„Teściowa wciskała swój nos nawet do mojej szafki z przyprawami. Czepiała się tego, że używam za dużo pieprzu”
„Stałam za drzwiami, słuchając i czując, jak ogarnia mnie wstyd. Własna kuchnia, mój dom, a ja czułam się jak intruz. Jakby moje zdanie, moje potrzeby, smak, który lubię, nie miały znaczenia. Odetchnęłam głęboko i weszłam dopiero wtedy, kiedy miałam pewność, że mam opanowaną twarz”.

- Redakcja
Kiedy wychodziłam za Michała, wiedziałam, że jego matka jest trudna, ale sądziłam, że z czasem uda nam się jakoś dogadać. Naiwnie myślałam, że będę w stanie zdobyć jej sympatię uśmiechem, uprzejmością i odrobiną cierpliwości. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej przyprawiona, niż moje ulubione spaghetti. Od początku teściowa próbowała wcisnąć się w każdy zakątek naszego życia – dosłownie i w przenośni. Krytykowała sposób, w jaki układam naczynia w zmywarce, jak ścielę łóżko, a nawet… jak doprawiam zupę. Pieprz stał się symbolem naszej cichej walki. Ale to był dopiero początek.
Nowy dom, stary problem
Wprowadziliśmy się z Michałem do nowego mieszkania miesiąc po ślubie. Nasze własne cztery kąty, niewielkie, ale przytulne. Z balkonem, na którym postawiłam doniczki z ziołami, i kuchnią, którą urządziłam dokładnie tak, jak chciałam – w jasnym drewnie i bieli. Czułam się tam jak u siebie. Do momentu, aż któregoś dnia, wracając z pracy, zastałam w niej moją teściową.
– O, jesteś już! – rzuciła z entuzjazmem, jakby to była jej kuchnia, a ja nieproszonym gościem. – Zrobiłam rosół, bo ten twój był ostatnio… dziwny. Taki za ostry.
Zamarłam w progu, trzymając torbę z zakupami. Rozejrzałam się – wszystkie moje przyprawy były poprzestawiane. Pieprz leżał teraz na najwyższej półce.
– Weszłaś tu... sama? – zapytałam powoli.
– No przecież mam klucze. Michał mi dał. Poza tym, chciałam pomóc. Ty tyle pracujesz, a on biedny chodzi głodny.
Zamknęłam oczy, próbując policzyć do dziesięciu. Wyszło mi pięć, bo już wtedy cisnęło mi się na usta kilka słów, których nie chciałabym wypowiadać przy kobiecie z różańcem w torebce.
– A gdzie Michał? – zapytałam chłodno.
– Wyszedł. Powiedziałam mu, że zrobię obiad, to się ucieszył.
Zagryzłam wargi. Mój mąż nie widział nic złego w tym, że jego mama przychodzi bez zapowiedzi i grzebie mi w kuchni. Dla mnie to był jasny sygnał – granice, które postawiłam, dla niej po prostu nie istniały.
Zapach przypraw i gorycz słów
– Znowu ten pieprz! – jęknęła któregoś popołudnia, gdy przyszła „na herbatkę” i wparowała do kuchni z własnym kubkiem. – Czy ty w ogóle próbujesz, zanim coś podasz Michałowi?
– Lubi ostrzej przyprawione dania – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku już się gotowałam.
– Ja go inaczej wychowałam. U mnie jadł łagodnie, zdrowo...
– U ciebie był dzieckiem. Teraz jest dorosły – odcięłam się, starając się nie podnieść głosu.
– Dorosły, niedorosły… A ty co? Gotujesz, jakbyś chciała mu wypalić gardło! – zaśmiała się sztucznie, ale czułam, że nie żartuje. – Zamiast pieprzu kup majeranek. Łagodzi układ trawienny. W twoim wieku to już nie zaszkodzi.
– W moim wieku? – powtórzyłam, czując, jak serce bije mi mocniej.
Wyszłam z kuchni, zostawiając ją z tą jej herbatką i majerankiem. Później Michał dopytywał, czemu jestem taka spięta. Tłumaczyłam, że trudno mi funkcjonować, kiedy ktoś podważa każdą moją decyzję – nawet tę, ile przypraw dodaję do zupy. A on?
– Mamie po prostu zależy na nas. Chce dobrze. Ty też mogłabyś się trochę postarać...
Cisza jak makiem zasiał
Przestałam się odzywać. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, tylko dlatego, że każde słowo wracało do mnie jak bumerang – przeinaczone, zinterpretowane na opak. Michał stawał między nami jak dyplomata, choć tak naprawdę częściej po prostu udawał, że nie widzi konfliktu. A jego mama? Im więcej milczałam, tym bardziej się rozgaszczała.
Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy. Drzwi były otwarte. Weszłam i usłyszałam, jak rozmawiają w kuchni.
– Ona nie powinna tyle pracować. Przez to nie ogarnia domu. Michałku, ile razy w tygodniu ty jesz ciepły obiad? – mówiła jego mama, mieszając coś w garnku. – Ja tam bym nie wypuściła męża z pustym żołądkiem. A już na pewno nie karmiłabym go jakimś ostrym świństwem.
– Mamo, daj spokój... – Michał próbował, ale raczej bez przekonania.
Nie weszłam. Stałam za drzwiami, słuchając i czując, jak ogarnia mnie wstyd. Własna kuchnia, mój dom, a ja czułam się jak intruz. Jakby moje zdanie, moje potrzeby, smak, który lubię, nie miały znaczenia. Odetchnęłam głęboko i weszłam dopiero wtedy, kiedy miałam pewność, że mam opanowaną twarz.
– Witajcie – powiedziałam z uśmiechem. – Ależ pachnie… koperkiem? – zapytałam, patrząc na rosół. – Ciekawe, że nie pieprzem. Dziwnie tak…
Oboje zamilkli. Michał się skrzywił, a teściowa przewróciła oczami. Ale ja wciąż się uśmiechałam. Lepsze to niż krzyk. Cisza potrafi piec bardziej niż najostrzejszy pieprz.
Zamknęłam przed nią szafki
Następnego dnia wróciłam z pracy z konkretnym planem. Po drodze wstąpiłam do marketu budowlanego i kupiłam małą kłódkę z kodem. W domu, zanim jeszcze zdjęłam płaszcz, przyczepiłam ją do szafki z przyprawami. Pieprz, curry, wędzona papryka – wszystkie zamknięte jak w skarbcu. Gdy Michał wszedł do kuchni, spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem.
– Co to jest? – zapytał.
– Zabezpieczenie. Przyprawy są tylko dla domowników – odpowiedziałam z udawaną lekkością.
– Przesadzasz – mruknął. – To tylko przyprawy.
– To nie o przyprawy chodzi – powiedziałam poważnie, patrząc mu w oczy. – To o to, że czuję się jak gość we własnym domu.
Nie odpowiedział. Poszedł pod prysznic. Godzinę później w drzwiach stanęła jego mama, jak zwykle bez zapowiedzi, z siatką pełną zakupów i komentarzem, że „przyniosła coś, czego u nas zawsze brakuje – porządnej soli”. Weszła do kuchni i stanęła jak wryta, widząc zamkniętą szafkę.
– Co to ma być?! – oburzyła się. – To ty zamykasz przyprawy? Przed kim niby? Przede mną?
– Tak – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak szalone. – Nie chcę, żebyś grzebała w moich rzeczach.
– Michał, słyszysz to? Twoja żona zamyka szafkę, traktuje mnie jak jakąś włamywaczkę! – zawołała dramatycznie.
A Michał? Stał w korytarzu, jakby nie wiedział, po której stronie się opowiedzieć. Wiedziałam już wtedy, że to nie szafka była problemem. Problemem było to, że on nie zamierzał nigdy tej szafki zamknąć.
Decyzja została podjęta
Po tej awanturze w kuchni zrobiło się między nami chłodno. Teściowa przez tydzień się nie pojawiała – pierwszy raz od miesięcy. Michał chodził po domu z miną zbitego psa, jakby czekał, aż się zreflektuję, przeproszę, może nawet odblokuję szafkę. Ale ja milczałam. I po raz pierwszy od dawna czułam się… spokojnie.
Miałam wieczór tylko dla siebie. Włączyłam cicho muzykę, upiekłam swoją ulubioną tartę z kozim serem, zasypałam ją świeżo mielonym pieprzem i zjadłam w ciszy. Nie dzwonił telefon. Nikt nie komentował, że kuchnia pachnie za ostro. Nikt nie przestawiał przypraw.
– Nie uważasz, że mogłaś przesadzić? – zapytał Michał, siadając naprzeciwko mnie z talerzem kanapek.
– Z czym? Że nie chcę, żeby twoja mama codziennie wchodziła tu bez pytania?
– Przecież ona chce tylko pomóc.
– Pomaga się wtedy, kiedy ktoś tej pomocy chce. A ja jej nie chcę. Chcę spokoju.
Popatrzył na mnie długo. Potem opuścił wzrok i kiwnął głową.
– Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli.
– Bo nie chciałeś wiedzieć.
Cisza znów wypełniła mieszkanie, ale tym razem była oczyszczająca. Michał wstał, wyjął swój telefon i napisał wiadomość. Widziałam, że do mamy. Tego wieczoru nie przysłała sms-a, że „zostawiła pod drzwiami kiszoną kapustę, bo wasza na pewno ze słoika”. Wiedziałam, że to dopiero początek zmian.
Pieprz zepsuł nasze relacje
Teściowa zaczęła się pojawiać rzadziej. Przychodziła już nie z siatką pełną zakupów, ale z pytaniem: „Czy mogę wpaść w środę na kawę?” Nie zawsze się zgadzałam. Nie dlatego, że byłam mściwa – po prostu zaczęłam dbać o siebie. O swój rytm dnia, o dom, w którym znowu czułam się sobą. Michał potrzebował trochę czasu, żeby zrozumieć, że miłość do matki nie musi oznaczać ślepego przyzwolenia na wszystko.
Pewnego popołudnia, gdy kroiłam warzywa na leczo, Michał wszedł do kuchni, wyjął pieprz i zaczął sypać go obficie do garnka.
– Myślałem, że lubisz łagodniej – uśmiechnęłam się, unosząc brew.
– Lubię tak, jak ty robisz. I chyba wreszcie to zrozumiałem – odpowiedział cicho. – A mama… no cóż. Jest, jaka jest. Ale to ty jesteś moją żoną. Tobie ma być dobrze.
Zamknęłam szafkę z przyprawami – już bez kłódki – i wzięłam go za rękę. Nie musieliśmy już rozmawiać. Czułam, że choć temat teściowej pewnie jeszcze nie raz wróci, przynajmniej wróci w innych warunkach. Bez cichych pretensji, bez duszenia się od przyprawionych słów. Bo czasem w relacjach nie chodzi o to, żeby coś „przyprawić” na siłę. Czasem lepiej zostawić coś delikatnie niedopowiedziane. Z odrobiną soli. Z nutką pieprzu. Ale z dużą porcją wzajemnego szacunku.
Alicja, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje życie zmieniło się przez czysty przypadek. Wszystko zawdzięczam przepisowi na ciasto z jabłkami”
- „Mój mąż nie pozwolił mi powiększyć rodziny, bo nie cierpi dzieci. Jedno wydarzenie zmieniło go o 180 stopni”
- „Mój syn wybrał swoją żonę, a mnie odprawił z kwitkiem. Zapomniał, kto mu nieba uchylił, by miał to, co ma”

