„Teściowa zdradziła mi sposób na gładką cerę. Czułam, że to podstęp, ale nie sądziłam, że skończy się taką tragedią”
„Któregoś dnia zauważyłam, że mam na policzku lekką wysypkę – prawdopodobnie po nowym kremie. Swędziało, ale nie dramatycznie. Miałam zamiar po prostu odstawić kosmetyk i dać skórze odpocząć”.

- Listy do redakcji
Od sześciu lat jestem żoną Kuby. Poznaliśmy się na ostatnim roku studiów i pobraliśmy się dość szybko. Teraz mieszkamy w trzypokojowym mieszkaniu na Mokotowie, które dostaliśmy od jego rodziców w prezencie ślubnym. Mama Kuby to kobieta, która potrafi bez zapowiedzi przynieść cały obiad, a przy tym ponarzekać, że nie umiem gotować i pokazywać palcem kurze na półkach. Przez ostatnie lata nauczyłam się przymykać oko, bo Kuba zawsze powtarza, że ona po prostu nie umie inaczej. Ja wiem, że chce dobrze, tylko problem w tym, że jej „dobrze” rzadko kiedy pokrywa się z moim.
Najbardziej irytuje mnie jej przekonanie, że zna się na wszystkim – od wychowywania dzieci (których jeszcze nie mamy), przez aranżację wnętrz, aż po medycynę. Gdy tylko wspomnę o bólu brzucha czy przeziębieniu, od razu słyszę: „Mam na to coś lepszego niż te wasze chemiczne świństwa”.
Wtedy z jej torebki wyłania się słoik z brunatną maścią, której zapach przypomina połączenie czosnku, dziegciu i przypraw korzennych. Twierdzi, że ta maść uratowała pół rodziny. Nie mam pojęcia, skąd ją wytrzasnęła.
Któregoś dnia zauważyłam, że mam na policzku lekką wysypkę – prawdopodobnie po nowym kremie. Swędziało, ale nie dramatycznie. Miałam zamiar po prostu odstawić kosmetyk i dać skórze odpocząć.
Wiedziała najlepiej
Po południu wpadła do nas teściowa. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, już była w kuchni i rozpakowywała swoje zakupy.
– Co ty masz na twarzy, dziecko? – zapytała z niepokojem.
– Nic takiego.
– Ty się nie znasz, to alergia. Zaraz dam ci coś, co działa zawsze – rzuciła, po czym zanurkowała w swojej torbie. Po chwili wyciągnęła słoiczek z mazią, która wyglądała jak roztopiony brudny wosk.
– Smaruj na noc. Zobaczysz, rano wszystko zniknie.
– Dziękuję, ale naprawdę sobie poradzę… – zaczęłam, ale w tej samej chwili wszedł Kuba.
– Mamo, ty znów z tymi twoimi miksturami? – zapytał z lekkim rozbawieniem.
– Kuba, nie mów tak – odparła urażona. – Tyle razy ratowałam wam skórę, a wy tylko chemia i chemia.
Podała słoiczek Kubie. Ten obejrzał go i podał mnie.
– Może warto spróbować? Jak nie zadziała, po prostu przestaniesz używać.
Uległam jej
Nie chciałam kolejnej kłótni. Wzięłam więc ten przeklęty słoik i zaniosłam do łazienki. Wieczorem posmarowałam twarz cienką warstwą. Zapach był intensywny. Poszłam spać z uczuciem niepokoju i lekkiego pieczenia.
Rano obudziłam się z ogniem na twarzy. Policzki miałam czerwone, opuchnięte, pokryte setkami małych krost. Spojrzałam w lustro i miałam ochotę krzyczeć. Wysypka zamieniła się w coś, co wyglądało jak poparzenie. Skóra piekła i pulsowała. Kuba wbiegł do łazienki, usłyszawszy mój jęk.
– Co się stało?
– Twoja cudowna maść, to się stało – syknęłam, z trudem powstrzymując łzy. – Mówiłam, że nie chcę tego używać!
Mój mąż otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je, po czym odwrócił się i wyszedł z łazienki. Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Byłam przerażona
Z każdą godziną skóra bolała coraz bardziej. Zaczęła się łuszczyć, a krosty zamieniły się w czerwone placki. Nałożyłam żel chłodzący, ale to tylko pogorszyło sprawę. W końcu ubrałam się i pojechałam na pogotowie.
W poczekalni siedziało kilka osób. Wreszcie nadeszła moja kolej i weszłam do gabinetu.
– Co się pani stało?
– Reakcja na maść – odpowiedziałam cicho.
– Jaką?
– Nie wiem dokładnie. Dostałam od teściowej, miała działać na wszystko. Nie miała etykiety.
Doktor uniósł brwi, po czym westchnął.
– Proszę pani, ludzie sobie tym krzywdę robią. Takie cudowne mikstury mogą zawierać dosłownie wszystko: rtęć, sterydy, dziwne oleje. Trudno mi nawet zgadnąć, co panią uczuliło.
Zbadał mnie, przepisał maść sterydową i tabletki przeciwzapalne.
– Przez kilka dni proszę unikać słońca i kosmetyków. I proszę, niech pani więcej nie eksperymentuje.
Skinęłam głową. Wyszłam z gabinetu, czując się jak idiotka. Kiedy jechałam tramwajem, zadzwonił Kuba, ale nie odebrałam. Teściowa też dzwoniła. Nie miałam siły słuchać tłumaczeń ani „martwienia się”.
Nie przejęła się
Nie zdążyłam nawet dobrze wejść do domu, gdy usłyszałam domofon. Wiedziałam, kto to. Nie miałam ochoty otwierać, ale wiedziałam, że ona nie odpuści. Teściowa wparowała jak burza, niosąc termos i reklamówkę.
– Rosołek ci przyniosłam. I tą maść też mam, bo może po prostu za mało dałaś, trzeba było dokładniej posmarować.
Streściłam jej całą historię, włączając w to słowa lekarza.
– Po co od razu lecieć do lekarza, jak można się wyleczyć w domu?
– Mamo, proszę cię, przestań – powiedziałam. – Nie jesteś lekarką. Przestań wmawiać mi, że wszystko wiesz najlepiej!
– Bo wiem! – odparła urażona. – Ty byś z każdym katarem na izbę przyjęć leciała!
– To nie był katar! To była twoja maść na wszystko, która zrobiła mi to! – wskazałam na swoją twarz. – Nigdy mnie nie słuchasz, traktujesz mnie jak dziecko. Albo gorzej, jak idiotkę.
Teściowa zamilkła, spojrzała na mnie i przez chwilę wyglądała na bezradną. W końcu wzruszyła ramionami. W tym momencie Kuba wszedł do mieszkania. Stanął między nami, spojrzał na mnie, potem na matkę.
– Co tu się dzieje?
– Może zapytaj mamy – odpowiedziałam krótko i wyszłam do sypialni, zanim emocje znów mnie zalały.
Stał po jej stronie
Kuba poszedł do sypialni za mną. Miał spojrzenie człowieka, który nie wie, od czego zacząć. Siedzieliśmy w ciszy, każde z własnymi myślami. W końcu wstałam.
– Jadę do Magdy na kilka dni. Potrzebuję odpocząć od tego wszystkiego.
Nie zapytał, czemu, nie zaprotestował. Skinął tylko głową. W drodze do przyjaciółki czułam ulgę, że się oddalam, a jednocześnie smutek, bo wcale nie chciałam uciekać z własnego domu.
Nie dzwoniłam do męża przez te trzy dni. Magda mnie nie wypytywała, pozwalała milczeć. Próbowałam u niej dojść do siebie.
Wróciłam w sobotę wieczorem. Mieszkanie było wysprzątane, na stole stała miska z owocami, Kuba siedział w salonie i oglądał mecz. Nie wstał nawet, kiedy weszłam. Po godzinie zadzwonił domofon. Teściowa weszła ostrożnie, trzymając torbę.
– Może i trochę przesadziłam, ale chciałam dobrze – rzuciła usprawiedliwiająco.
Nie odpowiedziałam.
– Czasem, jak się człowiek stara, to wychodzi odwrotnie – kontynuowała.
– Koniec z przekonywaniem mnie, co jest dla mnie dobre – powiedziałam spokojnie.
Popatrzyła na mnie, ale nic nie odpowiedziała. Kuba wstał w końcu z kanapy. Podeszliśmy do stołu, gdzie teściowa już rozlała do talerzy przyniesioną przez siebie zupę. Jedliśmy w milczeniu. Zupa smakowała jak coś, czego się już nie da uratować.
Natalia, 30 lat
Czytaj także:
- „Bałem się, że do końca życia będę sponsorował syna. W końcu, co może wyrosnąć z faceta, który tkwi z nosem w grach”
- „Ktoś regularnie podbierał mi z działki koperek i młodą kapustę. Zwaliło mnie z nóg, gdy poznałam tajemniczego rabusia”
- „Luksusowy hotel miał mi zapewnić ślub jak z bajki. Zamiast tego skończyło się płaczem i błyskawicznym rozwodem”

