Reklama

Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że macierzyństwo to będzie coś pięknego. Wyobrażałam sobie, że będę tulić mojego synka Antosia, całować go w czółko i szeptać do niego czułe słowa. Marzyłam o naszych wspólnych chwilach: pierwszym uśmiechu, pierwszym słowie „mama”, pierwszych próbach siadania.

Wiedziała lepiej

Ale zamiast cieszyć się Antosiem, zamiast budować z nim tę więź, o której wszyscy mówią, miałam wrażenie, że ktoś mi go zabiera, a ja jestem tylko asystentką. Główną rolę w wychowaniu mojego synka zaczęła odgrywać moja teściowa. Codziennie zjawiała się u nas z torbami pełnymi jedzenia, porad i uwag.

– Nie tak się trzyma dziecko – mówiła mi już pierwszego dnia, kiedy wróciliśmy ze szpitala.

– Owinęłaś go za słabo. On się zaraz przeziębi – dodawała, kiedy próbowałam usypiać Antosia.

A ja wtedy kiwałam głową jak potulna owieczka, mrucząc: „Tak, mamo, spróbuję inaczej”, „Tak, mamo, masz rację”. Chciałam być grzeczna, chciałam być idealną synową, która nie pyskuje. Chciałam, żeby Zbyszek, mój mąż, nie musiał stawać między nami. Ale on i tak zawsze stał pośrodku, rozkładając ręce i mówiąc:

– Dziewczyny, dajcie spokój… Mama tylko chce pomóc.

Ale ja czułam, że nie pomaga, tylko mnie pomału niszczy. Zabiera mi moją rolę, moje poczucie, że jestem dobrą mamą. A ja, zamiast walczyć, siedzę cicho. Boję się, że jeśli coś powiem, Zbyszek będzie po jej stronie i że stracę go tak, jak tracę moje miejsce przy Antosiu.

Byłam zła na siebie

Czasem zastanawiałam się czy ja w ogóle mam prawo być matką? Czy jestem za słaba, za głupia, zbyt niedoświadczona? Dlaczego nie potrafię postawić granicy? I dlaczego ta ciągła krytyka teściowej boli mnie tak bardzo, że płaczę w poduszkę, a potem udaję, że wszystko jest w porządku?

Tamtego dnia teściowa przyszła jak zwykle o dziesiątej, z siatkami pełnymi jedzenia, jakbyśmy głodowali. Była w swoim żywiole: komentowała, instruowała, poprawiała wszystko, co robiłam, jakbym była małą dziewczynką, a nie matką swojego dziecka. Antoś leżał na przewijaku, wiercił się, marudził, a ja próbowałam przygotować kąpiel. Woda już leciała z kranu, sprawdzałam temperaturę dłonią. Dla mnie była ciepła, idealna.

– Zimna! – zawołała nagle teściowa, wkładając rękę do wanienki. – Co ty robisz? Chcesz go przeziębić?

– Sprawdziłam, jest dobra – odpowiedziałam cicho.

– Dobra? – prychnęła. – Daj, ja to zrobię, zanim zdąży się rozchorować.

Podeszła do mnie i niemal odepchnęła mnie łokciem. Zaczęła odkręcać gorącą wodę, sprawdzając temperaturę palcem. Antoś zaczął płakać, a ja poczułam, jak narasta we mnie złość.

– Nie, mamo, ja zrobię to sama – powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku buzowałam.

Spojrzała na mnie z wyraźną irytacją.

– Ty? Sama? Przecież ty nie masz zielonego pojęcia jak się kąpie takie małe dziecko. Zostaw, lepiej nie ryzykuj.

Zirytowała mnie

Miałam już jej dosyć. Nie wytrzymałam.

– Może sama to zrób, skoro wiesz najlepiej! – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Wtedy usłyszałam, jak zaskrzypiały drzwi. Zbyszek wszedł do łazienki i rozejrzał się zdezorientowany.

– Co się tu dzieje? – zapytał, patrząc bezradnie na nas obie.

– Nic. Alicja się denerwuje – powiedziała szybko teściowa, chcąc mnie w ten sposób przedstawić w złym świetle. – Krzyczy, bo nie umie kąpać dziecka.

– Nie umiem? – powtórzyłam powoli, patrząc na nią z niedowierzaniem. – Może byś mi w końcu zaufała, zamiast mnie ciągle pouczać?

Zbyszek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Dziewczyny, uspokójcie się. Mamo, daj spokój, Alicja się uczy…

Alicja się uczy. Te słowa zabolały mnie jak cios w brzuch. Patrzyłam na niego, na teściową, na Antosia, który wciąż płakał na przewijaku. I czułam, że nikt mnie tu nie rozumie.

Miałam dość

Zamknęłam się w sypialni. Siedziałam na łóżku, patrząc w ciemność. Czułam, że muszę coś zrobić, bo inaczej się rozsypię. Zbyszek wszedł do pokoju i spojrzał na mnie pytająco. Ale ja już miałam pomysł jak oduczyć teściową wtykania nosa w moje sposoby wychowawcze.

– Dziś wychodzę – powiedziałam cicho. – Zostawiam Antosia z twoją mamą.

Zmarszczył brwi.

– Czy to na pewno dobry pomysł?

– Nie mam już siły. Albo mnie zrozumie, albo oszaleję.

Powiedziałam teściowej, że wychodzę i zostaje sama z dzieckiem. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam po schodach, czując, że pierwszy raz od dawna oddycham. Poszłam do centrum handlowego, wypiłam kawę, odwiedziłam moje ulubione butiki.

Wróciłam po dwóch godzinach. Zanim weszłam, trzymałam rękę na klamce przez dobre pięć minut, wstrzymując oddech i zastanawiając się, co zastanę. Weszłam do przedpokoju. Drzwi do pokoiku dziecięcego były uchylone, a w środku panował chaos. Pielucha leżała obok przewijaka, a Antoś leżał zapłakany w łóżeczku, z czerwoną, spoconą buzią. W kuchni na podłodze leżała butelka z rozlanym mlekiem.

Dostała nauczkę

Teściowa siedziała na kanapie, jakby ktoś odciął jej zasilanie. Patrzyła przed siebie, ręce jej drżały, a w oczach miała łzy. Gdy tylko mnie zobaczyła, wstała, ale zaraz opadła z powrotem, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

– On nie chciał jeść… – wyszeptała, a w jej głosie wychwyciłam coś, czego nigdy wcześniej u niej nie słyszałam: bezsilność. – Płakał, nie wiedziałam, co robić… Nie chciał się uspokoić. Ja tylko chciałam dobrze…

Antoś zawodził tak głośno, że serce mi pękało. Podbiegłam do niego, wzięłam go na ręce, przytuliłam mocno. Czułam, jak jego drobne ciałko drży, jak szlocha, jak szuka we mnie ukojenia. Kołysałam go delikatnie, szepcząc:

– Cśśś… mama już jest… już jestem, kochanie…

Spojrzałam na teściową. Jej twarz była szara i zmęczona. Patrzyła na mnie z jakimś zawstydzeniem.

– Teraz rozumiesz, jak to jest – powiedziałam cicho, nie z wyrzutem, ale z pewnym żalem. – Nie potrzebuję krytyki, tylko wsparcia.

Zrozumiała swój błąd

Od tamtego dnia coś się w naszych relacjach zmieniło. Teściowa przestała przychodzić do nas z torbami pełnymi jedzenia i z pretensjami. Zamiast mówić „Nie tak się to robi”, pytała, czy potrzebuję pomocy. Zamiast krytykować, zaczęła słuchać.

Nie było idealnie, bo wciąż zdarzało się, że wtrącała się w drobiazgi, ale jakby mniej, ciszej i z ostrożnością. A ja, choć wciąż nosiłam w sobie żal do niej, poczułam, że w końcu mogę być matką.

Zbyszek też zrobił krok w moją stronę. Zaczął częściej mówić „masz rację”, a mniej „uspokój się”.

Nie było łatwo. Ale czułam, że zrobiłam pierwszy krok dla siebie i dla Antosia.

Alicja, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama