„Teściowa wtrącała się w moje małżeństwo, aż pewnego dnia zniknęła bez słowa. Dopiero potem odkryłam prawdę”
„Minęła godzina, potem dwie, potem trzy… a jej nie było. Zrobiło się późno, zaczęłam się martwić, choć przez chwilę w głowie przemknęła mi myśl: Może wreszcie dała nam spokój? Ale to nie było do niej podobne. Zawsze dzwoniła, zostawiała karteczkę, meldowała, co i jak. Tym razem – cisza”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że moja teściowa stanie się największym problemem w moim małżeństwie. Kiedy wyszłam za Pawła, byłam przekonana, że stworzymy szczęśliwy dom – on, ja i nasza miłość. Jednak od początku czułam, że jego mama nie potrafi zaakceptować mnie w roli żony jej ukochanego syna. Każde nasze wspólne święta, wizyty, a nawet zwykłe rozmowy telefoniczne stawały się pretekstem do jej wtrącania się w nasze sprawy. Byłam na skraju wytrzymałości, a kiedy pewnego dnia po prostu zniknęła, poczułam ulgę... i niepokój. Nie wiedziałam wtedy, że to dopiero początek naszej historii.
Cień nad moim małżeństwem
Już na naszym ślubie czułam, że coś jest nie tak. Moja teściowa siedziała sztywno w pierwszym rzędzie, zaciśnięte usta i wzrok wbity w Pawła, jakby ślub był jej osobistą porażką. Uśmiechała się, ale to był uśmiech z grymasem, bez radości, jakby musiała udawać przed rodziną, że cieszy się z naszego szczęścia. Później, podczas wesela, znalazła moment, żeby szepnąć mi do ucha:
– Pamiętaj, że Paweł zawsze będzie moim synem.
Wtedy zlekceważyłam te słowa, bo byłam zbyt szczęśliwa, by się tym przejąć. Ale z każdym kolejnym miesiącem małżeństwa jej obecność zaczynała mi ciążyć. Była wszędzie – wpadała niezapowiedziana z zakupami, dzwoniła wieczorami z pytaniem, co gotuję na obiad, a gdy pytałam Pawła, dlaczego nie zwróci mamie uwagi, mówił tylko:
– Daj spokój, ona taka już jest, nie bierz tego do siebie.
Ale ja brałam. Pamiętam jeden wieczór, gdy przygotowywałam kolację. Podeszła do mnie, spojrzała na talerz i powiedziała:
– Paweł nie lubi takiego sosu, wiesz o tym? Ja zawsze robię inaczej.
Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam spokojnie:
– Paweł mówił, że uwielbia, jak gotuję.
Jej mina była bezcenna. Czułam, że Paweł coraz częściej staje po jej stronie. Zamiast bronić mnie, mówił:
– Wiesz, mama się tylko troszczy...
A ja coraz częściej czułam się intruzem we własnym domu.
Teściowa zawsze wie lepiej
Każdy dzień z nią to była walka o własne zdanie. Teściowa wiedziała wszystko najlepiej – jak wychowywać dzieci, jak gotować, jak sprzątać, a nawet jaką mam nosić fryzurę. Kiedy zaszłam w ciążę, na początku starałam się zignorować jej złote rady, ale one wdzierały się w każdy zakamarek mojego życia.
– Na pewno nie powinnaś tyle siedzieć przy komputerze – mówiła, patrząc na mnie, jakbym chciała zaszkodzić dziecku. – Jak ja byłam w ciąży z Pawłem, to codziennie robiłam spacery po dwie godziny, a ty siedzisz jak królowa.
Wzdychałam, ale nie komentowałam. Chciałam, żeby Paweł w końcu zauważył, jak bardzo mnie to przytłacza. Ale on tylko wzruszał ramionami. Najgorsze były te drobne uwagi rzucone niby od niechcenia:
– Umyłaś podłogę, ale jakoś dziwnie pachnie. Jakiego płynu używasz?
Albo:
– Widziałam, że Paweł przytył. Może za dużo smażysz? Wiesz, on zawsze był szczupły...
Za każdym razem czułam, jak narasta we mnie złość, ale nie chciałam robić scen. Dla Pawła, dla dobra naszej rodziny, dla świętego spokoju. Pewnego dnia jednak nie wytrzymałam. Był weekend, siedzieliśmy przy obiedzie, a ona nagle powiedziała:
– Tak się cieszę, że będę mogła ci pomóc przy dziecku. Na pewno będziesz potrzebowała kogoś, kto zna się na rzeczy.
Spojrzałam na nią, a potem na Pawła, czekając, aż coś powie. Ale on tylko spuścił głowę.
– Dziękuję, poradzę sobie – odpowiedziałam zimno.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.
Dzień, w którym zniknęła
Pamiętam ten dzień dokładnie, jakby był wczoraj. Była środa, zwykłe popołudnie, padał deszcz, a ja wróciłam do domu z pracy zmęczona, z torbami pełnymi zakupów. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam ten znajomy zapach – jej zapach, mieszaninę tanich perfum i proszku do prania. Zawsze, gdy przychodziła, unosił się w powietrzu, jakby zostawiała po sobie niewidzialny ślad. Ale tym razem w domu było cicho.
– Paweł? – zawołałam, ale nie odpowiedział.
Podeszłam do kuchni, a tam, na stole, leżała filiżanka z niedopitą herbatą, talerz po cieście i… nic więcej. Zajrzałam do salonu – pusto. Na chwilę ogarnął mnie dziwny niepokój, więc zadzwoniłam do Pawła.
– Gdzie jesteś? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– W pracy, kochanie. A co się stało?
– Mama była tutaj?
– Chyba tak. Mówiła rano, że może wpadnie.
– No to… już wyszła?
– Nie wiem, pewnie tak.
Minęła godzina, potem dwie, potem trzy… a jej nie było. Zrobiło się późno, zaczęłam się martwić, choć przez chwilę w głowie przemknęła mi myśl: Może wreszcie dała nam spokój? Ale to nie było do niej podobne. Zawsze dzwoniła, zostawiała karteczkę, meldowała, co i jak. Tym razem – cisza. Wieczorem zadzwoniłam do niej, ale telefon milczał. Paweł też zaczął się niepokoić, choć starał się zachować spokój.
– Może poszła do koleżanki? – rzucił, ale było widać, że sam w to nie wierzy.
Tej nocy oboje nie mogliśmy zasnąć.
Cisza, która bolała
Minęły dwa dni, a po teściowej nie było śladu. Nie odezwała się, nie zadzwoniła, nie pojawiła się u nas – co w jej stylu było nie do pomyślenia. Paweł początkowo mówił, że pewnie wyjechała na wieś do znajomej, ale kiedy kolejnego dnia zadzwoniła do niego ciotka, pytając, czy wszystko u niej w porządku, bo miała umówioną wizytę u lekarza i nie przyszła, zaczęliśmy się poważnie martwić.
Wieczorami siedzieliśmy przy stole w milczeniu, oboje z telefonami w dłoniach, jakby miały zadzwonić i wreszcie przynieść jakieś wiadomości. Nic. Paweł co chwilę powtarzał:
– Dziwne to wszystko... Mama nigdy się tak nie zachowywała...
A ja, chociaż nigdy się do tego przed nim nie przyznałam, poczułam coś, co mnie samą zaskoczyło – ulgę. Tę głuchą, wstydliwą ulgę, że może w końcu odpocznę, że będzie cisza, że nie będę już czuć jej spojrzenia na sobie, tego ciągłego oceniania.
Jednak po kilku dniach zaczęłam czuć też coś innego. Niepokój. Zniknęła bez słowa, a to nie było do niej podobne. Zaczęliśmy dzwonić do szpitali, pytać znajomych, zaglądać do jej mieszkania – pusto, wszystko tak, jak zostawiła. Stół nakryty na dwie osoby, kawałek ciasta w lodówce, otwarta książka na fotelu. Jakby wyszła tylko na chwilę.
Nie potrafiłam o tym nie myśleć. Kiedy Paweł zasypiał, leżałam obok niego z oczami wlepionymi w sufit, a w głowie kłębiły się pytania: Gdzie ona jest? Dlaczego zniknęła? I dlaczego czuję tę przeklętą ulgę, która teraz zmienia się w strach?
Na jaw wyszły jej sekrety
Minął tydzień od zniknięcia teściowej. Paweł był rozbity, a ja czułam, że coś wisiało w powietrzu – coś, czego jeszcze nie rozumiałam. Pewnego wieczoru Paweł siedział przy komputerze, przeglądał stare wiadomości, jakby szukał jakiejś wskazówki. Nagle zamarł i spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
– Zobacz... – wyszeptał.
Podeszłam do niego. Na ekranie widniał e-mail sprzed kilku tygodni, który umknął naszej uwadze. Napisany przez nią – krótkie, lakoniczne zdanie: „Muszę wyjechać, proszę, nie szukajcie mnie”.
– Co to ma znaczyć? – spytałam zszokowana. Paweł milczał, jakby nagle coś zrozumiał.
Następnego dnia dostał telefon z urzędu – przyszło pismo adresowane do niego, z prośbą o podpisanie dokumentów związanych z przekazaniem mieszkania. Pojechaliśmy razem. Kobieta w okienku podała nam teczkę, a w niej… umowa sprzedaży mieszkania teściowej, podpisana dwa dni przed jej zniknięciem.
– Sprzedała mieszkanie... – wydukał Paweł. – I to komuś z innego miasta…
Patrzył na mnie, jakby nagle pojął coś, czego wcześniej nie chciał dostrzec. Wróciliśmy do domu, a on siedział w ciszy, gapiąc się w okno. Po kilku godzinach wstał i powiedział:
– Muszę ci coś powiedzieć.
Wiedziałam, że to nie będzie nic dobrego. Prawda, która miała paść z jego ust, zmieniła wszystko, co myślałam o naszej rodzinie.
Coś, czego się nie spodziewałam
– Mama miała długi – powiedział Paweł, patrząc na mnie jak zbity pies. – Po śmierci taty całkiem się pogubiła, brała pożyczki. Myślałem, że to tylko sporadyczne, że się opanuje, ale... – głos mu się załamał. – Kiedy się zorientowałem, było już za późno. Mówiła, że wszystko spłaci, że to nic takiego...
Stałam, wpatrzona w niego, a w głowie miałam mętlik. Próbowałam zrozumieć. Przecież teściowa zawsze wyglądała na osobę opanowaną, zorganizowaną, taką, która wszystko wie najlepiej. A teraz okazało się, że od miesięcy żyła w kłamstwie, a my nie mieliśmy o tym pojęcia.
– Sprzedała mieszkanie, żeby spłacić długi – dokończył Paweł. – I... wyjechała. Nie wiem, dokąd. W e-mailu pisała, że musi zacząć od nowa, z dala od wszystkiego, że nie chce być ciężarem.
Przez kilka dni po tym wyznaniu chodziłam jak w transie. Z jednej strony czułam żal, że zniknęła, że nie dała nam szansy, by jej pomóc. Z drugiej – dziwną ulgę, że nasza rodzina w końcu mogła odetchnąć, bez jej oceniającego wzroku, bez ciągłego wtrącania się.
Minęły miesiące. Nie wróciła, nie zadzwoniła, nie napisała. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczymy. Ale wiem jedno: prawda, którą odkryliśmy, była jak cios w serce – i dla mnie, i dla Pawła. Mam nadzieję, że gdzieś tam zaczęła nowe życie. Może w końcu znalazła spokój, którego nigdy nie miała.
Justyna, 34 lata
Czytaj dalej:
- „Poszłam do sąsiada pożyczyć szklankę cukru i zostałam na noc. Mąż nic nie zauważył, bo w tym czasie gapił się w TV”
- „Nie chciałam mieć dzieci, ale za namową męża zostałam matką. To była najgorsza decyzja w moim życiu”
- „Skoro macocha ukradła mi ojca, to powinna dać mi też coś od siebie. Zamiast tego kręci nosem na moje dzieci”

