Reklama

Pracuję jako programista. Uwielbiam święty spokój, a jednocześnie wiem, jak trudno go zachować, kiedy w rodzinę wkracza ktoś taki jak Irena. Moja teściowa. Z Martą jesteśmy małżeństwem od czterech lat. Bez dzieci, z własnym mieszkaniem, w którym cenimy sobie niezależność i ciszę. Oboje pracujemy zdalnie – ja z gabinetu, Marta z salonu. W teorii – idealnie. W praktyce… od kiedy Irena zamieszkała trzy ulice dalej, ideał zaczął się kruszyć.

Irena to kobieta, która uważa, że rodzina to coś więcej niż więzy krwi. Dla niej to też wspólne konto, wspólne decyzje, wspólna moralność i obowiązkowa obecność na obiedzie w każdą niedzielę. Zawsze punkt dwunasta. Zawsze z pytaniem: „To kiedy dzieci?”, „Ty jeszcze w tej pracy?”, „Marta, coś taka blada, Karol ci nie dogadza?”.

Znosiłem te spotkania w milczeniu. Bo Marta się cieszyła. Bo „to tylko raz w tygodniu”. Bo przecież każda matka chce dobrze. Wtłaczałem w siebie złość i frustrację, tłumacząc sobie, że tak będzie łatwiej. Do czasu. Do dnia, kiedy Irena znalazła mój PIT.

Nie wiem, jak to się stało. Albo wiem, ale jeszcze nie chcę w to wierzyć. Może zostawiłem kopertę na komodzie. Może Marta. Może po prostu teściowa grzebała nam w rzeczach. Grunt, że zobaczyła. I od tej chwili już nic nie było jak dawniej.

Teściowa była bezczelna

To była kolejna niedziela u Ireny. Punktualnie o dwunastej zasiedliśmy do stołu. Rosół już parował, a ja starałem się nie patrzeć na zegarek co pięć minut. Stefan milczał jak zwykle, Marta opowiadała coś o nowym serialu, a ja próbowałem trzymać się z dala od rozmowy. Wszystko szło zgodnie ze schematem, dopóki Irena nie wypaliła:

– Karolku, ty to chyba dobrze zarabiasz w tej swojej robocie, co?

Spojrzałem na nią. Ten ton zawsze oznaczał jedno – za chwilę rzuci coś, co sprawi, że będę musiał się ugryźć w język.

– Dajemy sobie radę – odpowiedziałem zwięźle.

– Bo tak się składa, że... przez przypadek oczywiście, PIT mi wpadł w ręce. Twój. No i, Karolku, oczy mi z orbit wyszły!

Marta zakrztusiła się kompotem, a ja poczułem, jak mi serce przyspiesza. Chciałem zapytać: co zrobiłaś?

– Mamo, przestań – powiedziała Marta, próbując ją uciszyć.

– No co przestań? Leżał na komodzie w przedpokoju, to wzięłam. Myślałam, że to coś z ZUS-u. Tylko rzuciłam okiem!

Wiedziałem już, że to kłamstwo. Ona nie "rzucała okiem". Ona grzebała. I miała w tym cel.

– To są moje prywatne dokumenty – powiedziałem chłodno.

– No dobrze, dobrze, nie denerwuj się tak. Ja tylko się cieszę, że taki zaradny jesteś. Tylko wiesz… jakbyś czasem coś dorzucił do mojego budżetu, to nikt by się nie obraził – dodała z fałszywym uśmiechem.

Marta siedziała cicho, wpatrzona w talerz. Stefan popatrzył gdzieś w bok, jakby chciał zniknąć. A ja siedziałem jak na minie. Wiedziałem, że to nie była zwykła niedziela. To był początek wojny.

Byłem wściekły

Ledwo przekroczyliśmy próg mieszkania, zrzuciłem kurtkę i od razu odwróciłem się do Marty.

– Co to, do cholery, było?! – wyrzuciłem z siebie, zanim jeszcze zdjęła buty.

– Karol, nie zaczynaj… – jęknęła.

– Nie zaczynaj? Twoja matka właśnie mi powiedziała, że czytała mój PIT. I niby „przez przypadek”?! Naprawdę wierzysz w takie bajki?

– Może zostawiłeś go na wierzchu. Leżał na komodzie, nie?

– Nie leżałby tam, gdyby go ktoś wcześniej nie wyjął z mojego plecaka. Marta, to nie jest tylko wścibstwo. To jest przekroczenie granicy.

– Ona nie miała złych intencji… – zaczęła, ale przerwałem jej.

– Złych intencji?! Zaczyna mi sugerować, że mam się jej odwdzięczać finansowo. Bo widziała, ile zarabiam. Rozumiesz, co się właśnie zaczęło?

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Zawsze jej nie znosiłeś. Szukasz pretekstu, żeby się na niej wyżyć!

– A ty zawsze ją tłumaczysz. Jakby była święta. Nie jest! Grzebała w moich rzeczach i teraz chce na tym ugrać coś dla siebie! – krzyknąłem.

– Karol, to moja matka. I może gdybyś był bardziej otwarty, nie czułaby się jak intruz.

– Ale jest intruzem!

Zapadła cisza. Marta wbijała wzrok w podłogę, a ja czułem, jak z każdym słowem między nami rośnie mur. Zamiast być po mojej stronie, broniła matki.

Żona była po stronie matki

Wracałem z zakupów, choć głowę miałem gdzie indziej. Wciąż buzowałem po tej rozmowie z Martą. Nie mogliśmy się dogadać, mijaliśmy się jak obcy ludzie w tym samym mieszkaniu. Wchodząc do domu, usłyszałem głos Marty. Była w salonie, rozmawiała przez telefon. Nie zauważyła, że już jestem.

– …no ale mamo, proszę cię, nie teraz. Wiem, że widziałaś jego PIT, ale to nie znaczy, że masz go szantażować – mówiła cicho, prawie szeptem.

Zatrzymałem się w przedpokoju. Coś we mnie pękło, ale nie mogłem się poruszyć.

– Nie, nie chcę z nim o tym gadać. Bo znowu wybuchnie. Wiesz, jaki jest… Wszystko zawsze musi być po jego myśli.

Cisza. Irena coś mówiła po drugiej stronie, a Marta kiwała głową, choć ta jej nie widziała.

– Nie, nie wiem, czy da. Zresztą, nie chcę go o to prosić. Tak, wiem, że by się przydało. Ale on tak nie działa…

Nie czekałem dalej. Wszedłem do salonu.

– Wiem, że „znowu wybuchnę”, ale chciałbym chociaż wiedzieć, kiedy jestem tematem narady rodzinnej.

Marta zamarła z telefonem w dłoni. Rozłączyła się jednym ruchem, jakby to miało cofnąć wszystko, co powiedziała.

– Karol… ja…

– Nie. Teraz ja. Usłyszałem wszystko. I wiesz co? Nie chodzi już nawet o ten dokument. Chodzi o to, że nie stanęłaś po mojej stronie. Że pozwalasz jej robić ze mnie sponsora.

– To nie tak… – próbowała.

– A jak?! Że nie chciałaś mnie w to mieszać? Że „to by się przydało”? Moje pieniądze czy moja lojalność?

Wtedy zrozumiała. A ja poczułem, że właśnie coś między nami pękło na dobre.

Teściowa chciała coś dostać

Przez kilka dni po tej naszej kłótni było zaskakująco spokojnie. Marta się starała. Ja się starałem. Ale coś było nie tak – niby mówiliśmy do siebie normalnie, niby dzieliliśmy się obowiązkami, ale każde słowo przechodziło przez filtr ostrożności. Jakbyśmy oboje bali się znowu coś wywołać.

A potem przyszła ta wiadomość.

– Mama dzwoniła. Chciała, żebyś się do niej odezwał – rzuciła Marta niby od niechcenia, stawiając mi kawę przy laptopie.

– Po co?

– Bo… ma sprawę.

– Jaką znowu?

– Chodzi o telewizor. Mówi, że chciałaby nowy. Tamten jej się już znudził. I że może ty, mógłbyś jej coś doradzić. No i ewentualnie… zapłacić za niego.

Zamarłem. Podniosłem wzrok znad ekranu.

– Znudził jej się?

– No tak powiedziała. Że niby jest za mały, obraz nie taki, dźwięk nie taki. Chciałaby większy, z tymi wszystkimi bajerami.

– Jej obecny działa, prawda?

– Tak.

– Czyli nie chodzi o potrzebę, tylko o fanaberię. Marta, ona naprawdę myśli, że jak raz zobaczyła mój PIT, to może mi teraz co miesiąc robić listę życzeń?

Marta zacisnęła usta. Wiedziałem, że ją uwiera, że z jednej strony wie, że mam rację, ale z drugiej – to jej matka.

– Może po prostu chciała zapytać. Nie musi przecież…

– Znów przychodzisz z tym do mnie, zamiast powiedzieć jej, że to nie w porządku. Że nie jesteśmy jej bankomatem.

Zamilkliśmy. Marta odwróciła się do okna. A ja poczułem, że nawet jeśli telewizor był pretekstem, to coś w nas pękało powoli, po cichu. Jakbyśmy patrzyli w dwie różne strony – ona w stronę swojej matki, ja w stronę siebie.

Miałem dość

Zadzwoniłem do niej w piątek po pracy. Miałem już dość grania w tego, co się „nie przejmuje”. Ustaliliśmy, że wpadnę na herbatę. Bez Marty. Nie chciałem jej w to mieszać. Nie tym razem.

Irena otworzyła drzwi w czerwonym swetrze i z udawaną czułością przytuliła mnie na powitanie, jakby nic się nie działo.

– O, Karolku, myślałam, że już zapomniałeś o starej teściowej – rzuciła wesoło.

– Nie zapomniałem. Ale przyszło mi coś powiedzieć – odpowiedziałem, nie wchodząc dalej. Zatrzymałem się w przedpokoju. Chciałem, żeby to było krótkie.

– Chodzi o ten telewizor, prawda? – domyśliła się błyskawicznie. – No co? Taki malutki mam, obraz już taki jakiś zamazany, oczy bolą…

– Irena. Ten telewizor działa. Doskonale o tym wiesz. To nie jest potrzeba, tylko zachcianka. A ja nie jestem od spełniania twoich zachcianek.

Przez sekundę zmieszała się, ale zaraz odwróciła kota ogonem.

– Czyli co? Już ci nie wypada pomóc rodzinie? Taki z ciebie bogaty zięć, a na telewizor żałujesz emerytce? Gdybyś był prawdziwym mężczyzną, zadbałbyś o całą rodzinę. Nie tylko o swoją pensję.

– Znam wielu „prawdziwych mężczyzn”, którzy przez takie jak ty mają zszargane nerwy.

– Aha. Czyli teraz jestem roszczeniowa? Ja? Matka twojej żony? Kobieta, która wam nieba przychylić chciała?

– Nie chcemy nieba. Chcemy spokoju. I granic. A ty te granice przekroczyłaś, kiedy zaczęłaś traktować moje zarobki jak wspólne dobro. Nie będę już tego znosił.

Zamilkła. Patrzyła na mnie z czymś pomiędzy rozczarowaniem a złością. A ja poczułem, że coś się właśnie skończyło – i dobrze.

– Wiesz, Karol… jeszcze zatęsknisz za moją obecnością – powiedziała, mrużąc oczy.

– Wątpię – odparłem i wyszedłem, nie oglądając się za siebie.

Karol, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama