„Teściowa zna się na wszystkim, a najlepiej na wychowywaniu dzieci. Znalazłam niezawodny sposób na jej złote rady”
„Była niedziela. Wiatr uderzał w okna, a dom był cichy jak nigdy. Filip spał, Marek siedział na górze, a ja stałam przy kuchence i patrzyłam, jak gotuje się zupa z proszku. Żadnych warzyw, żadnego mięsa”.

- Redakcja
Mówią, że jak się człowiek bierze ślub, to nie tylko z ukochaną osobą, ale z całą jej rodziną. Ja poślubiłam Marka – czułego, łagodnego, ale niestety… maminsynka. A razem z nim, choć nikt mnie nie pytał o zdanie, poślubiłam też jego matkę. Kobietę z twarzą wiecznie niezadowoloną, o spojrzeniu przeszywającym jak sztylet i języku ostrym jak brzytwa.
Przez pierwsze lata naszego małżeństwa mieszkaliśmy sami w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Ja pracowałam zdalnie, on dojeżdżał do biura. Było cicho, spokojnie. Zaczęliśmy się starać o dziecko. Kiedy po kilku miesiącach test pokazał dwie kreski, Marek zaproponował, by na czas „nowej rzeczywistości” jego mama wprowadziła się do nas, żeby pomóc.
Na początku myślałam: czemu nie? Przecież to na chwilę. Miałam wtedy trzydzieści dwa lata, hormony, nadzieje, i głupią wiarę, że jakoś to będzie. A potem urodziłam synka i wszyscy zamieszkaliśmy pod jednym dachem z teściową.
– Znowu leżysz? – westchnęła, wchodząc do naszej sypialni.
– Filip spał może ze dwadzieścia minut. Jestem zmęczona.
– Bo nie umiesz go nosić. Dziecko czuje nerwy matki. Widzisz? Tak się nie trzyma niemowlęcia, główkę trzeba wyżej. Tak, daj go mnie, już, już, babcia pokaże, jak się trzyma.
Czepiała się
Marek nic. Udawał, że nie słyszy, jakby nie zauważał, że we mnie wszystko się zaciska, kiedy teściowa poprawia każdy mój ruch, każde słowo.
– Co to za porządek? W mojej kuchni nigdy tak nie było.
Chciałam czasem wykrzyczeć, co naprawdę czułam, ale nie umiałam. Zaciskałam zęby, odpowiadałam cicho, grzecznie. Przez zaciśnięte gardło przechodziło mi „tak, oczywiście”, „już”, „masz rację”, ale w środku wrzało. Wieczorami płakałam, ale bezgłośnie, bo Filip spał. A Marek wzruszał ramionami.
– Ona już taka jest – mówił, jakby to cokolwiek wyjaśniało.
Wszystko zaczęło się jak zwykle, od niczego. Teściowa skomentowała, że chyba nie umiem prać białych rzeczy, bo ręcznik jej zdaniem był szarawy, potem że dziecko miało zbyt cienkie skarpetki, a na koniec zauważyła, że mięso w pulpetach na obiad było niedogotowane.
Przez cały dzień udawałam, że tego nie słyszę. Zaciskałam zęby, sprzątałam, zajmowałam się Filipem, robiłam to, co trzeba. Marek w tym czasie pracował na górze, a kiedy schodził do kuchni, rzucał tylko coś w rodzaju „co za zapach, aż zgłodniałem”, jakby nie czuł tego napięcia, które wypełniało cały dom.
Miałam dosyć
Wieczorem położyłam małego do łóżeczka i zamknęłam cicho drzwi. Usiedliśmy na kanapie, ja nadal czułam ciężar dnia, a mój mąż wyglądał, jakby właśnie wrócił z wakacji. I wtedy zadałam mu pytanie, które od tygodni nosiłam w gardle.
– Czy ty w ogóle widzisz, jak twoja matka mnie traktuje?
Spojrzał na mnie, zaskoczony.
– Mama zawsze była taka… surowa.
– To nie surowość. To brak szacunku.
Patrzył na mnie spokojnym wzrokiem, jakby próbował zrozumieć, ale nie bardzo mu wychodziło.
– Ona mnie podważa przy każdej możliwej okazji. Przy tobie też. I ty nic nie mówisz.
Wzruszył ramionami. Przechylił głowę, jakby chciał powiedzieć, że nie ma tematu, a ja poczułam, jak coś we mnie zaczyna się gotować.
– Może lepiej, żeby jej tu nie było – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się zastanowić, czy to mądre.
Irytowała mnie
Jego mina zmieniła się natychmiast. Podniósł wzrok znad telefonu, wbił go we mnie.
– Tego chyba nie mówisz poważnie – powiedział w końcu.
Ale ja już się nie odzywałam. On też zamilkł. Siedzieliśmy tak obok siebie, a jednak osobno. Czułam się okropnie, jakby coś się w tej ciszy między nami zmieniło, ale równocześnie było mi lżej. Powiedziałam w końcu to, co od dawna było we mnie.
Od tamtej rozmowy z Markiem nie wydarzyło się nic przełomowego. Nie przeprosiliśmy się, nie porozmawialiśmy drugi raz. Po prostu wróciliśmy do codzienności. Z teściową unikałam kontaktu. Wspólne posiłki stały się formalnością. Przestaliśmy rozmawiać o czymkolwiek poza tym, co konieczne.
Była niedziela. Wiatr uderzał w okna, a dom był cichy jak nigdy. Filip spał, Marek siedział na górze, a ja stałam przy kuchence i patrzyłam, jak gotuje się zupa z proszku. Żadnych warzyw, żadnego mięsa. Tylko wrzątek i zawartość saszetki. Wiedziałam, że teściowa to zauważy i na to czekałam.
Dostała nauczkę
Kiedy zawołałam wszystkich do stołu, teściowa przyszła bez słowa. Marek usiadł naprzeciwko mnie. Zupa parowała. Podałam każdemu talerz i usiadłam. Teściowa spojrzała w głąb talerza, potem na mnie.
– Wiedziałam, że idziesz na łatwiznę i nie umiesz gotować – powiedziała z satysfakcją.
– Zrobiłam to tylko dlatego, żebyś miała rację.
Nikt się nie odezwał. Teściowa wstała, powoli i wyszła z kuchni, nie patrząc ani na mnie, ani na syna. Marek przez chwilę patrzył na stół, potem wstał i poszedł za nią. Wieczorem usiadł koło mnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słów.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – spytałam w końcu. – Siedziałeś przy tym stole, jakby cię tam nie było.
– Nie chcę wybierać – odpowiedział po chwili. – Nie możesz mnie stawiać w takiej sytuacji – dodał.
– A ty możesz patrzeć, jak ona mnie niszczy?
Postawiłam na swoim
Marek posiedział jeszcze chwilę bez słowa, potem wstał, założył kurtkę i wyszedł. Słyszałam, jak zatrzaskują się drzwi. Zostałam sama z dzieckiem i pustką, która dawno przestała mnie dziwić.
Teściowa wyniosła się tydzień później. Po prostu wyszła, jakby nigdy nic.
– Zabieram tylko to, co moje – powiedziała, nie patrząc na mnie.
– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. Stałam w drzwiach kuchni z Filipem na rękach. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała mi w twarz.
– Nie jestem już tutaj potrzebna.
Nie zaprzeczyłam. Zamiast tego powiedziałam:
– Bo nigdy nie dałaś mi szansy. Zawsze miałaś tylko swoje sposoby i swoje zasady.
Opuściła głowę bez słowa. Zostawiła klucz na szafce w przedpokoju i wyszła. Nie zamknęła za sobą drzwi mocno, ale dźwięk zamka był najgłośniejszy tego dnia.
Patrycja, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka traktowała mnie jak służącą, więc od niej uciekłam. U sąsiadki nie musiałam żebrać o szacunek”
- „Znalazłam kupon i wygrałam 3 miliony. Wiedziałam, że jak pisnę słowo, to nie opędzę się od łapczywych łap”
- „Odkryłam, że teść ma kochankę i wyznałam to mężowi. Zamiast dziękować, wypędził mnie za drzwi, bo rodzina to świętość”

