Reklama

Nigdy nie należałam do osób zbyt wylewnych. Lubiłam swoją przestrzeń, swój rytm dnia, spokój we własnym mieszkaniu. Kiedy zamieszkałam z mężem, powoli zaczęliśmy budować nasze wspólne życie – na naszych zasadach. I wtedy pojawiła się ona. Jego mama. Zawsze z uśmiechem, zawsze z dobrymi intencjami, zawsze... za bardzo. Na początku myślałam, że przesadzam. Że jestem przewrażliwiona. Ale z czasem zauważyłam, że ta kobieta przeszukuje moje kuchenne szafki i zagląda do bielizny. Aż w końcu powiedziałam jedno zdanie, po którym przestała.

Wtargnęła z uśmiechem na ustach

– Kochanie, mama wpadnie jutro na obiad – powiedział Kamil niby mimochodem, wcinając kanapkę.

– Znowu? Przecież była trzy dni temu – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od komputera.

– No tak, ale mówiła, że chciałaby zobaczyć, jak ci się mieszka. I przynieść trochę gołąbków.

Nie odpowiedziałam. Przecież już widziała, jak mi się mieszka. I to nie raz. Ale z Kamilem nie chciałam się sprzeczać. Zresztą... co złego może się wydarzyć przez jeden obiad? Następnego dnia o czternastej drzwi zadzwoniły. Teściowa weszła jak zawsze – energicznie, z szerokim uśmiechem i siatką w ręku.

– No, no, no, jak tu macie czysto – rozejrzała się z uznaniem. – Ale nie szkodzi, ściereczka i tak w dłoń – dodała z tym swoim niby-żartem i już ściągała płaszcz.

Zanim zdążyłam coś powiedzieć, poszła do kuchni. Słyszałam, jak otwiera szafki.

– A tu co trzymacie? O, proszek do pieczenia w tej samej szafce co kubki? No nie wiem, nie wiem...

Starałam się to zignorować. Wzięłam się za nakładanie zupy. Gdy usiedliśmy do stołu, ona nagle:

– Jakieś drobne zmiany zrobiłam, ale tylko kosmetycznie. No i przesunęłam noże – były w złym miejscu.

Po obiedzie poszła niby do łazienki. Ale drzwi do naszej sypialni skrzypnęły. Gdy tam zajrzałam, ona właśnie zamykała szufladę z moją bielizną.

– Szukałam ręczników – powiedziała spokojnie. – Myślałam, że tu będą.

Zacisnęłam zęby. Na razie.

Kontrola pod pretekstem pomocy

Kiedy Kamil wrócił z pracy, udawałam, że wszystko jest w porządku. Miałam ochotę opowiedzieć mu o tej szufladzie, ale wiedziałam, jak to się skończy. Zawsze stawał po stronie matki.

No przecież chciała dobrze. Zresztą to moja matka – usłyszałam raz, gdy wspomniałam, że przestawiła mi przyprawy i wyrzuciła stary słoik musztardy.

Postanowiłam więc obserwować. Udawać, że nie widzę, a jednocześnie zapamiętywać każdy jej ruch. A było co obserwować. Teściowa wpadała coraz częściej. Niby z obiadem, niby z jakimś „domowym ciasteczkiem”, ale zanim wyszła, cała kuchnia była przestawiona. I zawsze to samo tłumaczenie:

– Ja tylko trochę pomagam. Wiesz, jak to jest, młodym czasem się nie chce.

Nie prosiłam jej o pomoc. I wcale nie chodziło o to, że nie chciałam. Chciałam, tylko że od swojej matki, a nie od niej. Pewnego dnia, wracając wcześniej z pracy, zastałam ją na czworaka pod zlewem. Wycierała coś szmatką.

– Co się stało? – spytałam sucho, rzucając torbę na kanapę.

– Ach, ten syfon trochę ciekł, zobacz, ile brudu. Aż się zdziwiłam. Nie bój się, naprawiłam, i przy okazji umyłam trochę.

– Trochę?

– No i przy okazji przetarłam wszystkie szuflady. Tylko jedną ominęłam, bo była zamknięta. Tę w sypialni.

Zrobiło mi się gorąco. Przecież to szuflada z moją bielizną. Tą bardziej... osobistą. Tego wieczoru długo patrzyłam w sufit. Czułam, że tracę grunt pod nogami.

Granice, które się zacierały

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Pracowałam zdalnie, ale palce błądziły po klawiaturze bez sensu. W głowie miałam tylko jedno: jak bardzo moja prywatność została naruszona. Nie chodziło już tylko o bieliznę. To było coś więcej. Coś, czego nie dało się nazwać – jakby ktoś, kogo nie zapraszasz do wnętrza siebie, usiadł ci na sercu i zaczął przestawiać jego zawartość.

Wieczorem powiedziałam o wszystkim Kamilowi.

– Przesadzasz. Przecież to tylko szuflady – mruknął, wpatrzony w ekran telefonu.

– To nie są tylko szuflady, Kamil. To moje rzeczy. Bielizna, podpaski, prywatne zapiski... Twoja mama grzebie w tym wszystkim, jakby była u siebie.

Wzruszył ramionami. Nawet nie oderwał wzroku.

– No dobrze, pogadam z nią.

Ale nie pogadał. Bo trzy dni później znowu przyszła. Tym razem nie sama – przyprowadziła swoją siostrę. Usłyszałam ich śmiechy w kuchni.

– A tu proszę, taka malutka kuchenka, ale jak ją fajnie urządziła! – chichotała ciotka.

– No i popatrz tu, noże w tej szufladzie, przecież to nielogiczne – wyjaśniała teściowa, bez skrępowania ją otwierając.

Weszłam do kuchni. Obie od razu ucichły.

– Czego szukacie? – zapytałam lodowato.

– Chciałam tylko pokazać siostrze, jak sobie urządziłaś kuchnię. Tylko pokazuję, nie bój się – dodała z uśmiechem.

Wtedy zrozumiałam, że tu nie chodzi o pomoc. To była demonstracja. Pokaz siły.

Było coraz gorzej

W niedzielę zaprosiliśmy rodziców Kamila i moich na obiad. Stół był nakryty, zapach pieczeni unosił się w powietrzu, a ja już od rana chodziłam spięta jak struna. Wiedziałam, że znowu coś się wydarzy. Czekałam tylko, co tym razem znajdzie do poprawy.

Zrobiłaś sałatkę bez cebuli? – zapytała z miną, jakby usłyszała o zbrodni przeciw ludzkości.

– Tak, Kamil nie lubi – odpowiedziałam spokojnie.

– On nie lubi? Przecież zawsze lubił! – spojrzała na syna, jakby ten miał się natychmiast przyznać do zdrady kulinarnej.

– Mamo, no nie przepadam, naprawdę – rzucił Kamil, łowiąc kotleta z półmiska.

Teściowa zmrużyła oczy, ale nie odpuściła.

– A sos czosnkowy robisz na jogurcie czy śmietanie?

– Jogurt, lżej się trawi.

– Aha, jogurt... No, różnie to bywa z tą lekkością – mruknęła pod nosem, ale dosyć głośno, żeby wszyscy usłyszeli.

Poczułam, jak we mnie buzuje. Z każdą minutą atmosfera przy stole gęstniała.

– A jak tam firanki? Wciąż te same? Myślałam, że już wymienisz – rzuciła, rozglądając się dookoła jak inspektor.

– Nie potrzebuję ich zmieniać – odpowiedziałam chłodno. – Mam inne priorytety.

– No tak, młodzi teraz mają inne podejście. My to wszystko musiałyśmy robić same i jeszcze dzieci wychować. Ale co ja tam wiem.

Kamil milczał. Jak zawsze. A ja czułam, że jestem o krok od wybuchu.

Jedno zdanie zmieniło wszystko

Następnego dnia nie miałam już siły się uśmiechać. Gdy teściowa znów przyszła „na chwilkę”, drzwi otworzyłam z miną, która jasno mówiła, że nie mam ochoty na pogaduszki. Ale ona jak zwykle weszła jak burza, z torbą ciastek i naręczem plotek.

– Tylko na chwilę! Przejrzę, co tam masz w lodówce, bo ostatnio mówiłaś, że kończy ci się mleko, a ja mam jedno z promocji.

I już szła w kierunku kuchni. Zatrzymałam ją w pół kroku.

– Nie trzeba, poradzę sobie.

To pierwszy raz, kiedy wprost odmówiłam. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale tylko pokiwała głową i usiadła w salonie. Zaczęła wertować gazetkę promocyjną, ale widziałam po niej, że coś ją nosi. A ja czułam, że to dzisiaj. Że już dłużej nie będę udawać. Po kilku minutach wstała.

– Skoczysz mi po herbatę? – rzuciła.

Poszłam, nie odzywając się ani słowem. Kiedy wróciłam, siedziała już z pilotem w ręku. Zostawiłam kubek na stole i usiadłam naprzeciwko niej.

– Mamo – powiedziałam cicho, ale pewnie. – Proszę więcej nie zaglądać do moich szuflad. Ani w kuchni, ani tym bardziej w sypialni.

Zamrugała szybko.

– Ależ ja tylko...

– Jedna kobieta w tym domu może grzebać w mojej bieliźnie. I to jestem ja – powiedziałam spokojnie.

Zapadła cisza. Długa, gęsta i aż przyjemna.

– Rozumiem – odpowiedziała po chwili, spuszczając wzrok.

I wtedy wiedziałam, że wreszcie zrozumiała. I że więcej nie zajrzy.

Cisza zamiast wścibstwa

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Teściowa przychodziła rzadziej. Gdy już się pojawiała, siadała grzecznie na kanapie, nie komentowała kuchni, nie zerkała w stronę sypialni. Nie zaglądała w szafki. Nawet kotlety przynosiła w zamkniętym pudełku, zamiast wkładać mi je do garnka bez pytania, jak kiedyś. Kamil zauważył zmianę.

– Mama jakaś inna. Taka... mniej władcza – rzucił raz z uśmiechem.

– Może po prostu zaczęła mnie traktować jak dorosłą kobietę – odpowiedziałam, popijając kawę.

Nie powiedziałam mu o rozmowie. Uznałam, że nie ma potrzeby. To była sprawa między mną a nią – między dwiema kobietami, które musiały w końcu ustalić swoje granice. Zdziwiłam się, jak wiele zmieniło jedno zdanie. Bez awantur, bez trzaskania drzwiami. Po prostu postawiłam granicę i nie cofnęłam się ani o krok. A ona... może się obraziła, może przemyślała. Ale odpuściła.

Z czasem zaczęłam ją nawet trochę lubić. Oczywiście, nie stałyśmy się nagle najlepszymi przyjaciółkami. Ale przestałam czuć napięcie, gdy dzwoniła do drzwi. Wiedziałam, że przychodzi jako gość, a nie samozwańcza inspektorka porządku. Czasem trzeba tylko przestać się uśmiechać i powiedzieć jedno zdanie. A później cieszyć się ciszą, w której nikt nie grzebie ci w majtkach.

Sylwia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama