„Teściowa wprowadziła się do nas bez pytania. Moje życie zmieniło się w piekło, a Wieśka tylko dokładała do pieca”
„Teściowa posłała mi triumfujące spojrzenie. Zaczęła przejmować wszystko. Wstawanie do dzieci? Teściowa. Zakupy? Teściowa. Uwagi o tym, że Kacper za dużo gra, a Zosia powinna siedzieć prosto? Teściowa. Ja? Zostawałam gdzieś z boku”.

- Redakcja
Mówią, że po ślubie nie wychodzi się tylko za mężczyznę, ale za całą jego rodzinę. Ja się z tym nie zgadzałam. Byłam pewna, że to bzdura, którą wymyśliły sfrustrowane żony, co nie potrafiły postawić granic. A potem poznałam Wieśkę.
Marcin był inny. Spokojny, czuły, potrafił mnie słuchać. Byłam przekonana, że razem damy radę wszystkiemu. I przez jakiś czas faktycznie tak było – dwoje dzieci, małe mieszkanie, pracowałam na pół etatu, Marcin na pełen. Życie, wiadomo, nie było kolorowe, ale było nasze.
– Zjesz jeszcze jedną kanapkę? – zapytałam go któregoś ranka, smarując chleb dla dzieci i jednocześnie szykując się do pracy.
– Nie, dzięki – mruknął, nawet na mnie nie spojrzał.
– Słyszałeś, co mówiłam? – ponowiłam pytanie, tym razem odwracając się do niego.
– Tak, powiedziałem, że nie chcę. – Odsunął krzesło, zabrał kubek z herbatą i poszedł do salonu.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się do mnie uśmiechnął. A już na pewno nie pamiętałam, kiedy tak po prostu usiedliśmy razem, bez dzieci, bez obowiązków, i porozmawialiśmy jak dawniej. Może wtedy, zanim wszystko zaczęło się sypać. Zanim jego mama zaczęła się pojawiać coraz częściej. Aż w końcu... w ogóle nie wyszła.
Coś ściskało mnie w żołądku
Tego dnia wróciliśmy później niż zwykle. Na placu zabaw był kolega z przedszkola, więc pozwoliłam im się trochę wyszaleć. Nie sądziłam, że przez te dwadzieścia minut zmieni się moje życie. Drzwi były otwarte. To pierwsze, co mnie zaniepokoiło. W korytarzu stała walizka. Obok niej dwie torby, a w salonie siedziała teściowa. W moim domu. Rozpakowująca swoje rzeczy na moich półkach.
– Mamo...? – odezwałam się najgrzeczniej, jak potrafiłam, choć coś już ściskało mnie w żołądku.
– A, Karolinko! – odwróciła się i uśmiechnęła szeroko. – Dobrze, że już jesteś. Pomóż mi z wieszakami. Marcin mówił, że miejsce wolne.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam, nie ruszając się z miejsca.
Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– No jak to co? Źle się czuję sama w tamtym mieszkaniu. Mój syn to moja rodzina. Mam prawo z nim mieszkać.
Weszłam do sypialni, trzaskając drzwiami za sobą. Marcin leżał na łóżku z telefonem w ręku, jakby nic się nie stało.
– Nie rozumiem, czemu nic mi nie powiedziałeś?! – syknęłam przez zęby.
– Ona nie ma nikogo... Przecież to tylko na chwilę – westchnął, nawet nie patrząc mi w oczy.
Nie powiedziałam już nic. Wyszłam. Wtedy zrozumiałam: ta chwila może trwać bardzo długo.
Byłam intruzem
Minął tydzień. Moje życie zmieniło się w teatr, w którym nie grałam już głównej roli. Scenografię stanowiły porozrzucane kubki po ziołowych herbatkach Wieśki i przestawione meble w kuchni. Dźwięk? Wieczne: „A u mnie w domu robiło się to inaczej”. Scenariusz? Pisany bez mojej wiedzy.
– Kochanie, mama zrobiła dziś rosół – powiedział Marcin, siadając do stołu.
– A ja ugotowałam gulasz – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
– No to zjesz jutro – wzruszył ramionami i sięgnął po miskę rosołu.
Teściowa posłała mi triumfujące spojrzenie. Zaczęła przejmować wszystko. Wstawanie do dzieci? Teściowa. Zakupy? Teściowa. Uwagi o tym, że Kacper za dużo gra, a Zosia powinna siedzieć prosto? Teściowa. Ja? Zostawałam gdzieś z boku. Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.
– Mamo, doceniam, że chcesz pomóc, ale to moje dzieci i mój dom – powiedziałam, starając się mówić spokojnie, choć ręce drżały mi z nerwów.
– Nie są tylko twoje – odpowiedziała oschle. – To dzieci mojego syna. A ten dom... może powinnaś się cieszyć, że masz z kim dzielić obowiązki?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Marcinem. Siedział na kanapie, z pilotem w dłoni.
– Nie rób z tego afery. Po prostu nie umiesz się dogadać – rzucił i podgłośnił telewizor.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że go tracę. A może on już dawno odszedł, tylko ja tego nie zauważyłam?
Wyrzucił mnie z domu
Usłyszałam to przez przypadek. Wróciłam wcześniej z pracy. W domu było zaskakująco cicho. Tylko stłumiony głos dobiegał z kuchni.
– Ona nic nie rozumie. Zasłania się tym, że pracuje, a mój syn wraca zmęczony i musi jeszcze znosić jej fochy – mówiła teściowa przez telefon. – Jak trzeba będzie, to ją stąd wygryzę. Marcin zawsze był zbyt miękki. Ale ja nie dam się rozstawiać po kątach.
Zamarłam. Nawet nie oddychałam. Teściowa rozmawiała z jakąś sąsiadką. O mnie. W moim domu. Planowała, jak mnie stąd wykurzyć. Weszłam do kuchni, nie mówiąc słowa. Spojrzała na mnie, zupełnie niewzruszona.
– To nie tak, jak myślisz – rzuciła.
– Nie muszę nic myśleć. Wszystko słyszałam – odparłam.
I wyszłam. Wprost do sypialni. Marcin leżał na łóżku, przeglądając coś na telefonie.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam, zamykając za sobą drzwi.
– Teraz?
– Tak. Albo ona się wyprowadza, albo ja. Nie jestem już sobą w tym domu.
– Moja matka ma więcej serca niż ty! – wybuchł nagle. – Ona mnie rozumie! Jeśli ktoś ma odejść, to może ty?
Patrzyłam na niego przez długą chwilę. Jak na obcego człowieka. Jakby właśnie zrzucił maskę, którą nosił przez lata.
– Właśnie to usłyszałam. Wreszcie jesteś szczery.
Wyszłam bez słowa. Bo nagle wszystko stało się jasne.
Oczy miałam pełne łez
Pakowałam rzeczy w milczeniu. Najpierw dzieci – ich ubrania, pluszaki, książki do szkoły. Potem moje. Wszystko, co zmieściło się w dwie torby i walizkę. Zostawiłam za sobą firanki, które sama szyłam w ciąży z Zosią, kubki z pierwszej wspólnej wycieczki, i lodówkę, na której kiedyś wisiał cały nasz świat – rysunki dzieci, listy zakupów, małe karteczki z „kocham cię”. Nie powiedziałam do teściowej ani słowa. Siedziała w kuchni i obierała ziemniaki, jakby nic się nie działo. Marcin? Schował się w pracy. Nie spytał, kiedy wrócę. Może nawet odetchnął z ulgą. Z dzieciakami zamieszkałam u mojej siostry, w jej dwupokojowym mieszkaniu. Było ciasno, ale spokojnie. Wieczorem siedzieliśmy razem na podłodze, jedząc pizzę z kartonu.
– Mamo, a tata będzie z nami mieszkał? – spytała Zosia, patrząc na mnie z niepokojem.
Złapałam ją za rękę i pocałowałam w czoło.
– Nie wiem, kochanie. Ale wiem jedno – zawsze będę przy was. I to się nigdy nie zmieni.
– To nie koniec świata – powiedziała moja siostra, nalewając mi herbaty – A może to początek? Może czeka was lepszego?
Uśmiechnęłam się, choć oczy miałam pełne łez.
– Może nie odzyskam męża – powiedziałam cicho. – Ale odzyskam siebie.
I po raz pierwszy od dawna poczułam, że naprawdę mogę to zrobić.
Nie chciałam go słuchać
Minęły trzy tygodnie. Tyle czasu Marcinowi zajęło, by zapukać do drzwi mojej siostry. Stał w progu z miną zbitego psa, w dłoniach trzymał reklamówkę z jakimiś owocami. Chyba nie wiedział, co ze sobą zrobić.
– Hej – mruknął.
– Dzieci są u mojej mamy – odpowiedziałam, nie zapraszając go do środka.
– Nie przyszedłem do nich. Przyszedłem do ciebie.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam, jak nerwowo przełyka ślinę. Jakby pierwszy raz od dawna naprawdę się czegoś bał.
– Zawiodłem cię. I wiem to. Dałem się zdominować. Matce, sytuacji… sam sobie. Nie chciałem cię stracić, ale… może już cię straciłem?
Przyglądałam mu się długo. Był zmęczony. Jakby nagle dojrzał, ale dopiero po fakcie.
– Już mnie straciłeś – powiedziałam spokojnie.
– Co mam zrobić, żeby cię odzyskać? – zapytał cicho.
– Na razie? Nic. Teraz ja decyduję. Jeśli wrócę… to tylko na swoich zasadach.
Nie odpowiedział. Kiwnął głową, jakby zrozumiał. A może tylko udawał. Nie wiedziałam już, co naprawdę czuje. Ale wiedziałam, co czuję ja – po raz pierwszy od dawna byłam spokojna. Zamknęłam drzwi i usiadłam na podłodze. Za nimi – chaos. Przede mną – cisza. I wybór.
Poczułam spokój
Wieczorem siedziałam na łóżku mojej siostry, przytulając Zosię i Kacpra. Oglądali bajkę, ale co chwilę zerkali na mnie, jakby chcieli się upewnić, że nie zniknę, nie rozpadnę się jak nasza rodzina. Spojrzałam na nich i poczułam, że mamy siebie. I to wystarczy. Gdy zasnęli, przykryłam ich kołdrą i zgasiłam światło. Zostałam jeszcze chwilę, siedząc w ciszy. Telefon zamilkł. Marcin nie dzwonił. Wieśka pewnie zadowolona gotowała kolację w naszej kuchni. Jakby nic się nie stało. Może właśnie dlatego – po raz pierwszy od miesięcy – poczułam, że nie muszę już nikomu niczego udowadniać. Spojrzałam na własne odbicie w oknie. Inna kobieta. Pęknięta, ale nie rozbita. Samotna, ale nie bezwartościowa. Wzięłam głęboki wdech i pomyślałam:
„Byłam gościem we własnym domu. Teraz jestem gospodarzem swojego życia”.
I choć nie wiedziałam, co przyniesie jutro, byłam gotowa. Bo ten dom, to ja. I nie oddam go nikomu.
Karolina, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój eks przyszedł na mój ślub i narobił mi wstydu. Nie spodziewałam się, że może zrobić coś takiego”
- „Ślub był jak z bajki, ale w podróży poślubnej mąż powiedział mi coś, czego nigdy nie zapomnę. To nie był żart”
- „Przez 20 lat nie dostałam od męża żadnego prezentu. Dopiero w dniu rozwodu zrobił mi niespodziankę”

