Reklama

Czasami mam wrażenie, że jestem w tym wszystkim zupełnie sama. Michał znów wyjechał – tym razem na trzy tygodnie do Niemiec. Antoś właśnie skończył trzy lata, a ja czuję, jakbym żyła w ciągłym kołowrotku: praca, przedszkole, zakupy, kolacje, kąpiele, bajki, a potem zmęczona padam na łóżko i zasypiam z myślą, że jutro znów to samo. W tym całym chaosie jest jeszcze Barbara – moja teściowa.

Trudno powiedzieć, co o niej myślę. Z jednej strony, zawsze była tą elegancką, poukładaną kobietą, która wszystko wie najlepiej i lubi się wtrącać. Z drugiej – no cóż, może to tylko moje uprzedzenia. Barbara od kilku miesięcy planowała swoje wakacje życia – Teneryfa, pięciogwiazdkowy hotel, drinki z palemką. Opowiadała o tym z takim entuzjazmem, że chwilami miałam ochotę wywrócić oczami. Patrzyłam na nią z zazdrością, ale też z lekką złością – jak ona może tak po prostu myśleć o sobie, kiedy my tu wszyscy próbujemy jakoś wiązać koniec z końcem? Ale może to ja byłam niesprawiedliwa. Może właśnie dlatego tak trudno mi było przyznać, że czasem naprawdę potrzebuję jej pomocy.

Zaczęłam panikować

– Michał, ja naprawdę nie wiem, co robić… – szepnęłam do telefonu, próbując nie zbudzić Antosia, który zasnął obok mnie na kanapie.

Leżałam skulona pod kocem, z rozpalonym czołem, a w uszach szumiało mi tak, że ledwo słyszałam własne myśli. Michał odebrał niemal natychmiast, zaniepokojony moim głosem.

– Kochanie, co się dzieje?

– Chyba mam gorączkę, nie mogę wstać z łóżka, wszystko mnie boli... A Antoś... nie wiem, jak się nim zająć... – głos mi się załamał, łzy napłynęły do oczu.

– Daj mu coś do jedzenia, może obejrzy bajkę, a ja spróbuję coś wymyślić... – odpowiedział, ale oboje wiedzieliśmy, że z Niemiec nie wyczaruje mi pomocy.

Czułam, jak ogarnia mnie panika. Z trudem wstałam, żeby zrobić Antosiowi kanapkę, ale kiedy sięgnęłam do lodówki, przed oczami zrobiło mi się ciemno. Oparłam się o blat, próbując złapać oddech. To było ponad moje siły. Przez chwilę stałam, patrząc na Antosia, który siedział na dywanie i układał klocki. Mój synek. Nie mogę go tak zostawić.

– Mamo, potrzebuję pomocy – wyszeptałam niechętnie, wybierając numer Barbary. – Ja... nie daję rady. Jestem chora, leżę w domu, Antoś...

Przez chwilę po drugiej stronie zapadła cisza. Czekałam, aż powie, że przecież za dwa dni wylatuje na Teneryfę, że nie ma czasu. Ale usłyszałam coś zupełnie innego.

Agnieszko, daj mi pół godziny. Zaraz będę.

Stałam z telefonem w ręku, jakby mnie poraziło. I poczułam coś, czego nie rozumiałam – wstyd, ulgę, a potem... wdzięczność.

Doceniałam ten gest

Barbara weszła do mieszkania zdecydowanym krokiem, trzymając torbę z zakupami. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tu jest. Jeszcze wczoraj na rodzinnej kolacji z entuzjazmem opowiadała o planowanej podróży – o hotelu z widokiem na ocean, o wycieczkach na wulkan i o tym, że „to będzie coś wyjątkowego, raz w życiu”. Teraz patrzyła na mnie surowym wzrokiem, jakby wiedziała, co myślę.

– Mamo, ale... – zaczęłam nieśmiało. – Ty przecież miałaś lecieć na Teneryfę...

Barbara machnęła ręką, jakby to był kompletny nonsens.

– Agnieszko, naprawdę myślisz, że pojadę sobie na wakacje, kiedy ty leżysz w łóżku z gorączką, a mój wnuk potrzebuje opieki? – jej głos był spokojny, ale stanowczy. – To nie są rzeczy ważniejsze od rodziny.

Poczułam, jak robi mi się gorąco ze wstydu. Przez tyle lat patrzyłam na nią jak na kogoś, kto żyje tylko dla siebie. A teraz stała przede mną, zdejmuje płaszcz, rozkłada zakupy na blacie, ogarnia kuchnię – i to wszystko w sekundach, bez wahania. Antoś podbiegł do niej, a ona schyliła się, przytulając go mocno.

– Babciu, a co my dzisiaj zrobimy?

– Najpierw zrobimy kolację, a potem może pogramy w jakąś grę, co ty na to? – Barbara uśmiechnęła się do niego ciepło.

Patrzyłam na nich i czułam, jak coś w moim sercu pęka. Może byłam wobec niej zbyt surowa? Może nie chciałam dostrzec tego, jaką naprawdę jest kobietą – silną, oddaną, gotową odłożyć swoje marzenia na bok dla bliskich.

Zaczęłyśmy szczerze rozmawiać

Kiedy po kilku dniach gorączka zaczęła odpuszczać, mogłam w końcu spokojnie przyglądać się, jak Barbara i Antoś spędzają czas razem. Patrzyłam na nich z kanapy, słaba, ale wdzięczna. Antoś śmiał się na całe gardło, kiedy Barbara bawiła się z nim klockami, udając, że jej budowla to zamek, a on jest rycerzem, który musi go obronić.

– Babciu, a zrobisz mi takie naleśniki jak ostatnio? – poprosił pewnego wieczoru, patrząc na nią z szerokim uśmiechem.

– A jakże, mój rycerzu! Tylko musisz mi pomóc – odpowiedziała z błyskiem w oku.

W kuchni słyszałam ich śmiech, a zapachy, które unosiły się z patelni, budziły we mnie ciepłe wspomnienia z dzieciństwa. Kiedy w końcu usiadłam przy stole, Barbara postawiła przede mną talerz i spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem.

– Dziękuję ci… naprawdę. Nie wiem, co byśmy zrobili bez ciebie – powiedziałam cicho, zawstydzona.

Barbara tylko wzruszyła ramionami.

– Agnieszko, rodzina to nie przysługa, to zobowiązanie. Ja też kiedyś potrzebowałam pomocy. Twoja teściowa też była dla mnie podporą, kiedy Michał był mały. Może… może za bardzo się wtedy wtrącałam – dodała po chwili z lekkim uśmiechem, jakby niepewna, czy może pozwolić sobie na szczerość.

Zrobiło mi się głupio. Przypomniałam sobie, ile razy kręciłam nosem na jej rady, ile razy zamykałam przed nią drzwi – w przenośni i dosłownie.

– Wiesz, mamo… Ja czasami czuję się tak… bezradna. Nie radzę sobie, boję się, że coś zepsuję, że Antoś zapamięta mnie jako zmęczoną, sfrustrowaną mamę, która ciągle narzeka...

Barbara spojrzała na mnie uważnie.

– Wiesz, ja też tak się czułam. Kiedy Michał był mały, często płakałam po nocach. Wydawało mi się, że jestem najgorszą matką na świecie. Ale teraz wiem, że to normalne. Każda z nas czasem się boi.

Te słowa rozgrzały mnie bardziej niż herbata, którą trzymałam w dłoniach. Po raz pierwszy poczułam, że naprawdę rozumiem Barbarę – i że ona rozumie mnie.

Mąż był w szoku

Dni mijały, a Barbara została z nami dłużej, niż ktokolwiek planował. Michał wrócił z Niemiec kilka dni po tym, jak gorączka ustąpiła, i od razu zaskoczyło go, jak zmieniła się atmosfera w domu.

– Nie wierzę, że mama to wszystko zrobiła… – powiedział cicho, patrząc na Barbary krzątającą się w kuchni.

– Michał, ja… My chyba za mało ją docenialiśmy – odparłam, przygryzając wargę.

Było coś dziwnego w tej scenie. Patrzyliśmy oboje, jak Barbara rozlewa rosół do talerzy, jak układa sztućce, jak śmieje się z Antosiem. I nagle poczułam, że ten widok daje mi spokój. Może nie zawsze chodzi o to, żeby wszystko robić po swojemu, żeby mieć rację. Może chodzi o to, żeby nauczyć się przyjmować pomoc – i zrozumieć, że ona nie jest znakiem słabości, tylko zaufania.

Wieczorem, kiedy Antoś już spał, a Michał siedział w salonie, podeszłam do Barbary, która akurat szykowała herbatę.

– Mamo… Dziękuję ci. Za wszystko.

Spojrzała na mnie, trochę zaskoczona, a trochę jakby czekała na te słowa.

– Nie dziękuj – odpowiedziała cicho, niemal szeptem.

Usiadłyśmy razem przy kuchennym stole. Po raz pierwszy od lat nie czułam się skrępowana jej obecnością. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciach, o codziennych sprawach, o tym, co planujemy na przyszłość. Barbara opowiedziała mi o swoich rozczarowaniach, o samotności, którą czuła po śmierci swojego męża, o tym, jak czekała na moment, kiedy ktoś wreszcie zapyta ją o zdanie, a nie tylko o przepis na szarlotkę.

Słuchałam jej z uwagą, a w głowie pojawiła się myśl: Może zbyt długo patrzyłam na nią jak na wroga?. Poczułam, jak coś we mnie mięknie, jak kurtyna opada. Już nie była tą krytyczną teściową, a ja – wiecznie zmęczoną synową. Byłyśmy dwoma kobietami, które po prostu chciały, żeby ich bliscy byli szczęśliwi.

Marzenia mogą poczekać

Barbara wyjechała, a ja zostałam w pustym, cichym domu. Przez kilka dni czułam się dziwnie – jakby ktoś wyjął z mojego życia coś, czego wcześniej nawet nie zauważałam. Antoś co chwilę pytał o babcię, a ja... też tęskniłam. Sama się sobie dziwiłam. Tyle lat narzekałam na jej obecność, a teraz, kiedy jej zabrakło, coś we mnie pękło.

Wieczorem siedziałam w salonie, a obok na fotelu leżała książka, którą Barbara zostawiła. "Sztuka bycia razem" – taki miała tytuł. Przewróciłam kilka stron i znalazłam notatkę na marginesie: "Czasem trzeba zrezygnować z własnych marzeń, żeby podarować komuś coś znacznie ważniejszego – poczucie bezpieczeństwa." Te słowa rozlały mi się po sercu jak ciepły kompot zimą. Poczułam, jak bardzo byłam wobec niej niesprawiedliwa.

– Michał... – zaczęłam niepewnie, kiedy wrócił z pracy. – Myślisz, że mama jeszcze kiedyś spełni swoje marzenie?

Michał spojrzał na mnie zmęczonymi oczami, ale w jego spojrzeniu było coś więcej – coś czułego, zrozumienia.

– Może... Ale wiesz co? Może jej największe marzenie właśnie się spełnia. Może to, że w końcu jesteśmy razem, to dla niej więcej niż Teneryfa.

Westchnęłam ciężko, ale z uśmiechem. Antoś wpadł do salonu z kolorowanką w ręce.

– Mamusiu, patrz! Babcia nauczyła mnie rysować domy!

Patrzyłam na jego rysunki – krzywe, niezdarne, ale pełne kolorów. I pomyślałam, że czasem dom nie musi być idealny. Wystarczy, że jest pełen miłości. A marzenia? Marzenia mogą poczekać. Czasem życie wybiera dla nas coś lepszego, niż sami byśmy zaplanowali.

Agnieszka, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama