„Teściowie narobili mi takiego bigosu na weselu, że spaliłam buraka ze wstydu. Wywlekali swoje zdrady, bez cienia żenady”
„Na obiedzie przed rozpoczęciem zabawy weselnej usadziliśmy ich po dwóch stronach stołu. Na pierwszy rzut oka pełna kultura. Lekki uśmiech, skinięcie głową. Ale ja widziałam więcej. Te drobne spojrzenia, zbyt długie pauzy w odpowiedziach. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był dopiero początek”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że w dniu mojego ślubu będę martwiła się czymś innym niż fryzura, suknia i to, czy fotograf uchwyci mnie w dobrym świetle. A jednak – od rana w mojej głowie, obok ekscytacji i radości, siedziała też mała, uporczywa obawa. Obawa o… moich teściów. Wiedziałam od początku, że są w separacji. Mój mąż, jeszcze wtedy narzeczony, uprzedził mnie o tym wprost – bez upiększeń. „Nie mieszkają razem od ponad roku. Rozmawiają tylko w sprawach formalnych. Ale na weselu będzie normalnie, obiecuję” – mówił, kiedy wyczuł w moim głosie wahanie, czy w ogóle ich zapraszać.
Starałam się wierzyć, że dla dobra syna i atmosfery uroczystości oboje potrafią założyć maski uprzejmości. Zresztą już wcześniej zdarzyło mi się ich spotkać razem – na chrzcinach w rodzinie czy przy odbiorze dokumentów w urzędzie. I choć w powietrzu wtedy niemal iskrzyło od napięcia, nie doszło do otwartej awantury. Tamte wspomnienia wracały dziś rano, gdy siedziałam w pokoju hotelowym w białym szlafroku, a mój przyszły mąż poprawiał mi humor.
– Paula, proszę cię, przestań się zamartwiać – uśmiechnął się, zerkając na mnie znad filiżanki kawy. – Rodzice dadzą radę. Będzie normalnie.
– Mhm… – mruknęłam, patrząc w lustro, w którym odbijała się moja twarz – niby spokojna, ale oczy miałam czujne jak radar.
Na obiedzie przed rozpoczęciem zabawy weselnej usadziliśmy ich po dwóch stronach stołu. Na pierwszy rzut oka – pełna kultura. Lekki uśmiech, skinięcie głową. Ale ja widziałam więcej. Te drobne spojrzenia, zbyt długie pauzy w odpowiedziach, grzeczność tak napiętą, że mogłaby pęknąć od jednego nieopatrznego słowa. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był dopiero początek.
Czułam, że będzie źle
Przy drugim daniu doszło do tego, czego najbardziej chciałam uniknąć. Nie wiem, czy to moja mama rozmieszczała gości, czy to ja jakoś pomyślałam, że będzie najlepiej, czy może w ferworze przeoczyłam sprawę... Teściowie wylądowali przy stole obok siebie. Ja od razu poczułam, że będzie źle. Przez chwilę liczyłam, że zachowają dystans, może skupią się na talerzach albo rozmowie z osobami po bokach. Jednak oni powitali się skinieniem głowy i przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu.
– Sos jest trochę za słony – rzuciła teściowa takim tonem, jakby komentowała pogodę.
– Bywało gorzej – odpowiedział teść, patrząc przed siebie z lekkim uśmiechem, który mógł znaczyć wszystko.
Niby uprzejmie, niby neutralnie, ale ja już wiedziałam, że to jest cisza przed burzą. Wokół rozmawiano głośno o wakacjach, ktoś z drugiego końca stołu opowiadał zabawną anegdotę, a w tle przygrywał kwartet smyczkowy. Jednak moje uszy wychwytywały tylko ich głosy i każde spojrzenie, które wymieniali.
Kelner dolał im wina. Teściowa uniosła kieliszek i po chwili zaczęła mówić nieco głośniej, z ożywieniem, które w jej przypadku zawsze oznaczało, że zaczyna tracić kontrolę nad tonem. Teść, jakby zupełnie niewzruszony, odpowiadał półuśmiechami i krótkimi zdaniami. Patrzyłam na nich, czując, że kroki prowadzą nas w stronę czegoś, co trudno będzie zatrzymać. I choć próbowałam wciągnąć się w rozmowę z ciotką siedzącą obok, jednym okiem wciąż obserwowałam tę dwójkę, gotowa zareagować, gdyby napięcie przestało mieścić się w ich kurtuazyjnych wymianach zdań.
Serce biło mi szybciej
Nie minęło wiele czasu, a kurtuazja zaczęła się kruszyć. Wyłapywałam każdy drobny gest i półsłówko. Początkowo mówili tak, by słyszeli tylko oni, ale wystarczyło patrzeć na ich twarze, żeby wiedzieć, że w słowach kryje się coś więcej.
– Widzę, że tym razem udało ci się przyjść punktualnie – rzuciła teściowa, odkładając widelec.
– Nie każdy potrafi być święty i zawsze dotrzymywać obietnic – odpowiedział teść, unosząc kieliszek wina, jakby w toaście.
Poczułam, jak mój niepokój rośnie. Zerknęłam na męża, ale on zajęty był rozmową z kolegą z pracy i chyba nie słyszał, co właśnie padło. Zresztą wokół nadal panował gwar, jednak przy sąsiednich stolikach kilka osób zaczęło zerkać w naszym kierunku.
– Przynajmniej pamiętam, co komu obiecuję – dodała po chwili teściowa, lekko przechylając głowę, a w jej głosie brzmiało coś ostrego.
– Lepiej nie pamiętać wszystkiego – skwitował on, nie patrząc na nią, tylko rozglądając się po sali.
Czułam się jak ktoś siedzący obok tykającego mechanizmu, który lada moment może wybuchnąć. Wino w kieliszkach ubywało, a ich uwagi stawały się coraz mniej zawoalowane. Serce biło mi szybciej, bo wiedziałam, że jeszcze chwila i nie będą się już przejmować tym, czy ktoś ich słyszy.
Wybuch przy stole
Alkohol zrobił swoje szybciej, niż się spodziewałam. Jeszcze przed deserem ton rozmowy moich teściów zmienił się na otwarcie konfrontacyjny. Teściowa mówiła już na tyle głośno, że słyszało ją co najmniej pół stołu.
– Szkoda, że w życiu nie da się wszystkiego zrzucić na spóźnione autobusy – rzuciła, odchylając się na krześle.
– Nie ma już sensu udawać, że kiedykolwiek ci na mnie zależało – odpowiedział teść i przewrócił oczami w sposób, który wywołał nerwowy chichot u kogoś z boku.
W sali zapadła nieprzyjemna cisza, przez którą dźwięki muzyki z głośników wydawały się nagle zbyt intensywne. Goście przestali jeść, niektórzy udawali, że rozmawiają, ale widać było, że wszyscy nasłuchują.
– Zdrady, brak wsparcia, wieczne pretensje… myślisz, że można tak funkcjonować bez końca? – teściowa nie hamowała już głosu.
– Zdrady? Może przypomnij sobie, kto pierwszy zaczął – odbił on, a w jego twarzy było coś złośliwego i chłodnego.
Siedziałam jak sparaliżowana. W głowie kłębiły mi się myśli, żeby wstać, przerwać, jakoś ich odciągnąć, ale wiedziałam, że to byłoby jak wkładanie ręki w rozgrzany piec. Kulminacja przyszła nagle. Teściowa wstała, strącając serwetkę na podłogę, i powiedziała dobitnie:
– Mam dość. Nie będę siedzieć obok chamskiego hipokryty.
Odwróciła się i wyszła z sali szybkim krokiem. Wszyscy patrzyli na jej plecy, a nikt nie odważył się nic powiedzieć. Teść siedział nieruchomo, jakby czekał, aż uwaga z niego spłynie na coś innego.
Każdy z nas przeżywał, co innego
Minęło kilkanaście minut, zanim teściowa wróciła. Szła powoli, już bez tej ostrej energii, która towarzyszyła jej przed wyjściem. Uśmiechała się lekko, jakby nic się nie stało, i rozglądała po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nie skierowała się jednak w stronę stołu, przy którym siedział jej były mąż. Wybrała stolik po drugiej stronie sali, obok mojej kuzynki i kilku znajomych rodziny.
Atmosfera powoli zaczęła się odbudowywać. Goście wrócili do rozmów, ktoś zażartował o tym, że czas na oczepiny, muzyka znów stała się tłem, a kelnerzy roznosili kolejne porcje ciasta. Mimo to nikt już nie próbował udawać, że wszystko jest dobrze. Było oczywiste, że pewien rozdział właśnie został zamknięty.
– To już definitywnie koniec – powiedział półgłosem mój mąż, nachylając się do mnie, kiedy teść, jak gdyby nigdy nic, rozpoczął rozmowę z kuzynem siedzącym po jego prawej stronie.
– Na to wygląda – odpowiedziałam, obserwując, jak unika wzroku swojej byłej żony.
Patrzyłam na nich oboje i miałam wrażenie, że dziś, w tym samym czasie, każde z nas przeżywało coś innego. Dla mnie był to jeden z najważniejszych dni w życiu, dla nich moment, w którym ostatecznie pożegnali swoją wspólną historię.
Nasz początek był ich końcem
Kiedy ostatni goście wychodzili, a sala powoli pustoszała, usiadłam na chwilę przy jednym ze stolików. Patrzyłam na porozrzucane wstążki z bukietów, niedopite kieliszki i pojedyncze talerzyki z niedojedzonym tortem. Byłam zmęczona, ale w środku czułam też dziwną mieszaninę radości i smutku. Radości, bo to był mój ślub, nasz początek. Smutku, bo widziałam, jak na oczach wszystkich zakończyło się małżeństwo, które kiedyś było fundamentem rodziny mojego męża.
Zastanawiałam się, jak będzie wyglądało nasze życie za dwadzieścia czy trzydzieści lat. Czy uda nam się uniknąć takich momentów? Czy będziemy umieli rozmawiać, zanim drobne urazy przerodzą się w przepaść? Późną nocą, kiedy sala była już prawie pusta, siedzieliśmy z mężem przy jednym stole. W ciszy, z kieliszkiem wina, patrzyliśmy na siebie.
– No to chyba możemy powiedzieć, że to był udany dzień – odezwał się w końcu, z lekkim uśmiechem.
– Udany, choć dla niektórych był to raczej koniec niż początek – odpowiedziałam.
W myślach wróciłam do chwili, gdy teściowa wyszła z sali. Wtedy zrozumiałam, że ten dzień przypieczętował nie tylko nasz początek, ale i ich ostateczne rozstanie.
Paula, 28 lat
Czytaj także:
- „Rodzice byli przeciwni mojemu chłopakowi, więc od nich uciekłam. Dziś już wiem, że starszych należy słuchać”
- „Urlop w Tatrach miał zjednoczyć rodzinę. To co, powiedziała teściowa, nie śniło się nawet najstarszym góralom”
- „Pierwszego dnia wakacji na Krecie zgubiłam walizkę. Nie przejęłam się, bo w zamian znalazłam coś o wiele cenniejszego”

