Reklama

Nie jestem bohaterką żadnej opowieści. Po prostu codziennie wstaję, szykuję dzieci do szkoły, potem biegnę do pracy, wracam, gotuję, sprzątam, uczę Julkę tabliczki mnożenia, tulę Antosia, gdy płacze. Mąż często wyjeżdża i wtedy zostaję całkiem sama.

Kiedy zbliżał się wyjazd służbowy, pomyślałam: „Nie dam rady”. Z kim zostawić dzieci? Teściowa, choć mieszka niedaleko, zawsze powtarza, że babcia nie jest od niańczenia. A jednak musiałam spróbować. Z bijącym sercem zadzwoniłam do męża.

– Twoja mama nigdy nie chce pomóc – wyszeptałam.

A on na to: – Spróbuj jeszcze raz. Proszę.

Więc postanowiłam poprosić o pomoc jeszcze ten jeden raz.

Potrzebowałam jej wsparcia

Zabrałam Antosia ze szkoły i pojechałam prosto do Barbary. Nie uprzedzałam jej, że wpadnę – nie chciałam dać jej czasu na przygotowanie jakiejś wymówki. W drodze próbowałam ułożyć w głowie, co jej powiem. Że to tylko dwa dni. Że dzieci są samodzielne. Że wystarczy im ciepły obiad, bajka, odrobiona lekcja. Że to dla mnie ważne. Bardzo ważne.

Barbara otworzyła drzwi bez entuzjazmu.

– O, a co tu robicie? – zapytała chłodno, zerkając na wnuka.

– Pomyślałam, że może porozmawiamy chwilkę. W sprawie dzieci. Mogę wejść?

Wskazała mi ręką salon, bez słowa. Usiadłam na brzegu fotela, jakby to miało coś zmienić w jej nastawieniu.

– Mam za kilka dni służbowy wyjazd – zaczęłam cicho. – Tylko dwa dni. Potrzebuję pomocy przy dzieciach. Pomyślałam, że… może mogłabyś z nimi zostać?

Barbara uniosła brwi.

– Ja? Moja droga, ja nie jestem niańką. Mam swoje życie, swoje sprawy.

– Wiem, ale to naprawdę wyjątkowa sytuacja. To tylko dwa dni, dzieci…

– Jak ktoś się decyduje na dzieci, to sam się nimi zajmuje. To twoje obowiązki, nie moje – ucięła ostro. – Poza tym, nie jestem młoda. Nie będę biegać za sześciolatkiem i słuchać marudzenia o bajkach.

Siedziałam chwilę w ciszy, czując, jak zaciska mi się gardło.

– Rozumiem – powiedziałam w końcu, choć nie rozumiałam nic.

Zabrałam Antosia i wyszłam. Na klatce wcisnęłam mu rękę i powiedziałam:

– Babcia jest zmęczona. Nie da rady tym razem.

Ale w środku czułam się jak dziecko, które znowu ktoś odepchnął.

Nieoczekiwana pomoc

Wróciliśmy z Antosiem późnym popołudniem. On od razu rozrzucił klocki na dywanie, a ja usiadłam przy kuchennym stole i po raz dziesiąty otworzyłam kalendarz. Myśli plątały mi się jak te zabawki na podłodze – z kim zostawić dzieci? Czy w ogóle jechać?

Zrezygnowana wyszłam wyrzucić śmieci. Na klatce stała pani Helena z sąsiedniego mieszkania – drobna starsza kobieta w beżowym sweterku. Zawsze cicha, zawsze sama. Znałyśmy się, ale nie była to jakaś wielka zażyłość.

– Dzień dobry, pani Anno – powiedziała, patrząc na mnie spod przymrużonych oczu. – Dobrze się pani czuje?

Pokręciłam głową.

– Nie bardzo… Mam wyjazd służbowy, a moja teściowa odmówiła opieki nad dziećmi. I tak... nie wiem, co dalej.

Pani Helena pochyliła głowę.

– Dzieci są już samodzielne, prawda?

– Tak, mają sześć i osiem lat. Bardzo grzeczne – dodałam szybko.

– Może... mogłabym pomóc – powiedziała nagle. – Jeśli nie ma pani nikogo, to... ja mogę z nimi posiedzieć.

Zamarłam. Było coś takiego w jej głosie, co kazało mi jej uwierzyć.

– Naprawdę? Ale... to duża odpowiedzialność...

– Pani Anno – uśmiechnęła się lekko. – Ja miałam trójkę. Dorośli. Rozjechali się po świecie. Dzieci... dobrze robią na serce.

Wzruszyłam się. Naprawdę.

Następnego dnia zaprosiłam ją na herbatę, żeby lepiej poznała się z dziećmi. Antoś od razu usiadł przy niej, jakby znali się od zawsze.

– A pani zna bajkę o Złotej Kaczce? – zapytał.

Spojrzała na mnie niepewnie, ale nie zaprzeczyła.

– Znam, skarbie. I jeszcze sto innych.

Nowa babcia w rodzinie

Wyjazd przebiegł bez problemów, choć dzwoniłam do domu co godzinę. Pani Helena odpowiadała spokojnym tonem, że wszystko w porządku, dzieci jedzą, bawią się, nawet posprzątały zabawki bez proszenia. Po powrocie zastałam ich całą trójkę na dywanie – Julka coś wycinała z papieru, Antoś budował z klocków, a pani Helena czytała na głos bajkę o księżniczce, która miała serce ze szkła.

– Była bardzo krucha i bardzo odważna – powiedziała cicho, a ja wciąż nie wiem, czy mówiła o bohaterce bajki, czy... o mnie.

Od tamtej pory dzieci codziennie pukały do niej po szkole. Z początku trochę mnie to peszyło – czy nie są zbyt nachalne, czy nie przeszkadzają? Ale pani Helena zawsze mówiła to samo:

– Te dzieci to dar. Gdyby nie one, słyszałabym tylko bicie zegara.

W pewien wieczór, szykując kolację, usłyszałam z drugiego pokoju:

Babciu, a zrobisz nam naleśniki takie jak wczoraj?

Zamrugałam.

– Julka, może nie powinnaś tak mówić do pani Heleny – rzuciłam z kuchni.

– Ale babcia sama powiedziała, że możemy – odpowiedziała z uśmiechem córka.

Nie odpowiedziałam. W sercu miałam mieszankę ciepła i zakłopotania. Wiedziałam, że Barbara tego by nie zniosła. I nie pomyliłam się. Dwa dni później, w drodze do sklepu, wpadłam na nią przypadkiem. Bez zbędnych uprzejmości zapytała:

– Czy to prawda, że twoje dzieci mówią na tę sąsiadkę „babcia”?

Milczałam. Barbara prychnęła i dodała z chłodnym uśmiechem:

– No cóż. Wnuki szybko zapominają o rodzinie, jak tylko ktoś częściej piecze im ciasteczka.

Teściowa miała do mnie pretensje

W kolejną sobotę Barbara zadzwoniła do drzwi z torbą pełną prezentów. Antoś dostał samochód sterowany pilotem, Julka nową lalkę w błyszczącej sukience. Uśmiechała się szeroko, ale było w tym coś nienaturalnego, wymuszonego. Dzieci podziękowały, ale bez tego entuzjazmu, jaki mają wtedy, gdy pani Helena przynosi im pierniki w starym, metalowym pudełku.

– Chciałabym zabrać je do kina – powiedziała do mnie, kiedy dzieci zajęły się zabawkami. – Nie widuję ich ostatnio. Może pora to zmienić.

– Jasne – zgodziłam się, choć czułam, że coś się właśnie zaczyna.

Od tego dnia teściowa zaczęła pojawiać się częściej. Przynosiła książki, gry, raz nawet tort, choć nikt nie miał urodzin. Ale z każdą wizytą było coraz więcej pretensji.

– To nie w porządku, że pozwalasz im tak się z nią zżyć – syknęła któregoś wieczora. – Odbierasz mi wnuki, jakbyś chciała, żebym była obca!

Nikt ci ich nie odbiera – odpowiedziałam cicho. – Mówiłam, że potrzebowałam pomocy. Ty nie chciałaś...

– Bo mam swoje życie! – przerwała mi ostro. – Ale to nie znaczy, że pozwolę na to przedstawienie. Są moją rodziną!

Zaczęłam dostrzegać, jak dzieci się zamykają, gdy przychodzi. Antoś mówił mniej, Julka unikała spojrzeń. A potem, zupełnie naturalnie, Julka powiedziała:

– Mamo, a czy babcia Helena może z nami pojechać na lody zamiast babci Barbary?

Patrzyłam na nią, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bo przecież... ja też wolałam Helenę.

Teściowa w końcu nie wytrzymała

Rodzinną niedzielę przerwał dzwonek do drzwi. Barbara wpadła bez zaproszenia, z napiętym wyrazem twarzy. Pani Helena właśnie szykowała się do wyjścia – miała w rękach ciasto owinięte w ściereczkę.

– O, i jest nasza nowa babcia – rzuciła Barbara z chłodnym uśmiechem. – Akurat, żeby dopełnić obrazu.

Zamarłam. Dzieci przybiegły z pokoju, zatrzymały się w progu. Barbara spojrzała na nie, potem na mnie.

– Co to ma znaczyć? Że wpuszczasz obcą kobietę do domu i pozwalasz jej zastępować mnie przy wnukach?

– Nikt nikogo nie zastępuje – odpowiedziałam, próbując zachować spokój. – Pomogła, kiedy ty nie chciałaś.

– Bo nie byłam przygotowana! – podniosła głos. – Ale to nie znaczy, że możesz mnie wykluczyć! Że masz prawo... podstawić dzieciom kogoś innego!

Pani Helena chciała się wycofać, ale Barbara ją zatrzymała.

– A pani co? Czego pani tu szuka? Rodziny? Bo swojej pani nie ma? Więc znalazła sobie cudze wnuki, tak?

Pani Helena stała cicho, trzymając wciąż ciasto w dłoniach. Potem powiedziała:

– Ja nie chcę nikomu zabierać rodziny. Ja tylko... kocham te dzieci. I one mnie chyba też.

To ja jestem ich babcią! – wybuchła Barbara, a Julka zasłoniła uszy rękami.

Wzięłam głęboki oddech.

– Może gdybyś wtedy powiedziała „tak”, nie byłoby tego wszystkiego – szepnęłam. – Ale nie powiedziałaś.

Barbara odwróciła się na pięcie i wyszła. Pani Helena spojrzała na mnie smutno, zostawiła ciasto na stole i wyszła cicho, nie mówiąc już nic. A dzieci? Tuliły się do mnie, pytając, dlaczego dorośli czasem się kłócą.

To był wybór dzieci

Po tej awanturze nikt już nie był taki sam. Teściowa przestała przychodzić, a jeśli już się pojawiała – była chłodna, zdystansowana, jakby bała się, że każdy jej gest zostanie odebrany jako walka o uwagę dzieci. Przestała przynosić prezenty, rzadziej dzwoniła. Czasem odwiedzała nas na urodziny, ale nawet wtedy trzymała się na uboczu, jakby nie wiedziała, co powiedzieć własnym wnukom.

A pani Helena? Została. Ale trochę w cieniu, jakby nie chciała nikogo urazić. Odprowadzała dzieci do szkoły, czytała im bajki, szykowała herbatę. Czasem siedziała ze mną w kuchni i mówiła:

– Nie chciałam wchodzić nikomu w drogę. Ale one przyszły do mnie same.

I miała rację. To dzieci wybrały. Nie musiałam im tłumaczyć, kto jest „prawdziwą” babcią. Dla nich to była kwestia serca, nie nazwiska. Antoś któregoś wieczoru, zasypiając, powiedział:

– Babcia Helena pachnie jak bułeczki i mówi do mnie „skarbie”. Lubię ją bardziej niż babcię Barbarę, bo ona mówi, że jestem niegrzeczny.

Zawahałam się, ale nie poprawiłam go. Nie wiem, czy postąpiłam słusznie. Może powinnam była bardziej bronić Barbary. Może powinnam namawiać dzieci do kontaktu z nią, budować mosty. Ale serce nie zna pojęcia „powinnam”. Serce wybiera, gdzie czuje się bezpieczne.

A dzieci? One też czują, komu mogą zaufać. Patrzę dziś na nie, kiedy przytulają się do pani Heleny, kiedy nazywają ją „babcią”, i zadaję sobie pytanie, które nie daje mi spokoju:

Czy dzieci mają prawo same wybierać, kto jest ich rodziną?

Chyba już znam odpowiedź.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama