Reklama

Mieszkanie na warszawskim Tarchominie kupiliśmy z Arturem tuż po ślubie. Nie było duże – dwa pokoje z kuchnią – ale miało balkon z widokiem na drzewa i pachniało nowym początkiem. Urządzaliśmy je razem, każdy kąt był nasz. Z czasem przekształciło się w nasz azyl – miejsce, gdzie mogliśmy się schować przed światem. Praca, rachunki, kolacje przy serialu, czasem kłótnie o drobiazgi – normalne życie.

Ale wszystko się zmieniło po pogrzebie teścia. Artur był zrozpaczony, jego matka – Zofia – ledwo stała na nogach. Powiedziała wtedy cicho, że „nie chce być sama w tym pustym domu”. I zanim zdążyłam się namyślić, zgodziłam się, by zamieszkała z nami. Czemu nie na odwrót? Sama nie wiem, chyba dlatego, że nie chciałam opuszczać swojego gniazdka.

„Na chwilę” – powiedział Artur. Tylko że chwilę potem jej walizki leżały w naszym przedpokoju, a ja miałam wrażenie, że popełniłam największy błąd życia.

Zofia od pierwszego dnia przejęła kontrolę nad naszym mieszkaniem. Zaczęło się niewinnie – ugotowała obiad, bo „tak jakoś głupio, że nic nie ma w garnku”. Potem przestawiła kubki, „bo tak wygodniej”, a w końcu zaczęła mi komentować wszystko – od koloru mojej szminki po to, że nie piorę firanek wystarczająco często.

– Kochanie, ona potrzebuje czasu – tłumaczył Artur, gdy wieczorem w sypialni próbowałam mu się żalić. – Przecież straciła męża. Jest w żałobie.

„A ja straciłam swój dom!” – chciałam krzyknąć, ale tylko przytaknęłam, żeby się nie kłócić.

Zaczęłam chodzić na palcach po własnym mieszkaniu. Czułam się jak intruz. A najgorsze, że coraz częściej zastanawiałam się, kiedy to „na chwilę” wreszcie się skończy. I czy Artur w ogóle chce, żeby się skończyło.

Miałam tego dosyć!

– Renatko, nie gniewaj się, ale ten obiad to trochę... za tłusty. Artur zawsze miał delikatny żołądek – powiedziała Zofia z uśmiechem, mieszając swoją porcję widelcem. – Ja zawsze robiłam na parze, bez tych wszystkich... sosów.

– Smakuje ci, Artur? – zapytałam z napiętym uśmiechem, ignorując Zofię.

– Mmm, no... dobre, dobre – mruknął, patrząc w talerz, jakby chciał się w nim schować.

Wiedziałam, że się nie odezwie. Że znów mnie zostawi z tym samą. Przełknęłam z trudem kolejną łyżkę. Jeszcze trzy dni temu przestawiła moje przyprawy w szafce, dzień wcześniej wyrzuciła ulubiony kubek, bo „był ukruszony i wyglądał jak dla dziecka”. Ale ten komentarz o obiedzie był jak ostatnia kropla.

– Mamo, doceniam troskę, ale to nie jest twoja kuchnia – powiedziałam spokojnie, choć w środku czułam, jak wszystko we mnie wrze.

– Ależ oczywiście! Ja tylko chciałam pomóc – roześmiała się nerwowo. – Chyba nie będziesz się złościć o takie drobiazgi?

– Drobiazgi... – powtórzyłam, rzucając serwetkę na stół. – Od kiedy się wprowadziłaś, wszystko tu przestawiasz. Komentujesz, poprawiasz. To jest mój dom, a ty się tu panoszysz jak królowa.

Artur uniósł głowę znad talerza.

– Renata, przestań. Mama ma ciężki czas. Nie przesadzaj...

– Nie przesadzaj?! – krzyknęłam. – Ty w ogóle mnie słyszysz? Czy tylko ją?!

Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na Artura zranionym wzrokiem, jakby była ofiarą napaści.

– Ja... ja tylko chciałam dobrze – szepnęła, ocierając oko serwetką.

Artur spojrzał na mnie, jakby właśnie zobaczył kogoś obcego.

– Musiałaś tak? – spytał.

– Musiałam – odpowiedziałam cicho. – Bo jak długo jeszcze mam się nie odzywać?

Tego wieczoru nie powiedzieliśmy sobie ani słowa. Ja leżałam w sypialni z poczuciem, że zostałam całkiem sama, a Artur – jak zwykle – siedział z matką w kuchni. Śmiali się cicho. Nie podsłuchiwałam, ale słyszałam. I nie mogłam zasnąć.

Zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze wytrzymam

– Artur, możemy porozmawiać? – spytałam, gdy leżał na kanapie z laptopem na kolanach. Teściowa już dawno poszła spać. Oczywiście do naszej – przepraszam, jej nowej – sypialni, bo „ma problemy z kręgosłupem i musi mieć wygodne łóżko”.

– Teraz? – westchnął.

– Tak, teraz. To nie zajmie długo.

Zamknął laptop, bez słowa. Przysiadłam na fotelu naprzeciw niego. Przez chwilę zbierałam myśli, jakbym miała wygłosić przemówienie. Serce waliło mi jak młotem.

– Nie jestem zadowolona z tej sytuacji, Artur. Czuję się jak gość w naszym domu. Nie mam tu przestrzeni, nie mam spokoju. I mam wrażenie, że ciebie to nie obchodzi.

– Renata, przecież to nie potrwa wiecznie...

– Ale trwa już dwa miesiące! – przerwałam mu. – I ani razu nie zapytałeś, jak się z tym czuję.

Patrzył na mnie, ale jakby przez mgłę. W jego oczach widziałam jedynie zmęczenie i zniecierpliwienie.

– Bo się domyślam. Ale co mam zrobić? Wyrzucić ją?

– Nie, ale ustalić zasady. Granice. To nie hotel. Nie może bez pytania gotować, przestawiać rzeczy, wchodzić do naszego życia jakby to było jej. To nie jest zdrowe.

– Ona nic złego nie robi, Renata. Pomaga. Chce być potrzebna.

– A ja? Ja już nie jestem potrzebna? – zapytałam ciszej.

Nie odpowiedział.

– Artur, ja tu już nie czuję się jak w domu. To ona rządzi. A ty tylko patrzysz, żeby jej nie urazić.

– Nie przesadzaj. Ona nie ma nikogo. To twoja teściowa, nie wróg – powiedział, wzruszając ramionami.

Poczułam, że zaczynam płonąć od środka. Złość, żal, rozczarowanie... wszystko się skumulowało.

– Może i nie jest wrogiem. Ale mnie zabiera wszystko – powiedziałam cicho. – I ty jej w tym pomagasz.

Wstałam, zanim zdążył coś odpowiedzieć. Poszłam do łazienki, zatrzasnęłam drzwi i odkręciłam wodę w kranie, żeby nie słyszał, jak płaczę.

Zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze wytrzymam. Ile siebie muszę oddać, żeby nie robić problemów. I czy warto to robić, skoro jestem z tym sama.

Albo ona, albo ja!

To był piątek, wróciłam wcześniej z pracy, bo szef puścił nas przed czasem. W domu panowała cisza. Teściowa siedziała w kuchni i obierała ziemniaki. Zerknęła na mnie tylko kątem oka.

– Obiad będzie na szesnastą – powiedziała krótko. – Artur uprzedzał, że wracasz wcześniej.

Nie odpowiedziałam. Poszłam do sypialni, rzuciłam torbę na łóżko i wtedy usłyszałam jej głos z salonu. Przez uchylone drzwi.

– Bo ona w ogóle nie ogarnia. Żadnego ciepła, żadnego porządku. Tylko ta praca i praca. Ja nie wiem, jak Artur to wytrzymuje. Biedny chłopak, wszystko na jego głowie.

Zamarłam. Jej głos był ostry, wyrazisty. Chyba rozmawiała przez telefon.

– Tak, mówiłam mu. Ale on tylko kiwa głową. On jest zbyt dobry, żeby postawić sprawę jasno. A ona? Zgrywa ofiarę. Ale kto się na to nabiera? – usłyszałam śmiech. – Kobieta powinna umieć prowadzić dom, a nie tylko nosić się jakby była z zarządu banku. No i niech się nie łudzi – dzieci z nią to by była katastrofa.

Wyszłam z sypialni i stanęłam w progu salonu.

– Mówisz o mnie, mamo?

Teściowa zamarła z telefonem w ręce. Przycisk w telefonie kliknął cicho.

– Ojej, Renatko… ja tylko...

– Tylko co? Że jestem nie dość dobra dla twojego syna? Że nie powinnam mieć dzieci? Że nie umiem być żoną?

– Ja tego nie powiedziałam…

– Ale tak myślisz. Zawsze tak myślałaś.

W tym momencie do mieszkania wszedł Artur. Zdjął buty, spojrzał na nas – jego matkę, która stała jak sparaliżowana, i mnie, roztrzęsioną.

– Co się dzieje?

– Twoja mama właśnie mówiła przez telefon, że jestem nieudacznicą, która nie ogarnia życia. I że byłoby lepiej, gdybyś był z kimś innym.

Zofia natychmiast zaczęła płakać.

– Ja nic takiego nie powiedziałam! Ona to źle zrozumiała! Ja tylko mówiłam siostrze, że martwię się o ciebie!

– Zawsze mnie nienawidziłaś, prawda? – spytałam już bez sił. – Od początku.

– Renata... – zaczął Artur, ale ja nie pozwoliłam mu mówić.

– Albo ona, albo ja – powiedziałam. – Wybieraj.

Artur milczał. Patrzył na mnie z bólem, ale nie odpowiedział. Przesunął wzrok na matkę, która wciąż grała skrzywdzoną.

– Nie każ mi wybierać... – wyszeptał.

To był ten moment. Wiedziałam już, że sama muszę wybrać. I wybrałam.

Wyprowadzka to była jedyne wyjście

Pogrzebałam w szafie, wyciągnęłam walizkę, rzuciłam do niej kilka ubrań i kosmetyczkę. Zasłona w oknie łopotała od przeciągu – zostawiłam balkon otwarty, jakby mieszkanie potrzebowało przewietrzenia po tym wszystkim.

Artur stał w drzwiach sypialni, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

– Dokąd ty niby jedziesz?

– Do Marty. Na kilka dni. Muszę złapać oddech, bo się tu duszę.

– Renata, proszę... Nie tak...

– Jak? Łagodnie? Cicho? Jak przez ostatnie dwa miesiące? – spojrzałam mu w oczy. – Nie zauważyłeś, jak się cofam? Jak mnie ubywa każdego dnia?

Zamknął oczy, jakby chciał zniknąć. Ale to ja znikałam.

– Kocham cię, ale nie chcę się rozpaść tylko dlatego, że boisz się zranić swoją matkę – powiedziałam i minęłam go, ciągnąc walizkę.

Teściowa siedziała w kuchni i udawała, że czyta gazetę. Nawet na mnie nie spojrzała, gdy mijałam ją w przedpokoju. Wychodząc, powiedziałam tylko:

– Nie musisz się już starać, żeby mnie stąd wypchnąć. Sama wychodzę.

Marta otworzyła mi drzwi jeszcze w dresie, z kubkiem kawy w dłoni.

– No siema... Ty płakałaś?

– Cześć – wyszeptałam i zaraz się w nią wtuliłam.

Siedziałyśmy potem na kanapie, ona zaparzyła mi herbatę i słuchała. Nie przerywała. A ja mówiłam – o teściowej, o Arturze, o tym, jak coraz mniej siebie widzę w swoim własnym życiu.

– Czuję się jak intruz we własnym domu – powiedziałam w końcu. – Jak wynajmująca pokój u kogoś, kto mnie nie lubi.

– A Artur?

– Nie wiem, czy jeszcze jest po mojej stronie. I nie wiem, czy kiedykolwiek był.

Wieczorem, leżąc na gościnnej kanapie pod szorstkim kocem, poczułam... spokój. Nie ulgę – to było za wcześnie – ale jakby wreszcie moje serce przestało się szarpać.

„To nie była tylko żałoba” – pomyślałam, gapiąc się w sufit. – „Ona zawsze chciała rządzić. A ja jej na to pozwoliłam”.

Wiadomość, która wszystko zmieniła

Czwartego dnia zadzwonił Artur. Nie wysyłał wcześniej żadnych wiadomości, nie próbował dzwonić. Myślałam, że milczy z wygody – że skoro nie jestem w domu, to nie musi niczego rozwiązywać.

– Hej – usłyszałam jego głos, cichy i zmęczony.

– Hej – odpowiedziałam chłodno.

– Mogę przyjechać?

– Powiedz mi przez telefon. Nie chcę znów rozpakowywać się na pół godziny.

Zapadła krótka cisza. Potem westchnął.

– Rozmawiałem z wujkiem. Powiedział, że ma wolny pokój. Mama się tam przeniesie.

Nie uwierzyłam od razu.

– Sama się zgodziła?

– Nie. Ale powiedziałem jej, że musi. I że jeśli nie chce stracić mnie na dobre, to musi zrobić krok w tył. Albo dwa.

Nie odpowiedziałam.

– Rozumiem już, że to zaszło za daleko. Że... zawiodłem cię – dodał cicho. – I nie wiem, czy mi jeszcze ufasz.

– Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale wrócę. Na razie.

Kiedy weszłam z walizką do mieszkania, było dziwnie pusto. Teściowa już się wyprowadziła – w salonie brakowało jej poduszek, w kuchni nie było zapachu jej kompotu z goździkami. I chociaż o tym marzyłam, nie poczułam triumfu. Raczej... dziwną, głuchą pustkę.

Artur podszedł do mnie, chciał mnie przytulić. Ale zrobiłam krok w bok.

– Daj mi chwilę.

– Oczywiście – powiedział, jakby się spodziewał, że to powiem.

Usiedliśmy na kanapie, każde na swoim końcu. Telewizor był wyłączony. W naszym mieszkaniu panowała cisza, która brzmiała jak echo wszystkich słów, których nie powiedzieliśmy sobie przez ostatnie tygodnie.

„To już nigdy nie będzie mój dom” – pomyślałam. – „Ale może jeszcze coś da się odbudować. Jeśli oboje naprawdę tego chcemy”.

Nie stawał po mojej stronie

Nie czekałam na przeprosiny od teściowej. Wiedziałam, że ich nie będzie. Zabrała swoje rzeczy, nie zostawiła żadnej wiadomości. Artur wspomniał tylko, że „było jej przykro”. Nie odpowiedziałam. Nie chciałam słyszeć, że było jej przykro. Chciałam, żeby jej było żal. Ale tego już nie miałam siły egzekwować.

Wróciłam do naszego mieszkania – ale już jako inna osoba. Mniej ufna, bardziej wycofana. Zaczęłam zostawiać światło w kuchni na noc. Przestałam spać twarzą do Artura. Nie dlatego, że go nienawidziłam – ale dlatego, że nie umiałam być już bezbronna.

Zaczęliśmy funkcjonować obok siebie, nie razem. Były dni, gdy było normalnie. Nawet dobrze. Ale były też takie, kiedy milczeliśmy przy kolacji, patrząc na swoje talerze. A ja myślałam wtedy: „To wszystko przez nią”. I zaraz potem: „Nie. To przez niego. Że nie stanął po mojej stronie”.

Zofia zniknęła z naszego życia, ale zostawiła po sobie cień. Ostry, długi cień, który kładł się na naszej sypialni, na kubkach w szafce, na sposobie, w jaki Artur unikał niektórych tematów.

Nie wiem, co dalej z nami będzie. Staram się. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś mnie zepchnął z własnego życia. Bo raz się cofnęłam. I prawie straciłam wszystko.

Czasem trzeba się usunąć, żeby zrozumieć, że dom to nie tylko ściany. To przede wszystkim przestrzeń, w której nikt nie podważa twojego miejsca. I to miejsce – będę chronić.

Renata, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama