Reklama

Nigdy nie marzyłam o wielkim weselu. Nie chciałam sali na dwieście osób, fontanny czekolady ani białych gołębi wypuszczanych z klatki. Chciałam, żeby to był dzień pełen ciepła, śmiechu, wzruszeń. Skromny, ale nasz. Taki, który zapamiętam nie przez efekt „wow”, ale przez to, że był prawdziwy. Paweł od początku to rozumiał. W tym się zresztą zakochałam – w jego łagodności, empatii, tym, że potrafił mnie słuchać. I w tym, że nie próbował mnie zmieniać.

Ale z jego matką było inaczej.

– Ja to lubię, jak jest porządek – powtarzała z uśmiechem. – Wszystko musi mieć swój plan, swoje miejsce. Inaczej robi się chaos.

I może bym to nawet szanowała – ten jej uporządkowany świat – gdyby nie fakt, że ten porządek coraz częściej dotyczył także mojego życia.

Już podczas przygotowań do ślubu czułam, że coś nie gra. Gdy mówiłam, że chcę winietki tylko dla starszych gości, żeby reszta mogła siąść, jak chce, teściowa prychnęła:

– Zostawiłaś te winietki niepodpisane?

– Chciałam, żeby goście sami wybrali miejsce.

– Oj nie, kochanie. Będzie chaos. Ja to już załatwiłam.

Zamrugałam tylko i nie powiedziałam nic. Nie chciałam robić dramy, przecież to tylko szczegół. Tak sobie mówiłam. Tylko że tych szczegółów z dnia na dzień było coraz więcej.

Robiła po swojemu

Stojąc przed wejściem do sali weselnej, w mojej własnej sukni ślubnej, z Pawłem u boku, czułam, że dzieje się coś niedobrego. Że to, co miało być moim dniem powoli wymyka mi się z rąk.

Weszliśmy na salę. W pierwszym momencie pomyślałam, że się pomyliłam. Wszystko się zgadzało: obrusy, kwiaty, nawet moje zdjęcie z Pawłem przy wejściu. Tyle że układ stołów był inny. Ktoś je przestawił, a goście siedzieli nie tam, gdzie mieli. Zamarłam w progu. Paweł to zauważył.

– Co się dzieje? – szepnął, pochylając się do mnie.

– Nie tak miało być – odpowiedziałam równie cicho. – Zobacz. Tam miała siedzieć moja ciocia Basia z mężem. A jest jakiś facet z dziećmi. I ciotka Hela… przecież ona miała być przy stole z rodziną od mojej mamy.

Paweł rozejrzał się, nieco zakłopotany. Przygryzł wargę.

– Mama stwierdziła, że tak będzie wygodniej…

– A my ustalaliśmy inaczej.

– No ale… już po fakcie, prawda?

Patrzyłam, jak ciocia Hela nalewa sobie kompot, rozmawiając z naszymi znajomymi z uczelni. Czułam, jak wewnątrz coś mi się zaciska. Uśmiechnęłam się do niej lekko, bo tak wypadało, ale moje policzki płonęły. Nie z radości.

Wszystko ustawiła

Poszliśmy dalej, witając się z gośćmi. Słyszałam ich uwagi: „O, jak fajnie posadzeni!”, „Ale się pani Grażyna postarała!”, „Wszystko tak zorganizowane!”. A ja tylko kiwałam głową i przytakiwałam, jakbym była gościem, a nie gospodynią.

W kącie dostrzegłam teściową. Stała z rękami na biodrach, zadowolona z siebie. Rozmawiała z kelnerką, pokazując coś na liście. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko i podeszła.

– Witajcie, kochani! – rzuciła z entuzjazmem. – Ale się udało, prawda? Wszyscy zadowoleni, wszystko chodzi jak w zegarku.

Nie odpowiedziałam od razu. Paweł uśmiechał się, jakby nic się nie stało.

– Przestawiłaś gości – powiedziałam.

– Tak, tak, bo te twoje winietki, Julciu… one by zrobiły zamieszanie. Ludzie nie wiedzieliby, gdzie siąść, a tak jest czytelnie i bez chaosu. Sama zobacz, jak elegancko.

Poczułam się, jakbym była dzieckiem, któremu właśnie wytłumaczono, że zupa to nie deser i nie ma co dyskutować. I znów nie powiedziałam nic. Tylko skinęłam głową.

Byłam wściekła

Wróciłam do Pawła, który wzruszył ramionami.

– Mama tylko chciała pomóc.

Zacisnęłam usta.

Z każdą minutą czułam się coraz bardziej nie na miejscu. Próbowałam rozmawiać z gośćmi, śmiać się, pozować do zdjęć, ale kątem oka ciągle widziałam teściową. Przechadzała się między stołami jak kierownik zmiany. Co chwilę nachylała się do kelnerów, coś mówiła, poprawiała talerze, wskazywała palcem, który półmisek należy podać teraz, a który za chwilę.

– Proszę jeszcze nie wnosić barszczu. Teraz nie pasuje – słyszałam jej ton. – Poczekajcie dziesięć minut. Ja dam znak.

W pewnym momencie podeszła do DJ-a. Szepnęła mu coś do ucha, a potem odwróciła się z triumfującym uśmiechem. DJ kiwnął głową, a ja poczułam chłód na plecach.

– Co ona robi? – spytałam Pawła.

– Może tylko o coś dopytuje…

Tylko że wtedy miało się zacząć coś, na co naprawdę czekałam – nasz pierwszy taniec. Ten jeden moment, który miał należeć tylko do nas.

Miarka się przebrała

DJ włączył muzykę, kamerzysta ruszył w naszą stronę, goście ustawili się w półokręgu, a my weszliśmy na środek parkietu. I wtedy teściowa wpadła przed nas z telefonem w ręce, stanęła dokładnie między nami a kamerą, ustawiając się do najlepszego ujęcia.

– Pani Grażyno, proszę się przesunąć, zasłania pani kadr – powiedział kamerzysta, starając się zachować uprzejmy ton.

– Oj no już kończę, chcę mieć to nagrane – odparła bez cienia skrępowania.

– Ale ja nagrywam…

– Lubię mieć własne ujęcia – rzuciła i dopiero po chwili odsunęła się dosłownie o dwa kroki.

Po tańcu wyszłam na zewnątrz. Nie chciałam nikogo widzieć. Przez moment tylko stałam z boku, za ścianą sali, i wsłuchiwałam się w przytłumione dźwięki muzyki. W białej sukni, z obrączką na palcu, czułam się, jakby to wszystko działo się komuś innemu.

Nagle zza rogu wyszła starsza pani, jakaś krewna teściowej.

– Piękne wesele, kochanie. A ta twoja teściowa to złoto. Wszystkim się zajmuje, kelnerzy jej słuchają jak anioła. Wspaniała kobieta.

– Tak… – odpowiedziałam z grzeczności, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Ukradła nam show

Wróciłam do sali. Paweł tańczył z kuzynką. Teściowa stała znów przy obsłudze, tym razem przy torcie.

– Proszę nie podawać tortu teraz, jeszcze nie czas – mówiła zdecydowanym tonem.

– Ale panna młoda mówiła…

– Proszę się nie martwić, ja to ogarniam.

Stanęłam kilka kroków dalej, słysząc wszystko. Nikt nie zauważył, że jestem obok. Przez chwilę tylko patrzyłam na nią, jak kiwa głową, instruuje, zagląda do kieliszków, poprawia serwetki. Jakby to była jej scena. Jej impreza. Jej wielki dzień.

Wieczór przesuwał się powoli, jak w zwolnionym tempie. Oczepiny, które miały być zabawą, ciągnęły się jak obowiązek. Siedziałam z wymuszonym uśmiechem, rzucałam welon i słuchałam, jak ktoś nieudolnie prowadzi quiz o naszym związku. Grażyna, oczywiście, siedziała tuż obok prowadzącego, podpowiadała, komentowała, śmiała się najgłośniej.

Usprawiedliwiał ją

Prezenty zaczęły się sypać – koperty, kwiaty, gratulacje. Wszyscy mówili, że było cudownie, perfekcyjnie, dopięte na ostatni guzik. A ja miałam ochotę zwinąć się w kłębek.

Paweł usiadł obok mnie, uśmiechnięty, z dwoma kieliszkami szampana.

– Chcesz?

Wzięłam jeden, nie patrząc mu w oczy.

– Co się dzieje? – zapytał po chwili.

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w salę, w tańczących ludzi, w teściową przy stole z obsługą.

– To nie było nasze wesele – powiedziałam cicho.

– No coś ty… Przecież wszyscy są zadowoleni. Jedzenie pyszne, muzyka świetna…

– Nie chodzi o to, żeby było świetnie. Chciałam, żeby było nasze. A było tak, jak chciała twoja mama.

Zamilkł. Dopiero po dłuższej chwili westchnął.

– Nie przesadzaj, Julia. To tylko jeden dzień.

Odwróciłam głowę w jego stronę. Patrzyłam na niego długo w ciszy. Po raz pierwszy tego wieczoru, poczułam, że jesteśmy bardzo daleko od siebie.

Julia, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama