„Teściowa zmusza moje dziecko, żeby chodziło z nią na roraty. Jak chce o 6. rano latać ze świeczką, niech robi to sama”
„Myślałam, że się tylko odgraża, że rzuci sobie raz czy dwa i jej przejdzie. Ale nie. Ona miała plan zbawienia dla wszystkich, a ja byłam w nim przeszkodą. Ona z różańcem, ja z wściekłością. Czułam, że zderzenie tych dwóch światów było nieuniknione”.

Zawsze powtarzałam, że poranki to nie jest moja pora dnia. Nie lubię wstawać, nie lubię mówić, nie lubię funkcjonować, ale jak masz dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do przedszkola i szkoły, a do tego jeszcze pracę na dziewiątą, to twoje „nie lubię” możesz sobie wsadzić do kieszeni.
Rządziła nami
Nasze poranki to armagedon. Maks nie może znaleźć skarpetek, Zośka chce inną fryzurę, pasta do zębów wypływa na bluzkę, a klucze – jak zwykle – znikają tuż przed wyjściem. Mąż? Śpi jak zabity, bo wczoraj przecież był zmęczony po pracy.
A teraz, do tego wszystkiego, mam jeszcze teściową. Od sześciu tygodni mieszka „tymczasowo” u nas po operacji kolana. Tymczasowo, czyli tyle, ile uzna za stosowne. Wtrąca się nawet w to, ile razy spuszczam wodę w toalecie. Całe życie moje i dzieci ogarnia lepiej niż Google Calendar.
Na początku starałam się być uprzejma. Mówiłam sobie, że to starsza kobieta, po zabiegu, potrzebuje ciepła, zrozumienia i opieki. No to ma – ciepło w salonie, zrozumienie mojego męża i opiekę z naszej strony. Tylko że uznała, że jak już tu zamieszkała, to może też nami pokierować duchowo. Pierwszy raz o roratach wspomniała kilka tygodni temu.
– W katolickim domu dzieci powinny chodzić na roraty – powiedziała tonem, jakby zarządzała gminą.
– O piątej trzydzieści? Z dwójką dzieci, w grudniu, w śniegu? Serio? – uniosłam brew.
– Trzeba umieć poświęcić się dla Pana. Dziecko zapamięta, że w adwencie się wstaje wcześniej. To buduje charakter.
Nie odpuszczała
Na razie puściłam to mimo uszu. Myślałam, że się tylko odgraża, że rzuci sobie raz czy dwa i jej przejdzie. Ale nie. Ona miała plan zbawienia dla wszystkich, a ja byłam w nim przeszkodą. Ona z różańcem, ja z wściekłością. Czułam, że zderzenie tych dwóch światów było nieuniknione.
Któregoś ranka obudził mnie szelest. Przebudziłam się gwałtownie, zerknęłam na telefon – piąta dziesięć. W sypialni było ciemno, ale zza uchylonych drzwi sączyło się światło. Usiadłam na łóżku, nie rozumiejąc, co się dzieje. Zerwałam się i ruszyłam korytarzem. W progu dziecięcego pokoju zamarłam. Teściowa stała nad Maksem, ubrana w zimowy płaszcz, w jednej ręce trzymała różaniec, drugą właśnie zapinała mojemu synowi kurtkę. Maks miał łzy w oczach, policzki czerwone i spojrzenie pełne niepokoju.
– Co tu się dzieje?! – wrzasnęłam, robiąc krok do przodu.
– Spokojnie, tylko go budzę na roraty – odpowiedziała.
– Bez pytania mnie o zgodę? O tej godzinie? – mój głos uniósł się niekontrolowanie. – Mamo, on ma sześć lat!
Byłam wściekła
– W tym wieku dzieci powinny uczyć się ofiary. W Kościele nie chodzi o wygodę, Pan Jezus nie wybierał sobie pory…
– Maks nie pójdzie nigdzie – przerwałam jej, podchodząc do syna i klękając przy łóżku. – Skarbie, spokojnie, już wszystko dobrze. Rozbierzemy się z kurtki, dobrze?
– Ale babcia mówiła, że trzeba… – wymamrotał, patrząc to na mnie, to na nią.
– Nie musisz. Nikt cię nie zmusi – spojrzałam mu w oczy, głaszcząc go po ramieniu. – Śpij jeszcze, jest wcześnie.
Teściowa nie odpuszczała.
– Matka nie jest od tego, by dziecku duszę gubić. Z lenistwa się nie zbawicie. Kiedyś mi podziękujesz, jak chłopak wyrośnie na porządnego człowieka…
– On nie jest twoim dzieckiem! – powiedziałam już głośno. – To mój syn, ja decyduję.
Odpowiedziała spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Na chwilę zapadła cisza, którą przerywał tylko cichy szloch Maksa.
– Idź do swojego pokoju, proszę – powiedziałam już spokojnie, ale stanowczo. – Porozmawiamy później.
– Jak sobie chcesz – rzuciła chłodno i wyszła.
Nic nie rozumiała
Usiadłam przy łóżku syna, przytuliłam go, przykryłam kocem. Przymknął oczy. Byłam wściekła i zmęczona. Czułam się, jakbym musiała bronić własnego dziecka przed kimś z zewnątrz, a przecież to była jego babcia. Mój dom, mój syn, a musiałam wypowiadać to na głos, żeby ktoś w ogóle to uszanował.
Po pracy zastałam ją w kuchni. Siedziała przy stole, otulona szalem, z filiżanką herbaty. Wyglądała jak matrona gotowa do moralnego wykładu. Usiadłam naprzeciwko. Nie chciałam krzyczeć, tylko postawić granice.
– Mamo, musimy porozmawiać. To, co dziś rano się wydarzyło, było nie w porządku.
Spojrzała na mnie spokojnie, jakby czekała na ten moment.
– Ja robię to, co uważam za słuszne. Ty nie rozumiesz, bo zostałaś wychowana bez zasad.
– Nie masz prawa robić niczego bez mojej zgody. To moje dziecko i moja decyzja, jak je wychowam.
– Twoje? A Bóg się nie liczy? Dzieci nie należą tylko do ciebie. One należą też do Niego – powiedziała, popijając herbatę.
Upierała się
Zacisnęłam dłonie.
– Nie jesteś w stanie wmówić mi, że budzenie sześcioletniego dziecka o piątej rano w imię wiary to coś normalnego. To jest przemoc, nie duchowość.
– Jesteś zimna, bez serca, bez wiary. Dziecko to nie mebel. Ma duszę, której ty nawet nie próbujesz chronić.
– A ty jesteś fanatyczką. Traktujesz religię jak kij do wymierzania kar i nie pozwolę, żeby Maks cierpiał przez twoje poglądy.
W tej chwili nie byłam w stanie z nią już rozmawiać. Kiedy weszłam następnego dnia rano do pokoju Maksa, siedział na dywanie z podkurczonymi nogami. Plecak miał spakowany, kurtka leżała obok, ale nie miał butów.
– Gdzie są twoje trapery? – zapytałam, rozglądając się pod łóżkiem.
Spuścił wzrok.
– Nie wiem… – powiedział cicho, prawie bezgłośnie.
– Maks… – przykucnęłam obok. – Powiedz prawdę.
Zacisnął usta, potem spojrzał na mnie szybko i odwrócił wzrok.
– Schowałem. Nie chcę iść na roraty.
Bał się jej
Usiadłam obok i długo nic nie mówiłam. Czułam w gardle gulę.
– Dziękuję, że mi powiedziałeś.
– Babcia mówi, że jak nie pójdę, to Pan Bóg się obrazi – powiedział niemal szeptem.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, w drzwiach stanęła teściowa. Popatrzyła najpierw na mnie, potem na Maksa.
– Nie martw się, babcia zadba, żebyś nie trafił do piekła – rzuciła tonem zaskakująco spokojnym, jakby mówiła o śniadaniu.
– Dość! – wrzasnęłam. – Jeszcze jedno słowo i przysięgam, że…
Odwróciłam się i wbiegłam do sypialni. Bartek spał. Zignorował wszystko. Potrząsnęłam jego ramieniem.
– Wstawaj. Albo ja i dzieci, albo twoja matka. Wybieraj.
Otworzył oczy powoli, spojrzał na mnie bez słowa. I już wiedziałam, że nic nie powie. Poszłam do pokoju i otworzyłam laptop. Wpisałam hasło: „Mieszkania do wynajęcia”. Szukałam kawalerki, małego, dwupokojowego mieszkania, byle dalej od tego, co mnie dusiło. Przez chwilę patrzyłam w ekran, w końcu kliknęłam w pierwszą ofertę. Potem kolejną. W głowie słyszałam własne myśli: „Zrobię to. Nie będę czekać, aż ktoś mnie uratuje. Sama to zrobię”.
Dostali nauczkę
Spakowałam się spokojnie. Teściowa stała w korytarzu, kiedy wychodziliśmy. Patrzyła, jakby nie dowierzała, że to się naprawdę dzieje. Bartek też wyszedł z sypialni. Spojrzał na mnie, potem na Maksa.
– Zostawiacie mnie? – zapytał cicho.
– Ty zostawiłeś nas – odpowiedziałam.
Zamknęłam drzwi. Maks trzymał mnie za rękę. Szliśmy w stronę przystanku, minęliśmy kościół.
– Mamo… A może kiedyś pójdziemy na roraty, ale później? Jak będzie jasno?
– Jak będziesz chciał, ale nie o piątej rano.
Wiedziałam, że nie mam planu i że nie wiem, co dalej. Nie czułam ulgi, nie czułam triumfu, ale czułam, że po raz pierwszy od dawna to była moja decyzja. I to wystarczyło, żeby zrobić pierwszy krok.
Wiktoria, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa dała mi test ciążowy na imieniny. Stwierdziła, że czas najwyższy, żebym dała jej wnuka”
- „Gdy mąż zaczął pachnieć cudzymi perfumami, uknułam zemstę. On odebrał mi wiarę w miłość, a ja jemu godność i luksusy”
- „Mój mąż zakochał się w siłowni i znikał tam na godziny. Niebawem zorientowałam się, że trenuje nietypową część ciała”

