„Teściowa wierzy w zabobony i nie pozwala obciąć dziecku włosów. Słowne szpileczki mogłam ignorować, ale nie to”
„Przyniosła suszone zioła, pewnie zebrane gdzieś na działce. Podeszła do wózka i nachyliła się nad dzieckiem, a ja wstrzymałam oddech. Pogładziła go po głowie, po czym zaczęła szeptać coś, co brzmiało jak zaklęcia”.

- Redakcja
Odkąd urodził się nasz synek Jaś, w naszym domu nie jestem tylko ja, mój mąż Tomek i dziecko. Jest też moja teściowa, która uznała, że lepiej ode mnie wie, co jest dobre dla mojego dziecka. A mnie zepchnęła na margines. Ona mówi, jak ubrać małego, co gotować, co pić, czym okadzić. Bo przecież jak dziecko płacze, to jest przestraszone i trzeba nad nim zapalić świecę. Na ręku wiąże mu czerwoną wstążkę od uroku. „Inaczej dostanie choroby z wiatru” – powtarza jak mantrę.
Nie wierzę w to
Nie wierzę we wstążki, zioła, przesądy. Jestem kobietą praktyczną, racjonalną, mam dość tych zabobonów, które przyprawiają mnie o ból głowy. A jednak z każdym dniem coraz trudniej mi protestować. Teściowa przychodzi do nas bez pytania, wchodzi do mojego domu jak do siebie. Miesza w moim życiu, a ja milczę.
Często słyszę w swojej głowie pytanie: Jak długo jeszcze będziesz to znosić? Wiem, że to nie może tak wyglądać. Nie chcę, żeby moje dziecko dorastało w domu, gdzie matka nie ma nic do powiedzenia.
Największą aferę zrobiła, kiedy niechcący się przed nią wygadałam, że muszę Jasiowi obciąć włosy, bo urosły mu takie długie, że wygląda jak dziewczynka.
– Nie wolno! Absolutnie nie wolno obcinać włosów przed rokiem! – powiedziała teściowa. – To przynosi nieszczęście. Zabierasz dziecku siłę, zdrowie, szczęście! Wiesz, co się wtedy może stać?! Włosy to talizman. Tego się nie robi!
Stałam, zaciskając pięści, a we mnie narastała złość.
– To jest moje dziecko, mamo. I ja chcę mu obciąć włosy, bo mu się pocą, bo mu niewygodnie. Nie obchodzi mnie, co kiedyś mówiono o obcinaniu włosów przed rokiem. To przesądy, rozumiesz? Przesądy!
Miarka się przebrała
Ale ona patrzyła na mnie jak na wariatkę. Podeszła jeszcze raz do wózka, pochyliła się nad dzieckiem, gładziła jego jasne włoski, a potem, głaszcząc je, zaczęła coś szeptać pod nosem. Słyszałam pojedyncze słowa – „nie wolno”, „zła matka”, „biedne dziecko”, „krzywda”. Głos jej drżał, a ja patrzyłam na nią jak na kogoś obcego.
Jakiś czas później Jaś się przeziębił. Lekarz powiedział, że to nic groźnego, powiedział, jak go leczyć. Ale teściowa wiedziała swoje. Przyniosła suszone zioła, pewnie zebrane gdzieś na działce. Podeszła do wózka i nachyliła się nad dzieckiem, a ja wstrzymałam oddech. Pogładziła go po głowie, po czym zaczęła szeptać coś, co brzmiało jak zaklęcia.
– Ja się o wnuka martwię, a ty tylko lekarze, lekarze! – powiedziała ostro, prostując się. – Dziecko słabnie, a ty patrzysz! Nie widzisz, że mu źle? Ma sine pod oczami, płacze. Bo ty go ciągle kąpiesz, szczepienia, a to nie tak, nie tak się wychowuje dziecko!
Nie wytrzymałam. Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy, jak ogarnia mnie fala złości.
– Nie chcę tych twoich ziół, nie chcę wstążeczek, nie chcę modłów! Wierzysz w zabobony, a ja wierzę w medycynę! – krzyknęłam, czując, że słowa same wypływają z moich ust. – Moje dziecko, moje decyzje!
Obraziła się
Tomek, który wszedł akurat do pokoju, stanął między nami, podnosząc ręce w uspokajającym geście.
– Spokojnie, może można to pogodzić… – próbował łagodzić sytuację, ale jego głos tonął w moim gniewie.
– Nie! – odcięłam się, patrząc na niego z wyrzutem. – Albo robimy po mojemu, albo ja się wyprowadzam! Nie będę trzymała w domu suszonych ziół i czerwoną wstążką obwiązywała dziecku rączek, żeby odgonić złe duchy! To nie średniowiecze!
Teściowa patrzyła na mnie jak na kogoś, kto właśnie zwariował. Wyprostowała się, podparła ręce na biodrach, a w jej oczach pojawił się błysk, którego bałam się od dawna – ten błysk, który mówił: „zobaczymy, kto tu rządzi”. Ale ja już nie zamierzałam się wycofać. Czułam, że moje serce bije jak szalone, a ręce drżą, ale nie chciałam już dłużej znosić tego w milczeniu. Nie zamierzałam się poddać.
Gdy wyszła, trzaskając drzwiami, zostałam w salonie, patrząc na zmiętą wiązkę ziół na stole. Tomasz stał obok, milczący, jakby nie wiedział, co powiedzieć. A ja czułam, że wreszcie coś pękło. Nie byłam już tą samą cichą Martą, która z pokorą znosiła, jak jej życie urządza ktoś inny.
Wreszcie miałam spokój
Po tamtej awanturze w domu zrobiło się cicho, że aż dźwięczało w uszach. Teściowa przestała przychodzić. Żadnych niezapowiedzianych wizyt, żadnych telefonów z pytaniami, jak się ma wnuczek, żadnych paczek z ziołami czy słoików z domowym syropem na kaszel.
Jakby ktoś wyciągnął z gniazdka wtyczkę i nagle zgasło całe to napięcie, które wisiało nad nami od miesięcy. Tylko że ta cisza wcale nie była ulgą. Była ciężka, lepka. Tomek próbował rozmawiać.
– Wiesz, mama mówi, że dopóki nie przeprosisz, nie przyjdzie więcej. Że nie będzie się z tobą kłócić, bo ty jesteś uparta i nie szanujesz tradycji.
Zacisnęłam zęby, czując, jak w środku wszystko się we mnie się gotuje. Oparłam się o poduszkę, spojrzałam w sufit, żeby nie musieć patrzeć na męża. I wtedy cicho, z goryczą, powiedziałam:
– Twoja matka chce mi mówić, jak mam wychowywać moje dziecko. I jeszcze obraża mnie, bo nie wierzę w jej przesądy. Nie zgadzam się na to. Nie będę przepraszać za to, że dbam o nasze dziecko po swojemu. Nie przeproszę za to, że nie chcę wieszać nad łóżeczkiem czerwonej wstążki, że uważam, że obcinanie włosów nie zabierze mu szczęścia. Nie przeproszę za to, że chcę być matką po swojemu.
Tomek westchnął ciężko, jakby ważył każde słowo, zanim je wypowie.
– Nie chcę wybierać – powiedział cicho. – Nie chcę być między tobą a mamą. Ale… tęsknię za nią.
Byłam nieugięta
Siedzieliśmy tak długo, w tej ciszy, w której każda myśl brzmiała jak uderzenie młotka. Tomek patrzył w podłogę, a ja czułam w sercu smutek i ulgę. Ulgę, że wreszcie nikt nie wchodzi mi do życia z buciorami. Smutek, bo czułam, że coś zostało złamane. Jakbyśmy coś stracili na zawsze. Patrzyłam na dziecko, które spało w swoim łóżeczku, spokojne, z obciętymi włoskami, które były powodem naszej wojny. I zastanawiałam się – czy ja naprawdę miałam prawo tak mocno postawić granicę?
Wtedy dopadły mnie te myśli, których nie chciałam do siebie dopuszczać. Może byłam zbyt ostra? Może niepotrzebnie wybuchłam? Może jednak dziecko potrzebuje babci, nawet jeśli babcia wierzy w przesądy? Może wstążki i zioła to tylko dodatek, a ważniejsze jest to, że była, że przychodziła, że się interesowała? Może zabrałam mojemu dziecku coś ważnego?
– Może spróbujemy do niej zadzwonić? – powiedział cicho.
– Nie – odpowiedziałam twardo. – Nie chcę się tłumaczyć. Jeśli jej zależy, to sama zadzwoni. Nie będę biegać za nią, przepraszać za to, że broniłam swojego dziecka.
Przytaknął, ale wiedziałam, że to niczego nie rozwiązuje. Może chciał, żebym zmiękła, może liczył, że w końcu się złamię i zadzwonię do jego matki, powiem: „przepraszam, poniosło mnie”. Ale ja nie umiałam. Czułam, że to byłby mój koniec.
Marta, 30 lat
Czytaj także:
- „Żona mówiła, że w altance ogrodowej pisze książkę. A ona ukrywała tam coś, co zniszczyło naszą rodzinę”
- „W ogrodowej altance sąsiad pokazywał mi nawozy i rozgrzewał jak grill. To mój mąż sprawił, że pozbyłam się skrupułów”
- „Wynajęłam faceta na wesele. Nie sądziłam, że przez niego będę na językach wszystkich gości”

