teść i teściowa traktują swoje małżeństwo jako dwie oddzielne osoby, ale przecież to był ich majątek i mogli z nim robić, co tylko chcieli. Cieszyłam się, że na starcie i tak nam pomogli. Naprawdę docenialiśmy własny dach nad głową i brak konieczności wynajmowania ciasnej kawalerki za ponad dwa czy trzy tysiące złotych.

Tutaj dzieci miały własny pokój, a my sypialnię, było miejsce, żeby przyjąć gości czy pomieścić wszystkie rzeczy. Miałam kilka koleżanek, które mieszkały razem z mężem i dzieckiem w kawalerce, i dużo nasłuchałam się o ich ciągłych problemach z upychaniem ubranek, zabawek i innego wyposażenia na dwudziestu kilku czy trzydziestu metrach kwadratowych.

Jestem im wdzięczna, ale mam już dość

W pewnym momencie zauważyłam jednak, że teściowie nieco przesadzają z żądaniem od nas ciągłej wdzięczności za użyczenie tego mieszkania. Owszem, gdyśmy się wyprowadzili, pewnie mogliby go wynająć po cenie rynkowej. Paweł jednak twierdził, że oni tego nie oczekują. Gdy próbowałam zaproponować, że będziemy im płacić za możliwość mieszkania tutaj, teściowa bardzo się obruszyła.

– A jak ty sobie to wyobrażasz? Że będę brała pieniądze za wynajem od własnego dziecka? Jesteśmy rodziną, a rodzina jest po to, żeby sobie pomagać – uśmiech na jej ustach był jednak na tyle lodowaty, że jakoś dwuznacznie odebrałam to zdanie.

Szybko przekonałam się, że miałam zupełną rację. To pomaganie rodzinie polegało na tym, że w imię wdzięczności za dach nad głową mieliśmy z Pawłem niemal przez cały czas skakać nad teściami. Wciąż prosili nas o kolejne przysługi. Dla nich jasne było, że zajmiemy się remontem ich domu, odmalowaniem kuchni, naprawą zepsutej rynny, przeglądami samochodów. Że przyjedziemy pomagać w pracach ogrodowych, a Paweł będzie im regularnie kosił trawę przed domem. Teść w tym czasie beztrosko jeździł sobie na ryby z kolegami.

Ja zabierałam teściową na zakupy, myłam okna w jej domu, woziłam ją do jakiejś rodziny na drugim końcu Polski, piekłam dla niej ciasta, gotowałam bigos i robiłam sałatki, gdy miała mieć gości. Nawet wspólne spędzanie wakacji było dla nich czymś oczywistym. Do tego te podróże były na nasz koszt. Dla Zosi nie było możliwości odmowy. Po prostu dzwoniła w ostatniej chwili i informowała mnie, że czegoś potrzebuje. Nie dało się zaplanować żadnego wolnego weekendu czy wyjścia tylko z dziećmi, bo okazywało się, że teść albo teściowa dokładnie w tym samym czasie czegoś potrzebują.

Powoli zaczynam mieć tego dość. Tak naprawdę nie mamy czasu dla naszych maluchów, a córcia niedawno spytała, czy w tym roku przyjdę do niej do przedszkola na Dzień Matki.

– A czemu miałabym nie przyjść? – autentycznie się zdziwiłam.

– Bo przecież babcia może wtedy zadzwonić – czy te poważne słowa wyseplenione przez zaledwie pięciolatkę nie wydają się wam nieco dziwne?

Musimy złożyć wniosek o kredyt

Po tym dzisiejszym telefonie czara goryczy się jednak przelała. Moi rodzice już proponowali, że dorzucą się nam do wkładu własnego. Teraz chyba z tego skorzystam.

– Sprzedamy działkę po babci i podzielimy pieniądze dla ciebie i Tomka. To od zawsze miało być zabezpieczenie na waszą przyszłość, a myślę, że ty właśnie teraz najbardziej potrzebujesz tego zastrzyku gotówki – zdaje się, że moja mama doskonale widzi, jakie układy łączą nas z teściami.

Już nie odpuszczę wizyty w banku. Myślę, że mamy zdolność kredytową i nie ma sensu, żebyśmy dłużej korzystali z życzliwości teściów. Ta ich wspaniałomyślność jednak za dużo nas kosztuje.

Aneta, 34 lata

Czytaj także:
„Babcia przepisała nam dom w zamian za opiekę. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakie bagno się wpakowaliśmy”
„Miałam dom i mieszkanie w Warszawie oraz wysoką emeryturę. Do szczęścia brakowało mi jeszcze tylko tej jednej rzeczy”
„Ledwo płaciłam rachunki, ale przed teściową wypadało się pokazać. Nakupiłam francuskich serów, a ona wolała parówki”

Reklama
Reklama
Reklama