Reklama

Mówią, że każde dziecko jest inne, ale nie każde powinno być traktowane inaczej. U nas w rodzinie ta różnica była boleśnie widoczna. Mój syn, Kuba, zawsze był gdzieś z boku – uprzejmy, cichy, dobry uczeń, ale nie ten „jeden jedyny”. Moje teściowie kochali tylko jednego wnuka – syna mojego brata. Patryk był ich oczkiem w głowie, dumnie noszonym przez rodzinne spotkania jak trofeum. Reszta dzieci? Byli tłem. Przez lata próbowałam to ignorować, usprawiedliwiać. Aż nadeszło lato, które rozwiało wszelkie wątpliwości.

Zawsze był inny

Od samego początku było jasne, że Patryk jest traktowany inaczej. Na urodziny dostawał drony, smartfony, rowery z napędem elektrycznym. Kuba cieszył się z książki albo klocków z przeceny. Nie narzekał. Miał dobre serce. Ale ja widziałam to spojrzenie – delikatne ukłucie zawodu, które pojawiało się i znikało szybciej, niż zdążył odwrócić wzrok.

– Babciu, a czemu Patryk zawsze dostaje największy kawałek tortu? – zapytał kiedyś niepewnie, gdy miał może siedem lat.

– Oj, nie przesadzaj, Kubusiu. Tak wyszło, nie liczyłam – odpowiedziała teściowa, nie patrząc mu w oczy.

Kiedy zbliżały się święta, zawsze wiedziałam, kto usiądzie obok dziadka. Patryk, „jego chłopak”. Kuba siedział zwykle po drugiej stronie stołu, obok mnie. Nawet nie próbował już wciągać się w rozmowy o piłce nożnej, bo nikt go nie słuchał. Najgorsze było to, że wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Moja szwagierka z satysfakcją przyjmowała te przywileje jako coś naturalnego. Mąż milczał. A ja? Tkwiłam w tym teatrze przez lata, myśląc, że może to się kiedyś wyrówna. Ale tamto lato przelało czarę goryczy.

Niespodzianka z biletem:

Latem wszystko wyszło na jaw. Było gorące, leniwe popołudnie, kiedy Kuba wrócił z boiska z rozczochranymi włosami i błyskiem w oczach.

– Mamo! Dziadek był! – zawołał od progu. – Przyjechali z babcią i Patrykiem. Przywieźli coś super!

Wyszedł z kuchni i podał mi czerwoną kopertę. Otworzyłam ją. W środku był bilet lotniczy – bez imienia.

– To dla mnie? – zapytałam, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.

– Nie, nie dla nas – odpowiedział Kuba, nagle cichnąc. – Dla Patryka i jego rodziców. Lecą do Hiszpanii. Na dwa tygodnie. All inclusive.

Zamarłam. Spojrzałam na niego – już nie miał błysku w oczach. Patrzył gdzieś za moje ramię. Wtedy z kuchni wyszedł mąż, jakby wyczuwając napięcie.

– Co się stało?

– Twoi rodzice przyjechali. Z prezentem. Dla Patryka – powiedziałam ostrożnie, nie chcąc się rozpędzić.

– Ale przecież... przecież nic nie mówili – odpowiedział, marszcząc czoło.

– Może to była niespodzianka? – rzucił Kuba gorzko. – Taka, co boli w środku.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam coś powiedzieć – że to niesprawiedliwe, że jego dziadkowie powinni kochać go równie mocno. Ale zamarło mi w gardle. Kuba wyszedł na balkon. Usiadł na leżaku, z nogami podciągniętymi pod brodę, jakby chciał się schować przed światem. Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Ta pozorna równowaga, którą próbowałam utrzymać latami, zaczęła się sypać. Wiedziałam już, że tego lata nie da się przeczekać. Ono zostanie z nami na długo.

Lato na trzepaku

Tamto lato miało pachnieć truskawkami, brzmieć śmiechem i krzykami dzieci na placu zabaw. Zamiast tego było duszne, ciężkie i pełne niedopowiedzeń. Patryk wysyłał codziennie zdjęcia z plaży – uśmiechnięty, opalony, z lodami w dłoni. Teściowa z dumą pokazywała mi te fotografie na Messengerze, nie widząc, że Kuba stoi obok mnie.

– Zobacz, jak mu dobrze w Hiszpanii! – zachwycała się. – Dobrze, że chociaż jedno dziecko w rodzinie może coś zobaczyć.

Zacisnęłam zęby.

– Jedno? – powtórzyłam cicho. – A Kuba to kto?

Oj, nie bądź przewrażliwiona – machnęła ręką. – Patryk to po prostu… no, on zawsze był taki kontaktowy. Kuba jest inny. Ty sama to wiesz.

Miała rację. Kuba był inny – bardziej wrażliwy, mniej przebojowy, ale też bardziej lojalny, cichy obserwator, a nie bohater zdjęć z wakacji. Przez większość lata siedział na trzepaku przed blokiem. Razem z kolegą Michałem budowali rampę z kartonów i desek, żeby zjeżdżać na deskorolce. Brudni, spoceni, ale z błyskiem determinacji.

– Nie martw się, mamo – powiedział pewnego dnia, gdy podałam mu wodę z lodem. – Może dziadkowie nie widzą wszystkiego. Ale ty widzisz, nie?

– Widzę, kochanie – odpowiedziałam i pocałowałam go w czoło.

Ale to nie wystarczało. Wiedziałam, że mimo moich starań, on czuł się gorszy. A ja byłam coraz bardziej bezsilna. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że nie każdy dorosły potrafi kochać sprawiedliwie?

Niby lekkie rozmowy

Kiedy Patryk wrócił z wakacji, zrobiono wielkie spotkanie rodzinne. Oczywiście u teściów. Na stole pachniał sernik, był kompot z rabarbaru i oczywiście to słynne ciasto z wiśniami, które wszyscy zachwalali, choć od lat smakowało tak samo. Kuba usiadł przy końcu stołu, obok mnie. Bratowa zaczęła opowiadać o hotelu, basenach i „jak to Patryk pięknie dogadywał się po angielsku z Hiszpanami”.

– Może następnym razem polecimy wszyscy – rzuciła bratowa z uśmiechem. – Ale najpierw trzeba mieć za co, prawda?

Zamrugałam. Znowu to samo – delikatna sugestia, że kto ma, ten może, a kto nie – niech siedzi cicho.

– Magda, a ty nie chciałabyś gdzieś wysłać Kuby? Na obóz? – zapytała nagle teściowa, jakby chciała udowodnić, że się interesuje. – Teraz tyle ofert, tylko trzeba chcieć.

Chcieć to jedno, mieć możliwości – drugie – odpowiedziałam spokojnie.

Wtedy do rozmowy włączył się Kuba:

– Nie muszę nigdzie jechać. Dobrze mi na trzepaku. A z Michałem planujemy zrobić skatepark z palet.

Teściowa się zaśmiała, ale coś w jej śmiechu brzmiało fałszywie.

– Ach, dzieci i ich pomysły – westchnęła. – Ale Patryk mówił, że chce teraz spróbować nurkowania.

Patryk siedział naprzeciwko, cicho, z lekkim uśmieszkiem. Nie odezwał się ani słowem do Kuby. Nie zapytał, co u niego, nie podzielił się nawet jedną historią z wakacji. Tamtego dnia wróciłam do domu z bólem głowy. Kuba był cicho. Ja też. Tylko radio grało w tle piosenkę o kimś, kto „zawsze był niewidzialny”.

Coś we mnie pękło

To było kilka dni po tamtym obiedzie. Siedzieliśmy z Kubą na balkonie, piliśmy domową lemoniadę. Miał na sobie tę swoją starą koszulkę z kosmiczną rakietą, trochę spraną, ale ulubioną. Nagle zapytał:

– Mamo, czy ja też jestem ważny?

Zakrztusiłam się. Popatrzyłam na niego, ale nie unikał mojego wzroku. Mówił poważnie, spokojnie, jak dorosły.

– Oczywiście, że jesteś. Dlaczego pytasz?

– Bo jak ktoś jest ważny, to się o nim pamięta. Daje mu się rzeczy bez okazji. Z nim się planuje wakacje.

Nie odpowiedziałam od razu. Wzięłam łyk lemoniady i poczułam, że lodowaty płyn nie studzi tego, co buzowało mi w środku.

– Wiem, że dziadkowie wolą Patryka – dodał cicho. – Ale chyba nie powinienem się do tego przyzwyczajać, co?

Objęłam go. Milczeliśmy długo. Wieczorem zadzwoniłam do męża, który był u teściów. Kiedy wrócił, powiedziałam wprost:

– Coś się musi zmienić. Nie będę dłużej patrzeć, jak nasze dziecko uczy się, że miłość to nagroda za bycie wygodnym wnukiem.

– Przesadzasz – odparł zmęczonym głosem. – Tak było zawsze.

– No właśnie – powiedziałam i wyszłam z kuchni.

Nazajutrz pojechałam z Kubą na wieś, do mojej mamy. Spaliśmy na sianie, jedliśmy maliny z krzaków, wieczorem słuchaliśmy świerszczy. Bez luksusów, bez zdjęć na pokaz. Ale z kimś, kto widział jego wartość bez warunków. Tam, wśród pól i zapachu skoszonej trawy, Kuba pierwszy raz od dawna wyglądał jak dziecko, a nie jak ktoś, kto cały czas się z czymś mierzy.

Są równi i równiejsi

Wróciliśmy do miasta pod koniec sierpnia. Patryk już chodził dumnie w nowej bluzie z napisem „España”, a teściowa planowała wykupić mu kurs językowy. Kuba wrócił opalony, z kilkoma zadrapaniami i zeszytem pełnym rysunków, które robił z babcią Anią na werandzie. Na pierwszym obiedzie rodzinnym po wakacjach było cicho. Mój mąż rzucał ukradkowe spojrzenia, jakby czekał, aż wybuchnę. Ale nie miałam już ochoty krzyczeć. Zrobiłam swoje. Zabrałam moje dziecko tam, gdzie było kochane.

Teściowa spróbowała zagadać:

– I co, Kubusiu, jak tam wakacje? Pewnie się nudziłeś?

Kuba uśmiechnął się, nie złośliwie, ale dojrzale, jakby nagle urósł o kilka lat.

– Nie, babciu. Było super. Spałem w stodole, widziałem jeża, a z babcią Anią zrobiliśmy galaretkę z agrestu. I nie musiałem się starać, żeby ktoś mnie zauważył.

Zamarło przy stole. Nikt się nie odezwał. Bratowa zacisnęła usta, Patryk udawał, że nie słyszy. Teściowa odchrząknęła i nalała sobie kompotu. Mąż tylko spuścił wzrok. Wtedy zrozumiałam, że nie wszystko w życiu się wyrównuje. Nie każda rana się zagoi. Ale czasem nie trzeba sprawiedliwości. Wystarczy jedna osoba, która powie: „widzę cię”. I jedno lato, które nauczy dziecko, że jest ważne – nie dlatego, że dostało bilet na Majorkę, ale dlatego, że ktoś pokochał je całym sercem, bez porównań i bez warunków.

Magda, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama