„Teściowa znalazła jedną pajęczynę przed świętami i dogryzała mi nawet przy wigilijnym stole”
„Byłam wykończona. Tydzień przed Wigilią chodziłam spać po północy. Makowiec mi nie wyszedł za pierwszym razem, ale zrobiłam drugi. Karpia kupiłam świeżego, osobiście. Chciałam, żeby wszystko było idealne. Tak bardzo chciałam”.

Nie wiem, czy to był mój błąd, że chciałam zadowolić wszystkich. Może powinnam była od razu powiedzieć, że nie dam rady. Że przy trzymiesięcznym planowaniu, zakupach, gotowaniu dla dziesięciu osób i pilnowaniu sześciolatka, nie będę jeszcze czyścić sufitów w całym domu. Ale wtedy — na początku grudnia — myślałam tylko o jednym: może wreszcie mnie doceni.
Czułam presję
Heleny, mojej teściowej, nie da się łatwo zadowolić. Jej standardy są nie z tego świata, a każda rozmowa z nią to jak egzamin, który zawsze oblewam. Mimo to co roku zapraszałam ją z Markiem do nas na święta, a teraz — pierwszy raz — miałam organizować Wigilię u siebie. U nas. W naszym małym, nieidealnym mieszkaniu. Marzyłam, że może wreszcie zobaczy, jak bardzo się staram. Że może, przez moment, usłyszę „dobrze to zrobiłaś, Aniu”.
Byłam wykończona. Tydzień przed Wigilią chodziłam spać po północy. Makowiec mi nie wyszedł za pierwszym razem, ale zrobiłam drugi. Karpia kupiłam świeżego, osobiście. Chciałam, żeby wszystko było idealne. Tak bardzo chciałam.
– Daj spokój, Anka, przecież nie robisz kolacji dla prezydenta – Marek, mój mąż, próbował mnie uspokajać, kiedy przyszedł z pracy i zobaczył, że po raz trzeci pucuję kuchenny blat.
– Nie dla prezydenta – syknęłam – tylko dla twojej matki. Co na jedno wychodzi.
– Oj, znowu przesadzasz…
– Naprawdę? Przesadzam? Bo nie zapomniałam, jak w zeszłym roku policzyła, ile śledzi zjadł Tomek?
Marek uniósł ręce w geście obronnym, jakby chciał uniknąć kulinarnej bitwy.
– Wiem, wiem… Po prostu… nie bierz wszystkiego do siebie, dobrze?
Ale ja brałam. Brałam wszystko. Każdy jej komentarz, każde spojrzenie, które mówiło „ja bym to zrobiła lepiej”. Każde westchnięcie nad domem, który niby taki ładny, ale „ciasny, jak na rodzinę”. To był mój dom. Moje święta. I miałam wrażenie, że szykuję się nie na wieczerzę, ale na poligon emocjonalny. Coś we mnie już wtedy wiedziało — że i tak coś pójdzie nie tak.
Teściowa wszystko widziała
– Dzień dobry, wpadłam tylko na chwilkę – usłyszałam, zanim zdążyłam otworzyć drzwi do końca.
Stała z dwoma torbami prezentów, jakby przyszła zbawić świat. Helena. Moja teściowa. Trzy dni przed Wigilią. Nie zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”, a już przemknęła obok mnie do salonu, jakby to był jej dom. Zdjęła płaszcz z takim namaszczeniem, jakby zakładała sutannę.
– Ładnie tu... ciepło – rzuciła, rozglądając się po kątach. A potem zadarła głowę.
I już wiedziałam.
– Ooo, widzę, że jakiś lokator się wprowadził – uniosła brew i wskazała sufit nad oknem. Pajęczyna. Malutka, zapomniana. Ja jej nie widziałam, ale ona – Helena – oczywiście tak.
– No tak… pewnie od wakacji tam siedzi. Ale wiadomo, przy dziecku nie ma czasu na sufity, prawda?
Zaparzyło mnie w uszach.
– Staram się… ale wiadomo, zawsze coś umknie – odpowiedziałam, starając się nie zadrżeć głosem.
– U mnie to by nie uszło – westchnęła. – Ale nie każdy ma takie podejście. Ty jesteś młoda. Masz jeszcze czas, żeby się nauczyć.
Zaparzyłam herbatę, chociaż wcale jej nie chciała. Zostawiła ją na stole i poszła sprawdzić, jak sobie radzimy z przygotowaniami. Stałam w kuchni i patrzyłam na tę pajęczynę. Niby nic. Nitka kurzu. Ale miałam ochotę wspiąć się na blat i zerwać ją z furią. Jakby to ona psuła całe święta.
Nie było atmosfery
Wigilia. Ciepło od piekarnika, zapach grzybów i przypraw. Stół rozłożony do maksimum, biały obrus, sianko pod spodem – wszystko jak trzeba. Tomek biegał po mieszkaniu, a ja próbowałam nie spocić się w bluzce, która już i tak kleiła mi się do pleców.
– Daj mi chociaż pięć minut – szepnęłam do siebie, nalewając barszcz do dzbanka.
Wtedy zadzwonił dzwonek. Helena, Marek, Natalia – przyszli razem, niosąc pół tuzina siatek z prezentami. Ucałowaliśmy się, świąteczna atmosfera, ale tylko na niby.
– Ale tu nowocześnie… – mruknęła Helena, siadając przy stole. – U Natalii wszystko jakoś tak bardziej… domowe. A tutaj... no, wiadomo, mało czasu, to nawet jakaś pajęczyna gdzieś zostanie.
Znieruchomiałam z talerzem pierogów w dłoni.
– Może wystarczyłoby powiedzieć „dziękuję” za zaproszenie? – rzuciłam, nie patrząc na nią.
– Oj, przecież dziękuję! – odparła z tym swoim udawanym uśmiechem. – Tylko mówię, co widzę. A to źle?
Marek, jak zwykle, udawał, że nie słyszy. Upił barszczu, jakby to miało go teleportować w inne miejsce.
– No i barszczyk, taki… inny niż zwykle. Ale dzieci teraz wszystko robią po swojemu, prawda? U mnie to był z kiszonych buraków, nie z koncentratu.
Zrobiło mi się gorąco. Znowu to samo. Znowu ja „inna”, „nowoczesna”, „z koncentratu”. Szukałam wzrokiem Marka. On spuszczał wzrok. Natalia uśmiechała się łagodnie. Jakby była powyżej tego wszystkiego. Wbiłam widelec w pieroga. Tak mocno, że pękł. I coś we mnie też.
Teściowa mnie obgadywała
Poszłam po kompot do kuchni, chociaż wcale nie było trzeba. Potrzebowałam oddechu. Tamte rozmowy przy stole robiły się dla mnie zbyt duszne. Za głośne, zbyt nienaturalne. Usiadłam przy blacie i przez chwilę tylko słuchałam, jak się śmieją.
– Pamiętasz, Mareczku, jak miałeś ospę i schowałeś się w szafie, bo nie chciałeś do lekarza? – śmiała się Helena. – Boże, taki byłeś kochany…
Znowu to. Opowieści z czasów, kiedy byłam nikim, bo jeszcze mnie nie było. Nagle usłyszałam głos Heleny zza ściany, z salonu. Cichy, ściszony. Ale w tym mieszkaniu słychać wszystko.
– Wiesz, Marek… Ja się po prostu martwię. Ania taka spięta. Ciągle zmęczona. Może ona nie była gotowa na rodzinę. Czasem mam wrażenie, że jej wszystko przeszkadza. Że każdy drobiazg ją przerasta.
Zamarłam.
– Mamo… nie zaczynaj… – Marek. Cichy jak zawsze.
– Nie, nie zaczynam. Tylko mówię, co widzę. Natalia na jej miejscu to by się ucieszyła z pomocy, a nie obrażała o pajęczynę. Tak tylko mówię.
Nie pamiętam, jak tam weszłam. Wiem tylko, że nagle stałam w drzwiach salonu.
– To może porozmawiajmy wreszcie otwarcie – powiedziałam cicho. – Skoro wszyscy wiedzą, jaka to ze mnie gospodyni.
Helena udawała zaskoczoną.
– Aniu… my tylko rozmawialiśmy…
– Taaak? A może czasem warto pomyśleć, zanim się coś powie?
Marek poderwał się z kanapy.
– Anka, nie tutaj, nie teraz…
– A kiedy? – spojrzałam na niego. – Kiedy wreszcie coś powiesz? Kiedy przestaniesz być cicho?
Zapanowała cisza. Nawet Natalia zamilkła. A ja? Stałam tam, ze wzrokiem utkwionym w Marka. Z jednej strony chciałam krzyczeć, z drugiej – nie miałam już siły.
Powiedziałam, co myślę
– Ja naprawdę nie chciałam cię urazić – zaczęła Helena, z tym swoim fałszywym spokojem. – Ale jeśli już nie można nawet wyrazić zdania…
– O nie, nie – weszłam jej w słowo. – To nie jest „wyrażenie zdania”, tylko całe święta pełne przytyków i pogardy. A pajęczyna? Pajęczyna była pretekstem. Gdyby jej nie było, znalazłaby się nierówno ułożona serwetka. Albo nie taki barszcz.
– Anka, proszę cię – Marek podszedł i złapał mnie za rękę, ale odsunęłam się.
– Nie. Cały wieczór milczysz, udajesz, że nie słyszysz. Że nie widzisz, co się dzieje. Przypomniałeś sobie, że masz żonę dopiero, jak mama zaczęła mówić, że może nie nadaję się do rodziny.
– Ja nic takiego… – zaczął Marek, ale przerwałam mu.
– Nie powiedziałeś nic. I to właśnie boli najbardziej.
Helena teatralnie westchnęła.
– Dziecko, ja nie wiem, co ty sobie wyobrażasz. Przecież cię nie atakuję. Tylko martwię się. Dla dobra waszego małżeństwa. Dla małego Tomka.
I wtedy coś we mnie pękło.
– Dla dobra Tomka?! – roześmiałam się gorzko. – Przez cały wieczór ledwo spojrzałaś na niego. Ale tak, masz rację, lepiej pouczać mnie, jak gotować i jak sprzątać. Bo przecież to takie ważne. Bardziej niż bycie dla niego babcią.
Wstałam. Czułam, że się duszę.
– Idę się przewietrzyć – rzuciłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Mróz uderzył mnie w twarz, ale nie zawróciłam. Szłam przed siebie, przez osiedle. Śnieg chrzęścił pod butami, ale nie czułam nic. Słowa Heleny krążyły mi po głowie, ale jeszcze bardziej bolała cisza Marka. Ta jego wieczna bierność. To, że nie stanął za mną. Znów. I nagle pomyślałam: po co ja to wszystko robię? Po co się staram?
Mąż mnie przeprosił
Wróciłam koło północy. Drzwi były niezamknięte na klucz. W środku ciemno, tylko światło w kuchni się tliło. Weszłam powoli, buty zdjęłam bezszelestnie, jakby to miało coś zmienić. W kuchni siedział Marek.
– Czekałem – powiedział, jakbym miała mu za to podziękować.
Nic nie odpowiedziałam. Usiadłam naprzeciwko. Milczeliśmy dłuższą chwilę.
– Mama wyszła. Powiedziała, że jej przykro, że święta zostały zepsute – odezwał się w końcu. – Natalia pojechała z nią.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Zepsute? Bo nie wytrzymałam i powiedziałam, co czuję? Bo przez pięć godzin nikt nie zauważył, że ja tam w ogóle jestem?
Marek wbił wzrok w stół.
– Nie chciałem, żebyś się tak poczuła – powiedział cicho.
– Ale właśnie się tak czuję. Od początku. Jakbyś zawsze był pośrodku. Nigdy po mojej stronie. Nigdy po żadnej stronie. Zawsze w cieniu twojej matki.
Spojrzał na mnie. Pierwszy raz od wieków bez obojętności. Z lekkim strachem. I może wstydem.
– Boję się jej, Anka. Naprawdę. Zawsze miała nade mną władzę. Jak coś mówi, to czuję się jak dzieciak. Jakbym znów miał dziesięć lat i znowu coś schrzanił.
Westchnęłam.
– A ja nie mam już siły być twoją tarczą. Nie chcę przeżywać takich świąt co roku. Albo coś zmienimy, albo... ja nie chcę tak dalej.
On tylko skinął głową. Bez obietnic. Zostawiłam go w kuchni. Poszłam do sypialni, gdzie Tomek spał spokojnie, wtulony w pluszowego dinozaura. Leżałam obok niego, wsłuchując się w jego oddech, czując ciepło jego ciała. I myślałam: Czy to wystarczy, żeby zostać?
Anna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię odkryłam rodzinną tajemnicę i nagle zrozumiałam, dlaczego mama zawsze płakała przy choince”
- „Siostra na święta nie przywozi nic oprócz pojemników na wynos. Nawet jej nie wstyd, że traktuje mnie jak służącą”
- „Chciałam zrobić coś dobrego na święta, więc zaprosiłam do stołu samotną sąsiadkę. Dało mi to więcej szczęścia, niż jej”

