„Teściowa za każdym razem płacze na mój widok. Twierdzi, że jej syn zmarnował swoje życie wiążąc się z rozwódką”
„Myślałam, że to było jednorazowe. Ale nic nie mijało. Wręcz przeciwnie – każde kolejne spotkanie wyglądało podobnie. Wchodziliśmy do jej mieszkania, a ona już miała szklane oczy. Jakby odkładała ten płacz na moment, w którym przekroczę próg”.

- Redakcja
Nie wierzyłam, że ktoś może płakać na mój widok nie z radości, nie ze wzruszenia, tylko z czystego zawodu i pogardy. Ale tak właśnie reagowała matka mojego męża – za każdym razem, kiedy się widziałyśmy, jej oczy zaczynały błyszczeć łzami, a jej twarz zamieniała się w ponury wyrzut. Mówiła, że zmarnowałam życie jej jedynemu synowi. Bo jakim prawem, będąc rozwódką z dzieckiem, odważyłam się wejść do ich „porządnej” rodziny? Nie od razu tak to wyglądało. Na początku wierzyłam, że mnie zaakceptuje. Naiwność to moje drugie imię.
Zanim poznałam jego matkę
Gdy poznałam Kamila, nie miałam żadnych oczekiwań. Byłam świeżo po rozwodzie, z kilkuletnią córką i sercem, które dopiero co zaczęło się sklejać po długich miesiącach milczenia i pustki. On pojawił się nagle, jakby znikąd – sąsiad znajomej, który pomógł mi z wnoszeniem paczek po przeprowadzce. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz od dawna się zaśmiałam. Nie sądziłam, że coś z tego będzie. A jednak było.
Kamil miał w sobie coś, co dawało mi spokój. Był ciepły, opiekuńczy, a jednocześnie nie narzucał się. Potrafił zająć się moją córką, a mnie dać chwilę oddechu. Nie pytał o mojego byłego męża. Nie wypytywał o powód rozwodu. Powiedział tylko raz:
– Nie obchodzi mnie, co było. Chcę być tym, co jest teraz. I może tym, co będzie.
Zakochałam się w nim, zanim zdążyłam się zorientować. Nasz związek rozwijał się spokojnie, ale konsekwentnie. Po pół roku zamieszkaliśmy razem. Moja córka zaczęła mówić do niego „Kamilku”, z wyraźnym ciepłem. I wtedy padło pytanie, które miało zmienić wszystko:
– Poznasz moją mamę?
Wzruszyłam się wtedy. Myślałam, że to znak, że traktuje mnie poważnie. Włożyłam nową sukienkę, upiekłam sernik, który zawsze wychodził mi idealnie. W głowie miałam tylko jedno: „byle mnie polubiła”. Boże, gdybym wtedy wiedziała, co mnie czeka…
Pierwsze spotkanie – pierwsze łzy
Siedziałyśmy przy stole. Ja z uśmiechem, starając się nie mówić za dużo, żeby przypadkiem czegoś nie palnąć. Ona – sztywna, zaciśnięte usta, spojrzenie jakby przeszywające na wylot. Kamil próbował rozładować atmosferę, opowiadał coś o pracy, ale nikt go nie słuchał. W pewnym momencie teściowa westchnęła i... zaczęła płakać. Tak po prostu. Wstała od stołu, odwróciła się i stanęła przy oknie.
– Mamo, co się dzieje? – zapytał Kamil, zaskoczony.
– To po prostu za dużo jak na mnie… – wymamrotała, wycierając oczy chusteczką. – Tyle sobie dla ciebie wyobrażałam. Że założysz rodzinę… prawdziwą rodzinę. Z kobietą, która będzie miała czystą kartę, która da ci dzieci, a nie przyjdzie z… przeszłością.
Zamarłam. Nie powiedziała tego krzykiem. To był cichy, spokojny głos. Ale każde słowo bolało. Siedziałam w milczeniu, czując, jak całe moje ciało się napina. Kamil próbował ją uciszyć, mówił, że przesadza, że jestem dla niego ważna. Ale ona tylko się rozpłakała mocniej.
– Nie mogę na nią patrzeć… – wyszeptała. – Przepraszam, ale nie mogę. Mam wrażenie, że cię straciłam.
Tego wieczoru, wracając do domu, nie powiedziałam ani słowa. Patrzyłam przez okno samochodu, a w gardle czułam gulę. To nie był atak. To było gorzej – emocjonalny szantaż matki, który miał mnie wykluczyć z ich życia, zanim jeszcze na dobre do niego weszłam.
Nie jestem godna jej syna
Myślałam, że to było jednorazowe. Że się wzruszyła, że się przestraszyła, może ma jakieś swoje lęki, do których jeszcze dojdziemy z czasem. Ale nic nie mijało. Wręcz przeciwnie – każde kolejne spotkanie wyglądało podobnie. Wchodziliśmy do jej mieszkania, a ona już miała szklane oczy. Jakby odkładała ten płacz na moment, w którym przekroczę próg. I zawsze te same słowa:
– Jak ty możesz, Kamilu… Jak możesz patrzeć, jak ona cię w to wszystko wciąga…
Wciągałam go w „to wszystko”, czyli w nasze wspólne życie. W kolacje z moją córką. W planowanie wakacji. W codzienność, która może nie była idealna, ale była nasza. Tyle że dla niej nic z tego nie miało znaczenia.
– Nie jesteś godna mojego syna – powiedziała mi prosto w twarz pewnego dnia, kiedy Kamil wyszedł do sklepu po ciasto.
Stałyśmy w kuchni. Ja mieszałam herbatę, ona oparła się o blat i patrzyła na mnie z chłodną determinacją.
– On zawsze był ambitny, zdolny. Mógłby mieć kogoś lepszego. Młodą, bez bagażu. Nie z dzieckiem i rozwodem na koncie.
– Nie chcę go zatrzymywać siłą – odpowiedziałam spokojnie, choć wszystko we mnie wrzało. – Jeśli Kamil nie chce tego związku, powie to sam.
– Nie powie. Bo ty jesteś sprytna. Wiesz, jak się zachować, żeby nie odszedł. Ale ja cię przejrzę. I on też w końcu przejrzy.
Wrócił Kamil. A ona, jak gdyby nigdy nic, otarła oczy i zapytała: „Kochanie, podasz mi to serduszko z wiśnią, które tak lubisz?”
Zawsze ten sam płacz
Z czasem przestałam liczyć, ile razy zobaczyłam ją zapłakaną. Nawet nie próbowała już ukrywać łez. Wręcz przeciwnie – uczyniła z nich swoją broń. Każda rodzinna uroczystość, czy to urodziny Kamila, imieniny jego siostry, czy święta, kończyły się tym samym. Cisza przy stole, potem westchnięcie, drżący głos i teatralne:
– Nie mogę… Przepraszam, ale nie dam rady… – po czym podnosiła się z krzesła, zakrywała oczy dłonią i wychodziła do innego pokoju albo na balkon, zostawiając nas w totalnym osłupieniu.
Kamil siadał wtedy sztywno, bez słowa. Goście udawali, że nie widzą. A ja... Niby wszystko było dobrze, ale moja obecność sprawiała, że nawet rosół miał posmak zdrady. Pamiętam raz, gdy na Wielkanoc przyniosłam swój mazurek i włożyłam go na stół obok ciasta teściowej. Kiedy zauważyła, jak jej syn sięga po mój kawałek, uśmiechnęła się smutno i powiedziała:
– No tak... nowe smaki, nowe kobiety, nowe życie. Starzy już się nie liczą.
Wszyscy zamarli. A ona podniosła serwetkę do oczu i wyszła z kuchni. W tamtej chwili zrozumiałam, że jej łzy nie są przypadkiem. To był starannie wyreżyserowany spektakl, w którym miałam zagrać rolę czarnego charakteru. Nawet jeśli nic nie mówiła wprost, każdy wiedział, kto stoi za jej łzami. A co najgorsze – czasem miałam wrażenie, że Kamil zaczyna w to wierzyć.
A może ona ma trochę racji?
Były wieczory, kiedy leżałam w łóżku obok Kamila i zadawałam sobie pytanie, którego nie chciałam wypowiadać na głos: a może ona ma trochę racji? Może naprawdę nie powinnam była wchodzić w ten związek z przeszłością, z bagażem, z dzieckiem? Może on zasługiwał na coś prostszego, czystszego, świeżego? Nie mówiłam tego Kamilowi. Ale widziałam, że on to czuje. Że coraz częściej się zawiesza, że nie wie, co odpowiedzieć, gdy jego mama kolejny raz powtarza, że „nie tak to miało wyglądać”. I choć nigdy nie powiedział mi, że żałuje, zaczęłam się bać, że po prostu się męczy.
Zaczęłam się wycofywać. Robiłam wszystko, żeby było mu lżej. Sama zawoziłam córkę do szkoły, gotowałam obiady, dbałam, by w domu panował spokój. Nie zapraszałam go na wywiadówki, żeby nie musiał słuchać, jak moja córka mówi do nauczycielki „mój tata to nie ten, co teraz z nami mieszka”.
Czułam się jak intruz. Jak czasowy lokator w życiu człowieka, który nie potrafił się jeszcze całkiem odciąć od swojej matki. Najgorsze były chwile, kiedy Kamil wracał z wizyty u niej. Zawsze mówił, że było w porządku, ale w oczach miał cień. Czasem nie odzywał się przez pół godziny. Siedział i gapił się w telewizor, jakby chciał się od czegoś oderwać. A ja wtedy wpatrywałam się w niego i modliłam się w ciszy, żeby nie przyszło mu do głowy odejść. Bo chociaż byłam „tą rozwódką”, ja go kochałam. Może bardziej niż ktokolwiek wcześniej.
Moje życie, mój wybór
Długo próbowałam się zmieścić w ramkach, które ktoś inny narysował dla mojego życia. Długo się tłumaczyłam – z rozwodu, z przeszłości, z tego, że ośmieliłam się jeszcze raz pokochać. Ale nadszedł moment, w którym zwyczajnie pękłam. To było w dzień moich urodzin. Kamil wrócił do domu późno, bez prezentu, bez kwiatka, z cichym: „Byłem u mamy, nie czuła się najlepiej”.
Uśmiechnęłam się, choć w środku gotowała się we mnie złość. A potem zapytałam:
– Czy ty się czasem mnie wstydzisz?
Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie długo, jakby sam nie znał odpowiedzi.
– Nie wiem – powiedział w końcu. – Wiem tylko, że to jest cholernie trudne.
– Wiem. I wiesz co? Mnie też jest trudno. Trudno żyć z kimś, kto nie potrafi stanąć po mojej stronie. Trudno być tą, przez którą jego matka płacze.
Nie zrobiłam awantury. Nie kazałam mu wybierać. Po prostu zaczęłam siebie ratować. Zaczęłam chodzić na jogę, wróciłam do czytania, spotykałam się z koleżankami. I w tym wszystkim zrozumiałam, że nie jestem niczyją pomyłką. Ani błędem. Ani kompromisem. Jestem kobietą, która przeszła swoje. Która nie boi się kochać. Która nie zamierza się więcej tłumaczyć za to, że żyje tak, jak umie najlepiej. A Kamil? On musiał sam zdecydować, po czyjej stronie chce żyć. Ja już wybrałam swoją. I wcale nie czuję się przez to samotna.
Emilia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Marzyłam o zaręczynach jak z bajki, a dostałam pierścionek z automatu. Może zorganizuję wesele w budce z kebabem?”
- „Mój mąż zgrywa w pracy chojraka, bo ma ego większe niż Dąb Bartek. Czuję, że to rumakowanie zaraz źle się skończy”
- „Raz chciałam zaszaleć i teraz tego żałuję. Za kilka miesięcy powitam efekt nieprzemyślanych decyzji”

