„Teściowa wciskała mi czekoladowe ciasto i słodką kawusię. Gdy grzecznie odmówiłam, rozpętała aferę z piekła rodem”
„Kiedy Iwona wyszła, siedziałam przy stole i myślałam o jednym – jeśli ta plotka dotarła już do sąsiadek, to w rodzinie musi wrzeć jak w czajniku. A ja zaczynałam mieć ochotę w końcu powiedzieć coś głośno… i tak, żeby usłyszeli wszyscy”.

- Redakcja
Ludzie mówią, że rodzina to największy skarb. Ale moja teściowa... Na pierwszy rzut oka niby miła i elegancka, a w środku… same kolce. Od początku miałyśmy ze sobą trudną relację. Pewnego zwyczajnego wtorku zadzwoniła do mnie. Zaprosiła mnie na kawę i swoje słynne ciasto czekoladowe, które, między nami mówiąc, mogłoby służyć jako materiał budowlany. Grzecznie odmówiłam, bo miałam w planach sprzątanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta niewinna decyzja uruchomi lawinę zdarzeń.
W świecie mojej teściowej „nie” to osobista zniewaga, a wręcz atak na jej honor i kulinarny autorytet. I tak zaczął się dramat, który w ciągu kilku dni zamienił się w rodzinny kryzys stulecia. Plotka rozeszła się szybciej niż zapach świeżo mielonej kawy, a ja dowiedziałam się o niej… w najmniej spodziewany sposób.
Wzruszyłam ramionami
Telefon zadzwonił dokładnie o 10:03.
– Wpadniesz jutro na kawę? Upiekłam ciasto czekoladowe, takie jak lubisz – usłyszałam ten jej słodkawy ton, od którego zawsze mam wrażenie, że za chwilę dostanę reprymendę w lukrze.
– Dziękuję mamo, mam jutro sporo pracy w domu – odpowiedziałam spokojnie, patrząc na górę prania, która już zaczynała przypominać Mount Everest.
– Pracy? – powtórzyła powoli, jakby chciała mnie zawstydzić. – Rozumiem… czyli moje ciasto już ci nie smakuje?
– Nie, po prostu… – zaczęłam tłumaczenie.
Rozłączyła się bez słowa. Wieczorem mąż popatrzył na mnie znad talerza.
– Coś ty mamie powiedziała?
– Że nie przyjdę na kawę.
– I to wszystko?! – uniósł brwi. – Ona chodzi obrażona, jakbyś ją zwyzywała.
Wzruszyłam ramionami, ale w środku zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Moja teściowa nie odpuszcza tak łatwo. Jeśli poczuje się urażona, potrafi zamienić najmniejszy incydent w dramat rodzinny, który omawia się przy wigilijnym stole jeszcze dziesięć lat później. Następnego dnia, gdy wracałam z zakupów, zobaczyłam ją stojącą na klatce z sąsiadką. Obie patrzyły na mnie tak, jakby oceniały, czy moja dusza w ogóle zasługuje na zbawienie. Wiedziałam, że coś się kroi. Nie miałam pojęcia, że moja niewinna odmowa stanie się początkiem jednej z najbardziej absurdalnych plotek w historii naszej rodziny – takiej, która zacznie żyć własnym życiem i wróci do mnie w najmniej spodziewany sposób.
Nie mogłam w to uwierzyć
Pierwsze ostrzeżenie dostałam od szwagierki.
– Co ty zrobiłaś mamie? – zapytała od progu, jeszcze w kurtce. – Spotkałam ją w sklepie i…
– No co? – zmarszczyłam brwi.
– Powiedziała, że odrzuciłaś jej zaproszenie, bo „nie jadasz takich prostych ciast” i „wolisz coś bardziej wyrafinowanego”.
Patrzyłam na nią, jakby właśnie oznajmiła mi, że ziemia jest płaska.
– Że co proszę?! – wyrwało mi się. – Ja nawet nie wiem, co to znaczy „wyrafinowane ciasto”!
Szwagierka westchnęła.
– Mówiłam jej, że pewnie coś przekręciła, ale ona była jak skała – żadnego odwołania.
Następnego dnia zadzwonił szwagier.
– Słuchaj, mama trochę się rozpędziła – mruknął. – Opowiada wszystkim, że przy ostatnim spotkaniu krytykowałaś jej pieczenie przy stole, przy gościach.
– Co?! – aż się podniosłam z kanapy. – Nigdy nie powiedziałam nic podobnego!
– Wiem. Tylko że, mama… ona potrafi tak opowiedzieć, że nawet ja prawie uwierzyłem.
Zaczynałam rozumieć, że moja odmowa kawy urosła do rangi rodzinnej afery. Teściowa dodała do niej garść dramaturgii, szczyptę urażonej dumy i kilka „barwnych” kłamstewek. Wieczorem zapytałam męża:
– Wiesz, że według twojej mamy gardzę jej wypiekami?
– Coś tam wspominała… Myślałem, że żartuje.
– Jeśli to żart, to szykuj się na najbardziej krępujący obiad w historii.
Nie miałam pojęcia, że następny akt tej farsy rozegra się już nie w rodzinie, ale… na naszym podwórku.
Stanęłam jak wryta
W piątek rano wyszłam wyrzucić śmieci. Na ławce przed blokiem siedziała pani Krystyna, sąsiadka z dołu i największa plotkara.
– Dzień dobry, pani Andżeliko – zaczęła od razu, z tym swoim uśmieszkiem. – Słyszałam, że nie przepada pani za wypiekami teściowej.
Stanęłam jak wryta z workiem w ręce.
– Skąd? – zapytałam ostrożnie.
– Aaa, różne źródła mam – odparła tajemniczo. – Wie pani, ja tam rozumiem, każdy ma swój gust.
Wiedziałam, że „różne źródła” oznaczają jedno – moja teściowa przeszła zaczęła sprzedawać swoją wersję historii każdemu, kto miał uszy. Po południu zaczepiła mnie jeszcze pani Zosia z naprzeciwka:
– Ja bym się nie obraziła na kawałek domowego ciasta…– zagaiła.
Wieczorem wpadła sąsiadka z trzeciego piętra pożyczyć cukier.
– Wiesz, twoja teściowa mówiła, że nie jesz słodkiego, bo dbasz o linię. A ja mówię, że dobrze robisz – roześmiała się, a ja poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
Kiedy mąż wrócił z pracy, wybuchłam:
– Twoja matka obgaduje mnie na całym osiedlu!
– No… może trochę poniosła ją fantazja – odpowiedział, udając, że ogląda telewizję.
– Fantazja?! – syknęłam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwy cios dopiero nadejdzie – i to z miejsca, z którego zupełnie się go nie spodziewałam.
Zacisnęłam pięści.
W niedzielne popołudnie zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Andżelika, to ja, Iwona – usłyszałam znajomy głos sąsiadki z parteru. – Mogę wpaść na chwilę?
Chwilę później siedziała już u mnie w kuchni z kubkiem herbaty.
– Muszę ci coś powiedzieć, bo normalnie nie wytrzymam – zaczęła. – Byłam wczoraj u twojej teściowej, bo przyniosłam jej te przetwory, co prosiła. I wiesz, co usłyszałam?
Zmrużyłam oczy.
– Boję się zapytać.
– Że podobno odmówiłaś jej ciasta, bo „ona piecze byle jak” i „ty wolisz takie z cukierni, bo są bardziej eleganckie”.
Oparłam się o blat.
– Czyli teraz jestem snobką, co gardzi domowym wypiekiem. Świetnie.
– No właśnie – kiwnęła głową Iwona. – I to tak opowiedziane, że człowiek prawie ci uwierzy.
Zacisnęłam pięści.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że nawet nie miałam okazji się obronić. Ona mówi, a ludzie kiwają głowami.
Iwona pochyliła się w moją stronę.
– Ja tam wiem, jak to jest. Moja teściowa kiedyś rozpuściła po rodzinie, że trzymam męża na diecie z kapusty… A to on sam się wkręcił w to głupie odchudzanie!
Uśmiechnęłam się krzywo. Kiedy Iwona wyszła, siedziałam przy stole i myślałam o jednym – jeśli ta plotka dotarła już do sąsiadek, to w rodzinie musi wrzeć jak w czajniku. A ja zaczynałam mieć ochotę w końcu powiedzieć coś głośno… i tak, żeby usłyszeli wszyscy.
Zrobiło mi się gorąco
W sobotę przyszliśmy na proszony obiad u teściowej. Już w drzwiach poczułam gęstą atmosferę. Przy stole siedziała cała rodzina, a ma środku – wielka patera z czekoladowym ciastem.
– Proszę, częstujcie się – powiedziała teściowa, patrząc na mnie wymownie. – A może wolisz... bardziej wyszukane smaki.
Kilka osób parsknęło śmiechem, ktoś mruknął „oho…”. Czułam, jak robi mi się gorąco.
– Chętnie zjem – odpowiedziałam spokojnie i sięgnęłam po kawałek. – I powiem wam wszystkim od razu – nigdy nie powiedziałam, że nie lubię tego ciasta.
Cisza. Wszyscy wpatrywali się we mnie.
– Naprawdę? – odezwała się ciotka Halina. – A ja słyszałam, że…
– Tak, wiem, co słyszałaś – przerwałam. – Bo od dwóch tygodni słyszę to samo od połowy rodziny i sąsiadów.
Teściowa odchrząknęła.
– Może ktoś źle zrozumiał…
– Albo ktoś lubi ubarwiać – rzuciłam. – Powiedziałam tylko, że nie przyjdę, bo mam sprzątanie. Reszta to fantazja.
Szwagier zachichotał.
– No to afera o kawałek ciasta.
– Nie o ciasto – spojrzałam prosto na teściową – tylko o to, że kłamstwo rozchodzi się szybciej niż prawda.
W pokoju zapadła cisza. A ja poczułam satysfakcję.
Od tamtej soboty minęły dwa tygodnie. Plotka o moim „wyrafinowanym guście” umarła tak samo nagle, jak się narodziła. Może dlatego, że wszyscy na własne oczy widzieli, jak wciągnęłam dwa kawałki tego legendarnego ciasta i… przeżyłam. Teściowa już nic nie mówi, ale znam jej metody – cisza to tylko przerwa na zebranie amunicji do kolejnej kampanii. Teraz kiedy wpadam do niej na herbatę, stawia przede mną talerz ciasta z takim namaszczeniem, jakby wręczała mi klucz do sejfu w banku. Patrzy, jak biorę pierwszy kęs, i czeka. A ja gryzę, przełykam i mówię:
– Dobre. Może trochę suche, ale dobre.
Koniec końców, nauczyłam się jednej rzeczy – w tej rodzinie wystarczy jedno słowo, żeby rozpętać burzę. A co do ciasta… Nie, dalej go nie lubię. Jem, bo czasem warto połknąć coś suchego, żeby zatkać innym usta.
Andżelika, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rozwiodłam się z mężem przez gotowanego kurczaka z ryżem. Wolę już jeść golonkę, niż kolejny jałowy fit obiadek”
- „Szwagier pachniał jak milion dolarów, zamiast schabowym jak mój mąż. Zmysły wodziły mnie za nos, ale wyniuchałam powód”
- „Grała jak kiepska aktorka, bo chciała się zabawić. Zrobiłem jej taką scenę, że nie zostało nam nic prócz żalu do siebie”

