Reklama

Chyba każdy zna przynajmniej kilka kawałów o teściowych. Ja też. Nigdy nie zastanawiałam się, ile jest w nich prawdy. Nie wiedziałam, czy wychodząc za mąż powinnam się bać swojej przyszłej teściowej, czy też nie zaprzątać sobie głowy anegdotami podawanymi z ust do ust. Życie jednak miało napisać w tej materii swój scenariusz...

Reklama

Poznałam go na studiach

Mojego przyszłego męża poznałam na pierwszym roku studiów. Obydwoje studiowaliśmy z dala od rodzinnych miejscowości, toteż należały nam się miejsca w akademiku, co bardzo nas do siebie zbliżyło. Żadne z nas nie mogło sobie pozwolić na regularne wyjazdy do rodziców. Weekendy spędzaliśmy więc w akademiku, często na wspólnej nauce lub wspólnym gotowaniu.

Studenckie wakacje upływały nam na sezonowej pracy, a im mniej z biegiem czasu mieliśmy zajęć i nauki, tym większe szanse mieliśmy na dorabianie sobie do studiów w czasie roku akademickiego. Nic więc dziwnego, że Szymon moich rodziców poznał dopiero po czterech latach naszego związku, a ja swoich przyszłych teściów miałam zobaczyć dopiero na naszym ślubie.

Moi rodzice przyjęli mojego wybranka z wielką serdecznością. Szymon zrobił na nich świetne wrażenie, zresztą z wzajemnością. Mój narzeczony był zachwycony atmosferą panującą w moim domu rodzinnym i tym, z jaką troską i serdecznością odnoszą się do siebie moi rodzice. Wydawało mi się, że tak powinno być w każdej rodzinie, więc zdziwiłam się, że zwrócił na to uwagę, a gdy spytałam, czy u niego w domu jest inaczej, uśmiechnął się tylko pod nosem i nic nie odpowiedział.

Nadszedł wielki dzień

Nie planowaliśmy z Szymonem wielkiej imprezy i wielu gości na naszym ślubie. Nie stać nas było na wystawne weselisko, miała to być nasza uroczystość, którą mieli celebrować z nami najbliżsi. Co prawda Szymon co jakiś czas odbierał telefony od swojej matki, po których chodził nieco wkurzony (udało mi się z niego wyciągnąć, że chodzi o zaproszenie jakiejś dalszej ciotki czy kuzynki, czego on wciąż konsekwentnie odmawiał), ale generalnie nasze rodziny nasz plan uszanowały.

Moi rodzice wręcz podeszli do pomysłu bardzo entuzjastycznie, deklarowali pomoc na każdym kroku przygotowań do ślubu, a także wsparli nas finansowo. Dzięki nim nie musieliśmy się martwić, skąd wziąć na wszystko pieniądze. Gdy Szymon po raz kolejny zakończył telefoniczną rozmowę ze swoją matką, zaproponowałam nieśmiało:

– To może zaprośmy tę twoją krewną? Dzięki kasie od moich rodziców budżet nam się trochę powiększył.

– Nie, Aguś. Po pierwsze to nie chodzi o jedną osobę, tylko o całą rodzinę. A po drugie ja z nimi praktycznie nie utrzymuję kontaktu i nie widzę powodu, dla którego miałbym ich gościć w tak ważnym dla mnie dniu.

– Ale twojej mamie z jakiegoś powodu jednak bardzo zależy na ich obecności?

– Moja matka jak się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Zapomniała jednak, że charakter odziedziczyłem częściowo po niej.

– Czyli rozumiem, że nie poszerzamy listy gości?

– Zdecydowanie nie.

Impreza przebiegła w miłej atmosferze. Bawiliśmy się w kameralnym gronie, a wszyscy nasi goście celebrowali z nami ten dzień. Z miejsca polubiłam ojca Szymona – miał takie samo roześmiane spojrzenie, jak mój mąż i niemal identyczne poczucie humoru. Tylko matka mojego lubego odnosiła się do mnie z rezerwą. Ale miałam nadzieję, że jej to minie.

Rodzina nam się powiększyła

Kilka miesięcy po ślubie zrobiłam test ciążowy, na którym pojawiły się dwie kreski. Szymon kazał mi natychmiast umówić się do lekarza i zrobić wszelkie możliwe badania. Chciał nawet, abym sobie wzięła wolne w pracy, ale przekonałam go, że ciąża to nie choroba. Lekarz potwierdził moje słowa, nie widział przeciwwskazań, bym normalnie chodziła do pracy. Zwolnienie dostałam dopiero na dwa tygodnie przed porodem.

Gdy na świat przyszła Zosia, moja mama wzięła w pracy urlop, by do nas przyjechać i pomóc mi w opiece nad niemowlakiem w tych pierwszych dniach. Byłam jej bardzo wdzięczna, bo bałam się, że sobie nie poradzę. Macierzyństwo mnie z lekka przerażało – choć cieszyłam się z narodzin córki, to wciąż towarzyszyły mi irracjonalne obawy, że nie sprawdzę się jako matka. Na szczęście mama bardzo mi pomogła, również psychicznie, i gdy od nas wyjeżdżała, czułam się już znacznie pewniej w nowej roli.

Zosia była spokojnym i pogodnym dzieckiem. Rzadko płakała, nie wymagała nieustannego noszenia na rękach, przesypiała praktycznie całe noce, budząc się jedynie na karmienie. Dzięki temu urlop macierzyński nie był dla mnie koszmarem, jak dla wielu moich koleżanek. Na dodatek Szymon okazał się prawdziwym partnerem i brał na siebie wiele domowych obowiązków. Gdy przyszedł czas na mój powrót do pracy, wspólnie ustaliliśmy, w jaki sposób podzielimy się opieką nad dzieckiem i prozą życia.

Nadeszły zmiany

Zosia z dziadkami widywała się od czasu do czasu. Częściej zdarzało nam się odwiedzać moich rodziców, oni też co jakiś czas wpadali do nas na weekend. Do rodziców Szymona jeździliśmy rzadko, to raczej jego tata starał się nas w miarę regularnie odwiedzać, zawsze przywożąc jakiś drobny upominek dla swojej ukochanej wnusi. A pewnego dnia mąż po prostu zastrzelił mnie nowiną.

– Aguś, nie uwierzysz, moi rodzice się rozwodzą!

– Żartujesz? – ledwo zdołałam podsunąć sobie krzesło, by nie upaść.

– Tata wreszcie stwierdził, że ma dość mojej mamy. Nie wiem, co dokładnie się wydarzyło, bo nie chciał mi powiedzieć, ale dziwię się, że dopiero teraz.

– Ale jak to? Po tylu latach wspólnego życia?

– Raczej podporządkowywania się tej heterze. Gdy wyjeżdżałem na studia, mój ojciec powiedział, że nie mam pojęcia, jak bardzo mi zazdrości. Wtedy nie do końca go rozumiałem.

– I co teraz?

– Nic, tata zaczyna nowe życie. Od przyszłego miesiąca przenosi się do oddziału tej firmy, w której pracuje, znajdującego się w naszym mieście. Już się cieszy, że będzie częściej widywał Zosię.

– A twoja mama?

– Zobaczymy.

I zobaczyliśmy. Teściowa nie do końca potrafiła się odnaleźć w nowej sytuacji. Nadal pracowała, więc w ciągu tygodnia zamęczała mojego męża jedynie wieczornymi telefonami. Okazało się jednak, że w weekendy nie ma co ze sobą zrobić (nie ma kim dyrygować), więc postanowiła, że będzie je spędzać u swojego kochanego synka, wychowując swą jedyną wnuczkę oraz synową…

Wizytacje zamiast wizyt

Od trzech miesięcy tydzień w tydzień matka mojego męża staje w naszych drzwiach w każdy sobotni poranek. Walizka stojąca u jej stóp nie pozostawia złudzeń, utwierdzając nas w przekonaniu, że teściowa nie wpadła wyłącznie na kawę. Za każdym razem wręcza mi swoją torbę i płaszcz, po czym niczym żandarm wkracza do naszego domu i zaczyna wszystko krytykować.

Matka mojego męża dokonuje regularnej inspekcji kuchni, wytrząsając się nad niewłaściwą, jej zdaniem, zawartością lodówki, źle przygotowywanym śniadaniem i zbyt małą liczbą przetworów domowej roboty w szafkach. Wytyka mi zacieki na szklankach, krzywo poustawiane talerze i brak połysku na stalowych garnkach. Oczywiście brudne szyby w oknach czy niedostatecznie wypolerowana kuchenka również nie umkną jej uwadze.

Z kuchni ta zgorzkniała sekutnica przechodzi wprost do łazienki, gdzie za każdym razem powtarza, że niczego nie potrafię, nawet porządnie wyszorować kabiny prysznicowej. Wszędzie szuka kurzu i brudu, twierdzi, że ręczniki śmierdzą na kilometr, bo przecież jako leniwa pani domu nie piorę ich wystarczająco często. Po wygłoszeniu tych wszystkich (jakże konstruktywnych!) uwag, przechodzi do pokoju mojej córki, by kategorycznie nakazać jej opuszczenie łóżka i „wzięcie się do roboty”.

Tak dalej być nie może

W niedzielny wieczór, gdy drzwi zamknęły się nareszcie za matką Szymona, położyłam Zosię spać, a sama zrobiłam nam po drinku i siadłam z moim mężem na kanapie.

– Kochanie, chyba będziemy musieli coś z tym zrobić. Dłużej tego nie zniosę. Nie odzywałam się, bo to twoja mama i w ogóle, ale dziś przed snem Zosia powiedziała mi, że ona babcię kocha, ale tylko od poniedziałku do piątku…

– Wiem, matka jest trudna…

– Trudna?! – przerwałam mu. – Krytykuje wszystko, co robię. Rozkazuje mi, poucza, wypomina rozmaite rzeczy. Wiesz, że od czasu naszego ślubu uważa, że izoluję cię od rodziny? Ale spoko, zabrałam jej ukochanego synka, może czuć się sfrustrowana. Jednak nie zniosę dłużej tego, jak dyryguje naszym dzieckiem!

– Masz absolutną rację. W sumie to ci się dziwię, że aż tyle wytrzymałaś, ja bym na twoim miejscu pękł już po jej drugiej wizycie. Wezmę wolne w pracy i pojadę do niej we wtorek. Albo zaakceptuje moje warunki, albo będzie musiała się też rozwieść z synem…

Muszę przyznać, że w tym momencie Szymon bardzo mi zaimponował…

Agnieszka, 34 lata

Reklama

Czytaj także:
„Współczułam teściowi, gdy stracił dorobek życia. Nie wiedziałam wtedy, że przepuścił majątek na zabawę i panienki”
„Nie szukałem miłości, więc sama mnie znalazła. Szkoda tylko, że kosztowała mnie wszystkie oszczędności i nowe mieszkanie”
„Przyłapałam teścia na randce z jakąś panną. Pomyślałam, że szantaż to świetny pomysł, by wyciągnąć z niego kasę”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...