Reklama

Nie wiem, co takiego mają w sobie niektóre teściowe, że wszystko muszą mieć zrobione „po swojemu”. A jeśli coś zrobisz inaczej, choćby nie wiem, jak dobrze, zawsze znajdą sposób, żeby skomentować to z miną znawcy, co już wszystko w życiu widziała. Moja teściowa to właśnie taka kobieta. Czasem naprawdę nie wiem, czy ona bardziej mnie lubi, czy bardziej mnie testuje.

Na początku naszego małżeństwa starałam się być uprzejma, pokorna, nie wchodzić jej w paradę. Wydawało mi się, że jak będę grzeczna i taktowna, to wszystko się ułoży. Tylko że z czasem zrozumiałam, że przy niej bycie grzeczną to jak wystawianie się na strzał. Wszystko komentuje: jak gotuję, jak sprzątam, jak się ubieram, nawet co wkładam do koszyka w sklepie. I choć od lat nie mieszka z nami, zawsze znajdzie sposób, żeby mnie skontrolować.

Aż pewnego dnia, zupełnie przez przypadek, udało mi się... wytrącić jej oręż z ręki. Bo chociaż kręciła nosem na moje zakupy, to gdy zobaczyła jedną rzecz, natychmiast zmieniła ton. I, o ironio, poprosiła, żebym zamówiła jej dokładnie to samo. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy. Ale nie uprzedzajmy faktów...

Tego się nie spodziewałam

– Klaudia, a po co ci ta rukola? Przecież i tak nikt tego nie je – usłyszałam nad uchem, ledwo odstawiłam wózek na parkingu pod marketem.

– Mama, to do sałatki. Z suszonymi pomidorami i fetą. Damian ją lubi – odpowiedziałam, choć dobrze wiedziałam, że zaraz będzie wykład.

– Damian lubi? A kiedy ostatni raz powiedział, że lubi? – skrzywiła się mama mojego męża, zaglądając mi bezpardonowo do siatki. – A to co? Tofu?! Boże, dziecko, przecież ty mi syna na trawie hodujesz!

– To nie dla Damiana, to dla mnie. Chciałam spróbować nowego przepisu – odparłam z wymuszonym spokojem.

– Ech, za moich czasów to się robiło schabowego, a nie jakieś „nowe przepisy”... – mruknęła i bez pytania wyciągnęła z siatki moją nową torebkę.

– A to co? – zapytała podejrzliwie.

– Torebka. Przeceniona. Była przecena 70%, kosztowała śmieszne pieniądze – powiedziałam mimochodem, wkładając zakupy do bagażnika.

– Ile? – Jej oczy rozbłysły podejrzanie.

– No… 89 złotych. Z trzystu. Wygląda elegancko, nie?

Teściowa przez chwilę milczała. Przekręciła torebkę na bok, obejrzała z każdej strony, potem coś nabazgrała w telefonie.

Zamów mi taką samą. Tylko w beżu, jak mają. I jak będą dwie, to weź jeszcze dla Krysi. No i te nowe przepisy, co robisz… Może kiedyś spróbuję – rzuciła z udawaną obojętnością.

Uśmiechnęłam się pod nosem. To by było na tyle, jeśli chodzi o kręcenie nosem.

Teściowa się nie zastanawiała

Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, przeszukałam internet i znalazłam dokładnie taką samą torebkę, tylko w beżu. Kliknęłam „dodaj do koszyka”, a potem zadzwoniłam do teściowej.

– Mamo, znalazłam tę torebkę. Mają jeszcze beżową. Zamówić?

– A ile teraz kosztuje?

– Nadal 89 złotych. Promocja trwa do końca tygodnia – odpowiedziałam, stukając paznokciem w ekran.

No to bierz! A najlepiej dwie, bo Krysia mówiła wczoraj, że jej stara się rozwala. I jakby była jeszcze czarna, to weź dla Bożenki, bo ona kocha takie klasyki.

– Mamo, ale ja nie jestem hurtownią – zaśmiałam się, ale już klikałam „plus” przy ilości.

– Oj nie przesadzaj. Jak się nazywa ten sklep? Może ja sobie sama założę konto – rzuciła niby to od niechcenia, ale słyszałam, że już szykuje się do notowania.

– Ja ci lepiej zamówię, bo tam trzeba mieć konto, kod rabatowy i potwierdzenie na maila – skłamałam z premedytacją. Gdyby się tam zarejestrowała, to by przepadła z kretesem i zamawiała pół sklepu na mój adres.

– No dobra, zamawiaj, ale niech dobrze zapakują. Jak mi przyjdzie pognieciona, to ja tego nie przyjmuję! – zastrzegła z powagą.

– Tak, mamo, napiszę do nich, żeby się postarali – przytaknęłam, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

Po rozłączeniu spojrzałam na koszyk: trzy torebki, rabat, darmowa dostawa. Kto by pomyślał, że torebka z przeceny rozbroi moją teściową bardziej niż jej własny syn w dniu ślubu.

Nie mogła się doczekać

Dwa dni później kurier zadzwonił do drzwi o ósmej rano. Jeszcze w piżamie, z kawą w ręku, podpisałam odbiór i zsunęłam karton do kuchni. Otworzyłam go nożyczkami i wyjęłam trzy torebki, pięknie owinięte w papier. Beżowa faktycznie prezentowała się świetnie – klasyczna, elegancka, z metalowym zapięciem, dokładnie taka, jak lubi teściowa. Zadzwoniłam do niej.

– Mamo, są! Przyszły. Wszystkie trzy – powiedziałam z dumą, jakbym zdobyła trofea na polowaniu.

– I jak wyglądają? Nie wyglądają na tanie? – zapytała natychmiast, z nutą podejrzliwości.

– Sama zobaczysz. Przywiozę ci dzisiaj po południu. Może wpadnę na kawę?

– Kawę mam, ale ciastek nie. Jak jedziesz do sklepu, to weź te z makiem, co Damian lubi – rzuciła tonem oczywistości.

– A ja lubię te z wiśniami, ale kto by się mną przejmował, nie? – odparłam półżartem.

– Oj nie zaczynaj, Klaudia, nie bądź złośliwa. Ja przecież nie wiedziałam, że ty lubisz wiśniowe.

– To teraz już wiesz – uśmiechnęłam się, zerkając w lustro.

– Dobrze, dobrze. No to do zobaczenia. I nie zapomnij o torebkach, bo Krysia się dopytuje, a jak nie przywieziesz, to znowu będzie, że ja coś obiecałam i nie załatwiłam.

– Spokojnie. Będę z całym magazynem – rzuciłam wesoło.

Powiesiłam słuchawkę i spojrzałam na torebki, które jeszcze niedawno wywołały u niej tylko krzywą minę. Ciekawe, czy po tej wizycie już oficjalnie zostanę jej osobistą stylistką.

Była zachwycona

Po południu zapakowałam torebki do materiałowej torby i ruszyłam w stronę osiedla, gdzie mieszkała teściowa. Weszłam do klatki, zadzwoniłam i po chwili usłyszałam znajome:

– Otwieram!

Drzwi jej mieszkania były już uchylone, jakby czekała przy nich od godziny.

– No pokaż, pokaż, co tam masz – powiedziała zamiast „dzień dobry”, z błyskiem w oku.

Rozłożyłam torebki na jej stole w kuchni. Beżową podałam jako pierwszą.

– No, no, no… – cmoknęła z aprobatą. – Porządna! I ten kolor. To jest beż, a nie jakiś trupi róż, jak teraz robią. I jeszcze ten złoty detal... – dodała, przejeżdżając palcem po zapięciu.

– Mówiłam, że ładna. Teraz nie powiesz, że się nie znam na modzie – zażartowałam, ale teściowa była już całkowicie pochłonięta analizą wnętrza torebki.

– O, i ma kieszonkę na zamek! I przegródkę. Nie lubię tych wielkich worków, w których wszystko lata. Dobra, ta moja.

– Ta miała być dla Krysi – wtrąciłam.

– Ale powiedz sama, czy Krysia to by doceniła? Ona to nosi jeszcze te torebki z bazarku. Przekonam ją na czarną. Czarna pasuje do wszystkiego – zdecydowała, sięgając po kolejną.

– Mamo, ale obiecałaś...

– Oj, powiem jej, że inna już była zajęta. Przecież to tylko torebka – machnęła ręką, jakby chodziło o karton mleka.

Pokręciłam głową, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. Klasyk: mama zawsze wie lepiej. Nawet jeśli dopiero co mówiła, że niepotrzebnie kupuję „głupoty”.

W końcu mnie doceniła

Następnego dnia spotkałam Krysię przypadkiem pod sklepem spożywczym. Zatrzymała się na mój widok i zmrużyła oczy.

– Cześć, Klaudia. Teściowa mówiła, że zamówiłaś nam torebki... Ale dostałam czarną, a chciałam beżową. Podobno „już nie było”?

– Yyy... no tak wyszło – uśmiechnęłam się nerwowo. – Beżowa bardzo się mamie spodobała i...

– I zabrała dla siebie, no wiem – przerwała mi, przekładając siatkę z ręki do ręki. – Ale nie szkodzi. Czarna jest okej. W sumie pasuje do płaszcza. Tylko nie mów jej, że się zorientowałam, dobra?

– Jasne, nic nie powiem. A podoba ci się? – zapytałam, chcąc zmienić temat.

– No pewnie! Ty to masz nosa do okazji. Ja się zawsze gubię na tych wyprzedażach, a ty tu 89 złotych i wygląda na pięćset. Musisz mnie kiedyś zabrać na te swoje łowy – rzuciła z podziwem.

Wróciłam do domu w doskonałym humorze. Po południu zadzwoniła mama Damiana.

– Klaudia, a co to za kurtkę miałaś wczoraj? Taką z paskiem, beżową?

– Aaa, tę? Z tej samej promocji. Prawie 60% taniej.

– No to chyba będziesz musiała mi znowu dodać do koszyka – zaśmiała się. – Ale tym razem pokaż mi wszystko, zanim się wyprzeda.

– Czyli już nie będziesz kręcić nosem na moje zakupy? – zapytałam z przekąsem.

– No coś ty! Mieć synową z takim wyczuciem, to dar! – wypaliła, aż się zakrztusiłam ze śmiechu.

Chyba właśnie zostałam domową guru od przecen. A zaczęło się od jednej torebki.

Zbliżyłyśmy się do siebie

Kilka dni później siedziałyśmy razem przy kuchennym stole – ja, teściowa i Krysia – każda z inną wersją tej samej torebki, jakbyśmy tworzyły nieformalny klub miłośniczek przecenionych dodatków. Nawet Bożenka dołączyła telefonicznie, bo „ta czarna to klasa sama w sobie” – jak powiedziała z zachwytem.

– Klaudia, a masz jeszcze konto w tym sklepie? Bo teraz z kolei widziałam, że mają promocję na portfele – zaczęła mama mojego męża, sięgając po okulary.

– Mam. Ale jak coś, to ja zamawiam. Wiesz, te kody, potwierdzenia... – przypomniałam, kręcąc głową.

– No dobrze, dobrze. To ty zamów, ja ci oddam gotówką. Tylko wybierz coś porządnego, wiesz, żeby wyglądało drożej, niż kosztuje. – Puściła mi oko.

– Mamo, ja chyba powinnam ci wystawić fakturę za doradztwo modowe – zażartowałam, a Krysia prychnęła ze śmiechem. – No i pomyśleć, że jeszcze tydzień temu mówiłaś, że kupuję głupoty... – dodałam, uśmiechając się nieco złośliwie.

– A kto to pamięta takie rzeczy? Człowiek zmienny jest. A ty się ciesz, że cię pochwaliłam. To się rzadko zdarza – powiedziała poważnym tonem, ale zaraz dodała: – No dobra, Klaudia, ty wiesz, że ja cię lubię, tylko czasem lubię sobie pogderać.

– Wiem, mamo – odpowiedziałam łagodnie. – I też cię lubię. Nawet wtedy, gdy gderasz.

A może zwłaszcza wtedy.

Klaudia, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama