Reklama

Święta to podobno czas miłości, równości i rodzinnego ciepła. Tak przynajmniej mówią w reklamach. W naszej rodzinie ten czas obnażał raczej wszystko to, co niewygodne. Zwłaszcza kiedy chodziło o traktowanie naszych dzieci. Od lat obserwowałam, jak moi teściowie robią różnice między wnukami – tymi od szwagra a naszymi. Jedni dostawali grube koperty, markowe ubrania i elektronikę, a drudzy – zabawki z bazaru, które rozpadały się po tygodniu. Z początku próbowałam to tłumaczyć na różne sposoby. Potem zaciskałam zęby. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam, co myślę. Reakcja? Zaskakująca.

Wigilia pełna nierówności

Wigilię zawsze spędzaliśmy u teściów. Nawet wtedy, gdy chciałam urządzić święta u nas, tłumaczyli, że „tradycja jest najważniejsza”, że „babcia by się przewróciła w grobie, gdybyśmy nie przyszli”. Zawsze ulegaliśmy. W końcu to tylko kilka godzin, myślałam. Kilka godzin sztucznych uśmiechów, wykrzywionych min i udawanej sympatii.

W tym roku poszliśmy jak zwykle. Ja, mój mąż Bartek i nasze dzieci – Zuzia i Adaś. Już w drzwiach przywitał nas szwagier z żoną i ich dwójka dzieci. Oczywiście, wszyscy roześmiani, jak z reklamy banku. Moja teściowa rzuciła się na wnuki, ale najpierw na dzieci szwagra. Uściskała je, pochwaliła, że „takie duże już, takie mądre, takie grzeczne”. Naszym dzieciom dała szybkie buziaki w czubek głowy i poszła do kuchni.

– Cześć, mamo – powiedział cicho Bartek, ale ona tylko rzuciła przez ramię, że pierogi się przypalają.

Usiedliśmy przy stole. Karp, barszcz, pierogi, wszystko wyglądało jak z katalogu. Tylko atmosfera zgrzytała. Szwagier opowiadał o swoim nowym SUV-ie, a teść kiwał z dumą głową. Nikt nie zapytał, co u nas. Kiedy nadszedł czas prezentów, dzieci rzuciły się do paczek pod choinką.

Zuzia otworzyła swoją – plastikowa lalka z odpadającą głową. Adaś – jakiś chiński robot, który po pięciu minutach przestał świecić. Dzieci szwagra? Smartwatche i koperty z pieniędzmi. Znowu to samo. Po prostu zrobiło mi się przykro.

Koperty z zawartością

Pamiętam, jak Bartek spojrzał wtedy na mnie ukradkiem, z tym samym zmęczonym wyrazem twarzy, który pojawiał się za każdym razem, gdy jego rodzice traktowali nas jak rodzinę z drugiego planu. Nie powiedział nic. Nigdy nie mówił. Chyba do końca wierzył, że może to wszystko tylko nam się wydaje.

Dzieci szwagra siedziały na dywanie, zachwycone nowymi gadżetami. Śmiały się, coś pokazywały dziadkowi, a ten klaskał w dłonie jak dziecko. Potem wyciągnął koperty z szuflady i wręczył każdemu po jednej.

– Żebyście mieli na coś fajnego – powiedział z uśmiechem.

Z ciekawości zerknęłam, ile tam było. Pieniądze ledwo mieściły się w środku. Pomyślałam o naszym kredycie, o tym, jak w listopadzie odmówiłam Adasiowi klocków, bo trzeba było opłacić przedszkole.

Potem teściowa odwróciła się do naszych dzieci.

– A wy? Macie już tyle zabawek, że nie wiadomo, gdzie to trzymać! – powiedziała z udawanym rozbawieniem i podała kolejne dwie paczuszki owinięte tanim papierem.

Zuzia otworzyła swoją – była tam gra planszowa z błędami w instrukcji. Adaś dostał pluszaka, który śmierdział chemią. Patrzyliśmy z Bartkiem, jak dzieci próbują się ucieszyć. Adaś ściskał misia i udawał, że mu się podoba.

– Dziękujemy, babciu – powiedział cicho.

Chciało mi się płakać. I nie chodziło o pieniądze. Chodziło o uczucia. O to, że moje dzieci właśnie zrozumiały, że są mniej ważne.

Dlaczego nie są sprawiedliwi?

Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Dzieci już spały w samochodzie, ale ja nie mogłam zasnąć. Kręciłam się po kuchni, przeglądałam zdjęcia z Wigilii, których nikt nam nie zrobił. W każdym kadrze tylko dzieci szwagra, ich prezenty, ich radość. Jakby nasze dzieci tam w ogóle nie istniały.

– Przesadzasz – mruknął Bartek, kiedy powiedziałam, że mam dość. – Mama daje, co uważa. Może po prostu nie ma już tyle siły i pieniędzy...

Spojrzałam na niego ostro.

– Siły? Koperty były grubsze niż nasze portfele. A siła wystarcza jej, żeby ucałować każdego wnuka po pięć razy – wytknęłam.

– To tylko prezenty – rzucił, wzruszając ramionami.

– Nie. To nie są „tylko prezenty”. To komunikat. Dla nich jesteśmy gorsi. Twoje dzieci są gorsze. I wiesz co? One to czują. Nawet Adaś to widzi, a ma tylko pięć lat.

Bartek nic nie odpowiedział. Patrzył w stół, jakby szukał tam odpowiedzi. Kilka dni później, kiedy dzieci bawiły się tymi plastikowymi zabawkami z bazaru, Adaś nagle zapytał:

Mamusiu, czemu babcia kocha bardziej Kacpra i Olę?

Zamarłam na sekundę, ale szybko się uśmiechnęłam.

– Babcia kocha was wszystkich, tylko czasem nie umie tego dobrze pokazać – skłamałam.

Nie chciałam, żeby cierpieli. Chciałam ich ochronić. Tylko coraz trudniej było mi samą siebie oszukiwać, że to się jeszcze kiedyś zmieni.

Szwagier na piedestale

Szwagier od zawsze był ulubieńcem teściów. Nieważne, że zmieniał pracę co kilka miesięcy, że ledwo spłacał leasing na ten swój wypasiony samochód. W oczach teścia był bohaterem, bo „próbuje”, „jest przedsiębiorczy”, „umie się ustawić”. Bartek – mój mąż – pracował w jednej firmie od dziesięciu lat, uczciwie, bez kombinowania. Nigdy jednak nie usłyszał od ojca: „jestem z ciebie dumny”.

Teściowa też nie kryła, komu kibicuje. Gdy przyjeżdżaliśmy do nich, dla dzieci szwagra zawsze był tort, ciasto, ulubione soki. Dla naszych – kompot, którego nikt nie pił, i kupne ciasteczka z promocji. Niby nic, drobiazgi, ale w tych drobiazgach kryła się cała prawda. Zdarzyło się raz, że szwagier przyszedł do teściów po pieniądze. Wcale tego nie ukrywał. Mówił wprost, że mu „ciężko” i że „na chwilę”. Następnego dnia teść sprzedał jakąś starą kolekcję monet i wręczył mu gotówkę. Bartek wtedy tylko wzruszył ramionami.

– Trudno – powiedział. – Ja bym nie potrafił tak prosić.

– Bo masz honor – odpowiedziałam.

W głębi duszy wiedziałam jednak, że nie tylko o proszenie tu chodzi. Jeden syn był złotem, drugi – tłem. Jedni wnukowie – oczkiem w głowie. Drudzy – dodatkiem do świątecznego stołu. Któregoś dnia Zuzia wróciła ze szkoły i powiedziała, że Ola – córka szwagra – chwaliła się nowym tabletem od dziadków.

– Czemu babcia nam takich nie kupuje? – zapytała cicho.

I znów musiałam wymyślać wymówki. Choć w środku aż się gotowałam.

Musi coś z tym zrobić

Kiedy Bartek wrócił z pracy, czekałam już z herbatą przy stole. Nie wytrzymałam. Musiałam to z siebie wyrzucić.

– Musimy porozmawiać z twoimi rodzicami – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Nie mogę patrzeć, jak nasze dzieci są traktowane gorzej. One to czują. One cierpią.

Bartek westchnął, jakby już wiedział, że tej rozmowy nie uniknie.

– A co im powiemy? Że mają nam dawać więcej prezentów? Koperty? Przecież to głupie.

– Nie chodzi o pieniądze! Chodzi o szacunek. O równe traktowanie. O to, żeby Zuzia i Adaś nie wracali z każdej rodzinnej uroczystości z poczuciem, że są mniej ważni – powiedziałam, patrząc mu w oczy.

Nazajutrz pojechaliśmy do teściów bez zapowiedzi. Usiedliśmy w salonie, a ja mówiłam spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam. Mówiłam o prezentach, o różnicach, o tym, co czują dzieci. Bartek milczał. Patrzył tylko na matkę i ojca.

Teściowa od razu się oburzyła.

– Przecież was też obdarowujemy! Co wy sobie myślicie, że robimy to specjalnie?!

Teść natomiast zamilkł. Po dłuższej chwili powiedział cicho:

– Może faktycznie… nie zauważyliśmy, że to się tak odbija.

Nie wyglądał na przekonanego. Bardziej na zmęczonego tą rozmową. Wyszliśmy bez konkretów. Bez przeprosin, bez obietnic zmiany. Tylko z jedną ciszą więcej między nami a nimi. Po powrocie do domu przytuliłam dzieci mocno.

My was kochamy najbardziej na świecie – powiedziałam.

I wiedziałam, że to muszę powtarzać im częściej.

Coś się zmieniło, ale niewiele

Minęło kilka miesięcy. Nie spodziewałam się cudów po jednej rozmowie, ale byłam ciekawa, czy coś się zmieni. Wielkanoc spędzaliśmy u nas. Po raz pierwszy. Bartek powiedział rodzicom, że w tym roku zapraszamy my – i że nie przyjedziemy, jeśli będą nalegać inaczej. Przyjechali, choć z niechęcią.

Zabrali ze sobą prezenty. Dzieci szwagra znów dostały drogie gadżety, ale tym razem nasze dzieci też dostały coś sensownego – klocki, książki, gry. Nie było kopert, ale nie o to już chodziło. Przynajmniej dzieci mogły poczuć się częścią tej rodziny, a nie jej dodatkiem.

Teściowa była powściągliwa, chłodna. Unikała mojego wzroku. Teść był milczący, ale jakby łagodniejszy. Szwagier oczywiście robił swoje show, jak zwykle. Tylko tym razem nie pozwoliłam się zepchnąć w cień. Pilnowałam, by nasze dzieci były zauważone, by nie siedziały cicho w kącie.

Bartek zaczął więcej rozmawiać z dziećmi. Sam zauważył, że coś się wypaczyło przez lata. Może nie da się naprawić wszystkiego, ale przynajmniej on przestał udawać, że nie widzi problemu. A dla mnie to już było coś. Zuzia któregoś dnia zapytała:

– Mamusiu, czy babcia już nas kocha bardziej?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Myślę, że uczy się kochać was tak, jak powinna od początku.

Czy się nauczy? Nie wiem. Może nie. Wiem, że moje dzieci mają w nas wsparcie. I że już nigdy nie pozwolę, by czuły się mniej ważne.

Natalia, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama