„Teściowie dołożyli nam kasę do kupna domu, a teraz traktują go jak swój. Już nie potrafię być wdzięczna”
„– Nie masz prawa tu szperać! – wrzasnęłam nagle, drżąc z emocji. – To jest mój dom, moja przestrzeń. Nie jesteś u siebie. Przestań się tak zachowywać, jakbyś nadal nas sponsorowała! – Gdyby nie my z Ryszardem, dalej byście wynajmowali tę norę w bloku i płakali nad wysokością czynszu. A teraz masz wszystko i jeszcze pyskujesz?”.

Dom miał być naszym miejscem na ziemi. Tak to sobie wyobrażałam. Cicha okolica, nieduży ogród, dwa pokoje dla dzieci, nasza sypialnia i ten mój upragniony kącik do pracy – z biurkiem przy oknie, przez które widać jabłoń. Wreszcie mieliśmy wszystko. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
– Tylko dzięki moim rodzicom to się udało, wiesz o tym, prawda? – Marek powtarzał, ilekroć pozwalałam sobie na jakąkolwiek krytykę ich zachowania.
Oczywiście, że wiedziałam. Gdyby nie wkład teściów, to pewnie jeszcze przez dziesięć lat tkwilibyśmy w mieszkaniu na wynajem. Teresa i Ryszard sprzedali działkę pod Warszawą, dołożyli się do wkładu własnego, a Marek i ja wzięliśmy kredyt na resztę. Byliśmy wdzięczni, bardzo. Na początku. Dopóki nie zaczęli traktować tego domu jak swojej własności.
– Teresa była u was znowu? – Marta z niedowierzaniem patrzyła na mnie, gdy piłam z nią kawę na wideoczacie.
– Była. I przestawiała regał w salonie. Bez pytania. Bo, jak to ujęła, "tak będzie bardziej praktycznie, Kasiu".
Początkowo próbowałam to ignorować. Uważałam, że lepiej się nie czepiać, że przecież nie mogę być niewdzięczna. Przecież to tylko meble. Ale potem... potem doszły kolejne rzeczy. A ja zaczęłam czuć się jak gość. Jak najemca w domu, za który płacę kredyt i w którym – teoretycznie – jestem panią domu.
W praktyce było zupełnie inaczej. Ryszard potrafił wejść bez pukania, Teresa poprawiała firanki, kupowała dzieciom ubrania "bardziej odpowiednie", zmieniała ustawienia w kuchni i podsuwała mi książki o wychowaniu. A ja? Z uśmiechem wszystko przyjmowałam, jak ta głupia. Bo przecież zrobiła to z troski. Tylko że tej troski zaczynałam mieć po dziurki w nosie.
Zrobiło się nerwowo
Wróciłam z zakupów z dziećmi, zgrzana, z siatkami po łokcie i głową pełną rzeczy do ogarnięcia. Lena marudziła, że chce kakao, a Staś rzucał buty gdzie popadnie, zanim jeszcze zdążyłam przekroczyć próg. I wtedy zobaczyłam ją.
– Cześć, Kasiu – Teresa uśmiechnęła się do mnie, jak gdyby nigdy nic, przesuwając nasz ratanowy fotel pod inne okno. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale uznałam, że tu będzie lepiej. Więcej światła.
Zamarłam.
– Ale… mamo, przecież ten fotel stał tu, bo z tej strony nie razi słońce w ekran komputera – powiedziałam, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt ostro.
– Oj tam, ekran komputerka, nie przesadzajmy – machnęła ręką. – I tak cały dzień gapi się człowiek w te monitory. A dzieciom więcej światła dobrze zrobi. Lena, chcesz soczek? Mam taki z marchewką i jabłkiem, bio, twoja mama chyba takich nie kupuje?
Zacisnęłam zęby. Dzieci już były kupione, oczywiście. Soczek, uśmiechy, "babcia jest najlepsza". Odłożyłam siatki i zdjęłam kurtkę, w duchu powtarzając sobie: Nie krzycz. Nie przy dzieciach.
– Mamo, bardzo ci dziękuję, że wpadłaś, ale… możesz mnie chociaż uprzedzać, zanim zrobisz przemeblowanie w naszym domu?
Teresa odwróciła się powoli, patrząc na mnie tak, jakby nie zrozumiała pytania.
– Kasiu, przecież to też mój dom. Bez nas nie byłoby was tutaj. Ja po prostu chcę, żeby wam było lepiej. Nie przesadzaj.
– To nie chodzi o to… Po prostu… – zająknęłam się. Znowu. Jak zawsze przy niej. – Fotel był tam, bo tak mi wygodniej pracować. I nie, to nie jest też twój dom. To jest nasz dom. Mój i Marka.
Zamarła. Jej twarz stężała.
– Rozumiem – powiedziała chłodno. – W takim razie, skoro jestem tu nieproszona, to już sobie pójdę.
– Mamo… ja nie powiedziałam, że jesteś nieproszona – próbowałam załagodzić, ale to już nic nie dało.
Z trzaskiem odłożyła sok, pożegnała się z dziećmi ciepłym głosem i wyszła. Stałam przez chwilę w ciszy, czując drżenie w rękach. A potem usiadłam na kanapie i zakryłam twarz dłonią.
Wieczorem powiedziałam Markowi, co się wydarzyło. Popatrzył na mnie bez zrozumienia.
– Kasia, naprawdę? O fotel poszło? Przecież mama chciała dobrze. Nie bądź przewrażliwiona.
– Przewrażliwiona? Marek, ona robi co chce. Wchodzi, przestawia, komentuje, rządzi się. A ja mam siedzieć cicho?
– To tylko pomoc… ona nas kocha, nie widzisz tego?
Nie. Już nie widziałam.
Mąż nie widział problemu
Marek siedział w kuchni, przewijając coś na telefonie. Stałam w drzwiach, zbierając się w sobie. Przemyślałam to. Tym razem nie odpuszczę.
– Marek, możemy pogadać?
Spojrzał na mnie znad ekranu, jakby go oderwałam od czegoś ważnego.
– Jasne. Co jest?
Usiadłam naprzeciw niego, splatając dłonie na stole.
– Musimy coś ustalić. I to poważnie. Nie chodzi o ten fotel. Chodzi o twoją mamę. I twojego tatę też.
Zmarszczył brwi.
– Znowu?
– Tak, znowu. Bo ja mam dość. Serio. Mam dość, że przychodzą kiedy chcą. Że wchodzą bez pukania. Że komentują, jak wychowujemy dzieci. Że traktują nasz dom jak swoją własność.
– Kasia… – westchnął. – Oni nam pomogli. Dali pieniądze. Bez nich nie byłoby tego domu. Chyba mogłabyś być trochę bardziej…
– Co? Wdzięczna? – przerwałam. – Jestem. Ale to nie znaczy, że mają do niego klucz i prawo do wchodzenia, jak do warzywniaka. Że Teresa może przeglądać moje szuflady, bo szuka ręczników. To nie jest normalne, Marek. To nie jest pomoc. To jest kontrola.
– No bez przesady, przecież cię nie szpiegują. To są moi rodzice. Tacy już są. Po prostu się angażują.
Poczułam, że zaraz wybuchnę. Z trudem panowałam nad głosem.
– A ty? Ty też zamierzasz się angażować? Czy dalej będziesz tylko wzruszać ramionami i powtarzać "tacy już są"? Mam czekać, aż zaczną dyktować, co mam ugotować na obiad?
– Teraz dramatyzujesz – rzucił.
– Naprawdę? To powiedz mi szczerze, Marek. Czy ty w ogóle widzisz, jak to wszystko wygląda z mojej strony? Bo ja się czuję jak intruz. Jakbym nie miała prawa głosu. Jakbym musiała się wszystkim tłumaczyć. Jak najemca, który siedzi w czyimś domu i dziękuje, że pozwolono mu oddychać.
Marek milczał. Patrzył w blat stołu. Cisza trwała zbyt długo.
– Kochasz mnie jeszcze? – spytałam cicho.
Uniósł głowę. W jego oczach był cień. Może skrucha. Może strach. Ale odpowiedź nie padła od razu. I to wystarczyło, żeby we mnie coś pękło.
– Wiesz co? Może porozmawiamy, jak naprawdę będziesz gotów spojrzeć na to, co się dzieje. Bo ja nie dam rady sama tego ciągnąć.
Wyszłam z kuchni. Zaszyłam się w łazience, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się po cichu, żeby dzieci nie słyszały.
Pokłóciłam się z teściową
Znalazłam ją w gabinecie. Klęczała przy komodzie i grzebała w dolnej szufladzie.
– Mamo… co ty robisz? – zapytałam cicho, ale w moim głosie było ostrze, którego nawet ja się przestraszyłam.
Teresa podskoczyła jak oparzona. Odwróciła się gwałtownie, trzymając w dłoniach przezroczystą teczkę z naszymi dokumentami.
– Och, Kasiu… myślałam, że was nie ma. Szukałam rachunków za ogrzewanie. Chciałam zobaczyć, czy nie przepłacacie.
Zamurowało mnie.
– Szukałaś… rachunków… w mojej prywatnej szufladzie?
– Nie przesadzajmy. Przecież nic złego nie robię. Pomagam tylko. Myślę o waszym budżecie, a ty od razu robisz z tego aferę.
– Mamo, to są nasze rzeczy. Umowy, pisma, faktury. Moje umowy z redakcją, zaświadczenia lekarskie, moje prywatne notatki. To nie jest pomoc. To jest naruszenie prywatności.
– Przestań się unosić – burknęła. – Może jakbyś miała lepiej zorganizowane papiery, to nie musiałabym ich szukać sama.
– Nie masz prawa tu szperać! – wrzasnęłam nagle, drżąc z emocji. – To jest mój dom, moja przestrzeń. Nie jesteś u siebie. Przestań się tak zachowywać, jakbyś nadal nas sponsorowała!
– Kasiu, jesteś niewdzięczna – powiedziała z zimnym spokojem. – Gdyby nie my z Ryszardem, dalej byście wynajmowali tę norę w bloku i płakali nad wysokością czynszu. A teraz masz wszystko i jeszcze pyskujesz?
– Wolałabym siedzieć w tej „norce” i czuć się bezpiecznie, niż mieć dom, w którym boję się otworzyć szufladę! – odparłam ze ściśniętym gardłem.
Nie odpowiedziała. Wyszła, zostawiając drzwi otwarte na oścież, jakby to ona została zraniona. A ja… stałam pośrodku gabinetu i nie mogłam złapać oddechu.
Dopiero wieczorem powiedziałam Markowi. Wysłuchał mnie w milczeniu, nawet nie próbował zaprzeczać. Ale i nie zareagował tak, jak na to czekałam.
– Porozmawiam z nią – rzucił krótko.
– Marek, ja już nie chcę tylko „rozmów”. Ja chcę granic. I szacunku. I... spokoju. Choć trochę.
Nie odpowiedział. I to bolało jeszcze bardziej. Tego wieczoru po raz pierwszy zaczęłam szukać mieszkań na wynajem. Na wypadek, gdyby nie dało się tego już poskładać.
Byłam załamana
– Dobra, mów wszystko. Od początku – Marta nawet nie zdjęła kurtki, tylko od razu rozsiadła się na kanapie i podała mi kubek herbaty. – Masz minę, jakbyś właśnie znalazła w szafie zwłoki.
– Wolałabym. Serio – burknęłam, starając się nie wybuchnąć płaczem po raz kolejny tego dnia.
Marta nie przerywała. Czekała.
– Przetrząsnęła nam papiery – powiedziałam w końcu. – Teresa. Weszła do mojego gabinetu i grzebała w mojej szufladzie. Szukała rachunków za ogrzewanie. Bez pytania. Bez pozwolenia. Po prostu… ot tak.
Marta pokiwała głową.
– I co zrobiłaś?
– Wybuchłam. Powiedziałam, że nie ma prawa. Że to nie jest jej dom. I że mam tego dość. A ona… wiesz co zrobiła? Nazwała mnie niewdzięczną. Bo przecież „bez nich byśmy nic nie mieli”.
– Klasyk. Pomogli, więc teraz uważają, że mają cię na smyczy – skwitowała Marta. – Znasz moją historię z Adamem i jego matką?
– Wiem tylko, że się wyprowadziłaś z dnia na dzień.
– Bo pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam, że jego matka przyniosła swoje zasłony i kładzie je w salonie, bo "twoje to jakieś takie ponure". I wtedy po prostu… pękłam. Spakowałam siebie i dzieci. Adam przez tydzień do mnie wydzwaniał, że "mamo przecież tylko chciała dobrze".
– I co?
– Postawiłam ultimatum. Albo granice, albo koniec. Albo jesteśmy rodziną we własnym domu, albo ja się wyprowadzam i żyjemy na dwa domy. I wiesz co? Poskutkowało. Zajęło mu to kilka miesięcy, ale zrozumiał. Tylko musiał zobaczyć, że nie blefuję.
Zamilkłam. Parzyłam w herbatę jak w szklaną kulę.
– Kasia, jesteś silna. Ale jak się dalej będziesz dusić w tym układzie, to się rozpadniesz. A dzieci to wyczują. Albo postawisz granice teraz – albo przez kolejne pięć lat będziesz się budziła z gulą w gardle.
– A jak Marek wybierze ich, nie mnie?
– To znaczy, że już wybrał. Ale przynajmniej ty nie będziesz dłużej wybierać milczenia.
Spojrzałam na nią. W jej oczach nie było litości – była siła. I to dało mi więcej niż wszystkie „będzie dobrze” świata.
– Postawię mu ultimatum – powiedziałam cicho. – Jeszcze raz. Ale tym razem ostatni.
Chciałam mieć spokój
Czekałam, aż dzieci pójdą spać. W całym domu panowała cisza, tylko zmywarka buczała jednostajnie w kuchni. Marek siedział w salonie, z laptopem na kolanach, jakby nic się nie stało. Jakby nie widział, że ja już prawie nie oddycham.
– Musimy porozmawiać. Teraz. I nie uciekaj wzrokiem – powiedziałam, siadając naprzeciw niego.
Odłożył laptop, niechętnie. Patrzył na mnie z tą swoją zmęczoną twarzą. Ale tym razem to ja nie zamierzałam się cofać.
– Albo postawisz granice swoim rodzicom, albo ja zabieram dzieci i się wyprowadzam.
Zamarł. Chciał coś powiedzieć, ale widziałam, że nie wie, od czego zacząć. Uratowałam go z tej ciszy – ale nie ulgą.
– Nie mogę dłużej żyć w domu, który nie jest mój. Nie mogę ciągle tłumaczyć się z tego, że zamknęłam drzwi, że nie chcę przestawionych mebli, że mam własne zdanie. Nie jestem tu gościem, Marek. Jestem twoją żoną. I matką twoich dzieci.
– Kasia, to nie tak… – odezwał się w końcu.
– To dokładnie tak. Twoja mama przeglądała nasze dokumenty. Twój ojciec wchodzi, kiedy chce. A ty? Ty milczysz. Ty mnie zostawiasz samą z tym wszystkim i jeszcze każesz się nie czepiać.
– Bo ja… nie wiem, jak to rozwiązać – wyszeptał. – Boję się, że ich stracę.
– A mnie się nie boisz stracić? – zapytałam. – Bo ja już pakuję się w głowie codziennie. Codziennie zastanawiam się, czy wynająć coś blisko przedszkola, czy dalej, żeby było taniej. I wiesz co? Boję się mniej niż powinnam. Boję się mniej niż tej ciszy między nami.
Wstałam. Nie musiałam czekać na jego decyzję. Powiedziałam wszystko.
– Masz wybór, Marek. Ale musisz go podjąć. Nie dziś. Nie jutro. Teraz.
Zostawiłam go tam, z oczami wlepionymi w pustkę. Z tym jego zmęczonym ciałem i pustą obietnicą na ustach. I pierwszy raz od dawna czułam, że trzymam ster w swoich rękach. Nawet jeśli kurs miał prowadzić przez burzę.
Nie wiem, co będzie
Minęły trzy dni. Marek nie rozmawiał z rodzicami. Przynajmniej nie przy mnie. Nie zapytał, czy naprawdę szukam mieszkania. Nie zapytał, czy blefowałam. Może nie chciał wiedzieć. Może bał się odpowiedzi. Widziałam, że się miota. Zaczął wracać wcześniej z pracy, przynosił dzieciom lody, podsuwał mi herbatę bez słowa. Ale to nie były przeprosiny. To była cisza.
A ja w tej ciszy rosłam. Po raz pierwszy od miesięcy nie czekałam na jego zgodę, żeby czuć, że mam rację. Wciąż mieszkałam w tym samym domu, ale już nie czułam się w nim do końca obecna. Sprawdzałam ogłoszenia, przeliczałam, ile uniosę na własnych plecach.
Marta zaprosiła mnie na weekend do siebie. Pojechałam z dziećmi. Marek został. Nie powiedział "jedź", nie powiedział "zostań". Tylko patrzył, jak pakuję plecaki i wkładam Stasiowi czapkę.
– Będzie zimno – powiedział tylko, jakby to mogło naprawić wszystko.
Nie. Już nie wystarczały mi kurtki i kompresy. Potrzebowałam granic, decyzji, cichego, ale stanowczego „moja żona ma rację”.
Zadzwonił wieczorem. Powiedział, że porozmawia z rodzicami. Że zmieni zamki. Że przeprosi.
– Tylko… potrzebuję czasu – dodał.
Popatrzyłam wtedy na Martę i po raz pierwszy poczułam, że mogę powiedzieć to na głos:
– Ja też potrzebuję czasu. Ale może nie razem.
Wciąż jesteśmy małżeństwem. Jeszcze. Ale mam w głowie plan awaryjny. Wynajęcie małego mieszkania z balkonem. Przedszkole za rogiem. Pokój dla dzieci. Biurko pod oknem. Ciszę, którą można wreszcie polubić.
Katarzyna, 36 lat
Czytaj także:
- „Z mężem uwiłam bezpieczne gniazdko, ale to przyjaciel kusił mnie do grzechu. Zamiast wybierać, wolę mieć ich obu”
- „Siostra chciała zgarnąć całą ojcowiznę, a mnie traktowała jak intruza. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”
- „Nakryłam męża z inną kochanką, ale nie to było najgorsze. To, co powiedział potem, zwaliło mnie z nóg”

