Reklama

Mam 33 lata, dwoje dzieci, mieszkanie w Warszawie, męża, który nigdy się nie kłóci. Z zewnątrz wygląda to dobrze. Ale gdy tylko mijamy próg mieszkania jego rodziców, zmieniam się w inną kobietę. Cichą, spiętą, zmęczoną. Dzieci biegają po salonie, teściowa donosi drugą porcję zupy, a ja liczę, ile razy w tej rozmowie padnie słowo „mieszkanie”. Zazwyczaj długo nie muszę czekać.

– No, jak się tam mieszka? – zapyta teść, podciągając skarpetki pod kolana.

– Dobrze, bardzo dobrze – odpowiem grzecznie. – Dzieci mają swoje pokoje, jest cicho.

– No pewnie. Cicho, bo i blok nowy. To nie to, co kiedyś te okropne wielkie płyty. No, ale gdybyśmy wam nie pomogli, to dalej byście w tym wynajmowanym pudełku na Mokotowie siedzieli, co?

Od razu czuję, jak twarz mi sztywnieje. Zamiast odpowiedzieć, uśmiecham się jak idiotka i wbijam wzrok w ziemniaki. Jarek milczy. Jak zwykle. Nie zauważa, jak bardzo chciałabym, żeby chociaż raz powiedział:

– Mamo, tato, przestańcie. Pożyczyliście nam pieniądze na wkład własny do kredytu, ale to nie znaczy, że możecie nam to wypominać do końca życia.

Ale on tylko dolewa sobie zupy. Albo poprawia córce opaskę. Ucieka spojrzeniem za okno.

Zanim kupiliśmy mieszkanie, wynajmowaliśmy inne, dwupokojowe, ciasne, z wykładziną w kolorze zgniłej zieleni. Marzyłam o czymś swoim. O ścianach, które mogę pomalować bez pytania właściciela. O pokoju dla każdego dziecka. O kuchni, gdzie zmieści się stół. Ale ceny były kosmiczne. Kredyt – możliwy, ale brakowało wkładu własnego. Wtedy Jarek powiedział, że może zapytamy jego rodziców.

– Myślisz, że się zgodzą?

– Moja mama mówiła kiedyś, że jak będziemy chcieli kupić, to pomoże. Dla dzieci wszystko, pamiętasz?

Pamiętałam. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że „pomoc” w ich wydaniu będzie miała swoją cenę. Że każdy rodzinny obiad zamieni się w pokaz łaski, a każda kolacja – w przypomnienie o długu, którego już nawet nie mogę spłacać pieniędzmi. Chcę tylko spłacić go ciszą.

Nie mogłam już tego słuchać

– Ale wy to macie dobrze, na wakacje sobie jeździcie – rzuciła teściowa, odkładając łyżkę. – My to całe życie tylko na działkę pod Płońsk jeździliśmy. Taki luksus jak Grecja to tylko w telewizji.

– Mamo, byliśmy raz i to z biura, last minute... – zaczęłam spokojnie.

– No, ale jednak byliście, kochanieńka. Widocznie jak się ma mieszkanie za darmo, to można sobie pozwolić – uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie miał nic wspólnego z życzliwością.

Zamrugałam. Poczułam, jak ścierpły mi ramiona.

Mieszkanie nie było za darmo – powiedziałam cicho. – Pożyczyliście nam pieniądze na wkład, nie oddaliście nam ich.

– A my mówimy, że nie oddaliśmy? – oburzyła się. – My tylko tak przypominamy, że dzięki nam możecie spać spokojnie. I na plaży leżeć. I dzieci w swoich pokojach położyć.

Jarek spojrzał w talerz. Milczał. Widelcem rozgarniał ziemniaki.

– Jarek? – powiedziałam do niego cicho. – Może ty coś powiesz? Co o tym myślisz?

– No... mama tylko tak mówi – rzucił w końcu. – To z troski.

Z troski? – zapytałam ostrzej, niż chciałam. – To z troski mama co obiad przypomina, że nam pomogła?

– Oliwia... – szepnął ostrzegawczo Jarek.

Wstałam od stołu, bo wiedziałam, że jeszcze chwila i się rozpłaczę.

„To nigdy nie była przysługa” – pomyślałam, idąc do łazienki. – „To był kontrakt. Spłacasz nie tylko pieniędzmi, ale też wdzięcznością, pokorą i ciszą. Zawsze ciszą”.

Mąż trzymał stronę teściów

– Po co to zrobiłaś? – zapytał Jarek, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi naszego mieszkania.

– Co zrobiłam? – spojrzałam na niego jak na obcego.

Zrobiłaś awanturę przy stole. Wystarczyło przemilczeć...

– Przemilczeć?! – prychnęłam. – Jak długo mam milczeć? Kolejne pięć lat? Dziesięć? Do końca życia mamy udawać, że wszystko, co robimy, to dzięki ich łasce?

Jarek westchnął i zdjął kurtkę, jakby już miał dość tej rozmowy.

Oni tylko się martwią. Przecież mama nie powiedziała nic złego.

– Naprawdę? – oparłam się o ścianę w przedpokoju. – Powiedziała, że dostaliśmy mieszkanie za darmo. To dla ciebie nic?

– No ale przecież... trochę nam pomogli.

– Pomogli?! – krzyknęłam. – To nie była pomoc, tylko inwestycja w kontrolę! Wiesz, co mnie boli? Że ty nigdy nie stajesz po mojej stronie!

– Bo nie chcę się kłócić!

– Ale ja już się kłócę za nas oboje, Jarek! Może o to właśnie im chodziło? Że mnie w końcu złamią, a ty będziesz tylko siedział cicho i się uśmiechał?

Zamilkł. Chwilę staliśmy w ciszy, jakbyśmy bali się powiedzieć jeszcze jedno słowo. Ja z narastającym żalem, on z głową spuszczoną jak dziecko.

Uświadomiłam sobie coś, co wcale nie było odkryciem: w tym małżeństwie jestem sama. On ma swoją rodzinę. Ja mam tylko jego. A on... on ma mnie tylko wtedy, gdy nie trzeba wybierać.

Oddam im wszystko

Zostałam dłużej u teściów, bo dzieci chciały jeszcze pobawić się z psem. Jarek gdzieś zniknął, a ja zbierałam naczynia z kuchennego stołu. Gdy wchodziłam z kubkami do salonu, usłyszałam ich rozmowę. Nie zauważyli mnie – byłam tuż za ścianą.

– ...bo przecież gdyby nie my, to oni dalej by tkwili w wynajmowanym bloku – powiedziała teściowa z satysfakcją. – Ona jeszcze fochy stroi, jakby nie wiedziała, komu zawdzięcza dach nad głową.

– No, młodzi teraz tacy są. Roszczeniowi – mruknął teść.

– Ciekawe, co zrobi, jak będziemy chcieli te pieniądze z powrotem. Może sprzedadzą stolik, ten ze szkła, co się tak nim chwalili?

Kubek wysunął mi się z dłoni i stłukł na kafelkach. Zapadła cisza. Wyszłam zza rogu.

Nie musicie już tego powtarzać co tydzień. Wiem, że tak myślicie. Wiem od dawna.

Teściowa się zgarbiła. Teść otworzył usta, ale nic nie powiedział. W salonie zapanowała niezręczna cisza, a ja tylko stałam z podniesioną brodą, jakbym broniła nie siebie, tylko coś więcej – jakąś resztkę godności.

To nie była darowizna, tylko pożyczka. I wiecie co? Chętnie wam to oddam. Choćbym miała pracować po nocach. Ale przestańcie mówić o mnie, jakbym była pasożytem.

– Oliwia, kochanie... – zaczął Jarek, który właśnie wrócił i stanął między nami jak niezręczny tłumacz w obcym języku.

– Nie. Nie jestem już twoim „kochaniem” – powiedziałam cicho. – Nie dziś.

Musiałam to zrobić

Zostawiłam dzieci z Jarkiem. Powiedziałam tylko, że muszę się przewietrzyć. On nawet nie zapytał, gdzie idę. Tylko skinął głową, jakby cieszył się, że będzie miał spokój.

Szłam przez miasto bez celu. Mijałam ludzi z siatkami, z dziećmi, z telefonami przy uchu. Nikt mnie nie widział. Chyba właśnie o to mi chodziło – żeby zniknąć. Skręciłam na Ochotę. Po raz pierwszy od lat przeszłam pod tym blokiem na Barskiej. Nasz stary wynajem. Wtedy się mieściliśmy – ja, Jarek i mały Antek, jeszcze w wózku. Było głośno, ciasno, czasem zalewali nas sąsiedzi, a mimo to... nigdy się tak nie kłóciliśmy.

Podeszłam pod starą furtkę. Roześmiałam się cicho. Wtedy się przelało. Łzy, które wstrzymywałam od tygodni, puściły jak tama. Płakałam na chodniku jak idiotka. Ale nie z rozpaczy. Z ulgi. Wiedziałam już, co zrobię.

Wyjęłam telefon i wystukałam numer.

– Lena? Cześć... – głos mi zadrżał. – Czy mogę się u ciebie zatrzymać na kilka dni?

Po drugiej stronie trwała chwila ciszy, a potem:

– Jasne. Przyjeżdżaj. Czekałam tylko, aż zapytasz.

On nigdy się nie zmieni

Spotkaliśmy się w kawiarni przy rondzie Wiatraczna. Usiadłam przy stoliku przy oknie. Jarek spóźnił się dziesięć minut. Wszedł z mokrymi od deszczu włosami i miną, jakby był na przesłuchaniu.

– Dzięki, że przyszłaś – powiedział, siadając naprzeciwko.

Nie odpowiedziałam. Tylko przytaknęłam lekko głową. Przez chwilę milczeliśmy. Kelner postawił przed nami kawy. Para unosiła się między nami jak dym z czegoś, co kiedyś było gorące.

– Przepraszam – rzucił cicho. – Wiem, że zawaliłem. Że nie stanąłem po twojej stronie. Ale oni... oni są, jacy są. A ja nigdy nie umiałem im się sprzeciwić.

– Wiem – powiedziałam. – I właśnie dlatego nie mogę z tobą dalej być.

Spojrzał na mnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że w końcu coś do niego dociera. Że rozumie, że nie chodzi już o jeden obiad, jedną uwagę. Tylko o wszystkie te momenty, w których mnie nie było. W których stałam sama, a on patrzył w talerz.

Nie chcę być wdzięczna przez całe życie. Ani być twoją żoną, która musi znosić milczenie. Milczenie boli bardziej niż krzyk, wiesz?

Opuścił wzrok. Długo nie odpowiadał. W końcu wyszeptał:

– A dzieci?

– Będą miały ojca. Ale ja muszę odzyskać siebie.

Ten dług mnie rozbił

Wprowadziłam się do Leny. Ma dwa pokoje i balkon wychodzący na podwórko. Rano robimy razem kawę i śmiejemy się, że znów mieszkamy jak na studiach. Jest ciasno, ale jakoś lżej.

Dzieci są u Jarka. W weekendy przyjeżdżają do mnie. Narysowały nowy plan dnia: pół na pół. Lena śmieje się, że jestem „matką z grafiku”. Ale wiem, że one czują się bezpiecznie. Bo ja w końcu jestem spokojna.

Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy wrócę do tamtego mieszkania. Czy kupię nowe. Czy spłacę teściom ten dług. Może tak. Może z czasem. Ale nie pieniądze były dla mnie najważniejsze. Najwięcej kosztowało mnie to, czego nawet nie umiałam nazwać – zgoda na to, by być kimś, kogo nie poznaję.

Jarek próbował dzwonić. Pisze krótkie wiadomości: „Daj znać, jak się czujesz”. Nie odpowiadam. Jeszcze nie. Może kiedyś. Może jak przestanie mnie boleć.

Oliwa, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama