Reklama

Zawsze marzyłam o tym, żeby stworzyć ciepły, pełen zapachów dom – taki, jak u mojej babci. Zawsze byłam spokojna, stonowana, może nawet zbyt ugodowa. Gotuję z pasją. Zwłaszcza święta to mój czas – wtedy chcę dać rodzinie wszystko, co najlepsze. Własnoręcznie lepię uszka, piekę trzy rodzaje sernika, a bigos... bigos robię z sercem.

Tylko że święta już dawno przestały kojarzyć mi się z ciepłem i spokojem. Przez jedną osobę – moją teściową Danutę. Od lat psuje ten czas swoim wiecznym narzekaniem i złośliwościami. Zjawia się w drzwiach z nosem na kwintę i od razu wchodzi w rolę kulinarnego krytyka.

Bigos znowu za kwaśny – rzuciła w zeszłym roku, odkładając łyżkę teatralnym gestem. – U mnie w domu to się inaczej gotowało.

A przecież ta kobieta przypala nawet wodę na herbatę. Nic nie gotuje na święta. Nawet zupki z proszku jej nie wychodzą. Mimo to co roku daje mi wykład o gotowaniu, jakby była królową kuchni. Mój mąż, Marek siedzi cicho zamiast mnie wesprzeć.

W tym roku coś się zmieni. Coś się we mnie przełamało. Już nie chcę tylko „spokojnie przeżyć świąt”. W tym roku zaserwuję Danucie bigos, o którym nie zapomni do końca życia. Mam pewien plan. Bardzo smakowity.

W końcu się zbuntujesz? – zapytała moja przyjaciółka Ewelina, kiedy opowiedziałam jej przez telefon, co planuję.

– Tak. W tym roku nie będzie ani grzecznie, ani smacznie.

Miałam dość jej komentarzy

– Ten bigos to… znowu za kwaśny, jak zwykle. U mnie w domu smakował inaczej – powiedziała Danuta, teatralnie odsuwając od siebie talerz. Jakby na nim leżał jakiś trujący wywar, a nie danie, nad którym spędziłam trzy godziny.

Zapanowała niezręczna cisza. Dzieci przestały jeść. Marek spojrzał na mnie z wyrazem: „Nie teraz, Elwira, nie rób sceny”, ale ja już nie mogłam. Czułam, jak zaciska mi się gardło. Już nie pierwszy raz. Nie drugi. Co roku to samo. Miałam dosyć.

To proszę nie jeść. Serio. Jak coś tak paskudnego leży na talerzu, to lepiej sobie darować – powiedziałam spokojnie, ale z wyczuwalnym napięciem w głosie.

– Elwira, nie przesadzaj... – zaczął Marek, próbując mnie uciszyć.

– Nie, Marek, nie będę cicho. Słyszę to co roku. Bigos za kwaśny. Pierogi za twarde. Sernik za mało puszysty. Czy mama wie, ile pracy kosztuje przygotowanie tej kolacji?

– Ja tylko mówię, jak jest. Chyba mogę mieć swoje zdanie?

– Nie, mamo, to nie jest „zdanie”. To jest zwykłe czepianie się. Złośliwości rzucane pod moim adresem z uśmiechem. Wie mama co? Mam dość. Od lat siedzę cicho, bo „święta”, bo „rodzina”. A w zamian dostaję szpile pod żebra. Co roku. Tak dalej nie będzie.

Teściowa spiorunowała mnie wzrokiem. Marek wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Dzieci wpatrywały się we mnie z otwartymi buziami.

– No i dobrze – powiedziała moja starsza córka cicho. – Babcia zawsze mówi coś niemiłego. A ty się tylko smucisz.

Spojrzałam na nią i poczułam, że nie żałuję ani jednego słowa.

Zaplanowałam małą zemstę

Po tamtej Wigilii długo nie mogłam dojść do siebie. Wszyscy udawali, że nic się nie stało, ale cisza przy stole była bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa. Marek wzdychał przez kolejne dni i chodził zamyślony, jakby to jego ktoś obraził. Teściowa oczywiście zadzwoniła dwa dni później do Marka, nie z przeprosinami, tylko rzuciła:

– Nie wiedziałam, że twoja żona jest taka drażliwa.

Słyszałam to, ale nie powiedziałam nic. Tylko coś wtedy postanowiłam. W tym roku nie dam się stłamsić. Nie będę się tłumaczyć. Nie będę się prostować, żeby się komuś podobało. W tym roku bigos zyska dodatkowy składnik. Taki... symboliczny.

– Wiem, że to dziecinne – mówiłam kilka tygodni później do słuchawki, w rozmowie z Eweliną – ale mam ochotę zaserwować jej coś w stylu „a teraz zobacz, jak to jest”.

– Dziecinne? Nie. Eli, to sprawiedliwość! – śmiała się. – Co planujesz? Jaki efekt? Gorzki posmak zemsty?

– Myślałam o czymś... sugestywnym. Może dodać cząstki cytryny? Takiej naprawdę kwaśnej. A może liść laurowy na wierzchu w kształcie serca. Niech sobie zinterpretuje po swojemu.

– Albo... wsadź jej do miseczki karteczkę „smacznego – życzy kucharka”. I udawaj, że to od gotowego cateringu. Wiesz, z nutą sarkazmu.

– Jesteś niepoważna – zaśmiałam się szczerze pierwszy raz od dawna.

– Jestem. I ty też powinnaś być. Choć raz. Dla siebie.

Wieczorem siedziałam nad garnkiem bigosu i z zacięciem notowałam składniki. W drugiej kolumnie – „wersja dla Danuty”. Na końcu dopisałam: „Dodaj odwagę. Dużo. Smak zemsty podać na ciepło”.

Przygotowałam pewną niespodziankę

Zbliżała się Wigilia. Jeszcze przed siódmą rano wstałam i weszłam do kuchni w grubych skarpetach. Dom był cichy, dzieci spały, Marek chrapał w sypialni. Włączyłam radio – cicho, tylko kolędy w tle. Cynamon pachniał ze szklanki, bo zostawiłam w niej laskę na noc. Na patelni dochodził farsz na pierogi, a w piekarniku powoli piekła się ryba. I był też on. Garnek numer dwa. Zakryty. Schowany z tyłu.

Specjalny bigos. Dodałam do niego wszystko, co powinno być – kiszona kapusta, wędzone żeberka, grzyby, suszone śliwki. A potem doprawiłam po swojemu. Tak, żeby Danuta, jak tylko weźmie łyżkę, od razu wiedziała: „coś tu nie gra”. Trochę octu jabłkowego. Odrobina pasty tamaryndowej, która daje dziwnie kwaśno-gorzkawy posmak. I liść laurowy – ułożyłam go na górze jak dekorację. Miał być symbolem na moją cześć.

– Kochanie, wszystko dobrze? – Marek wszedł do kuchni, przecierając oczy.

– Idealnie – odpowiedziałam słodko. – Pomożesz mi za chwilę z obrusami?

– Jasne... Ale ten bigos... Pachnie jakoś inaczej?

– Specjalna wersja. Dla twojej mamy.

Marek nie dopytywał. Chyba nawet się ucieszył, że szykuję coś „ekstra”.

Przed południem dzieci ubrały choinkę. Ja zawiązałam czerwoną wstążkę wokół misy z bigosem i położyłam karteczkę z napisem: „Dla wyjątkowych gości”.

Tuż przed kolacją rozległo się pukanie do drzwi. Teściowa. W wielkim futrze, z wyciągniętą brodą i uśmiechem szorstkim jak cięcie papieru.

– Dobry wieczór – rzuciła zimno.

– Proszę, proszę. Zaczynamy. Wszystko już gotowe – odpowiedziałam, a mój uśmiech był równie zimny.

Minę miała bezcenną

Wszyscy siedzieli już przy stole, światło świec odbijało się w oczach dzieci, a z kuchni dochodził zapach korzennych przypraw i barszczu. Marek odczytał fragment z Biblii, zaśpiewaliśmy pierwszą kolędę, nawet Danuta przez chwilę wyglądała na człowieka. Przez chwilę.

O, bigos – powiedziała, jakby właśnie odkryła wigilijną bombę.

Podałam jej miseczkę z wersją „specjalną”. Uśmiechnęłam się niewinnie.

To nowa wersja. Pomyślałam, że w tym roku zrobię coś ekstra. Dla mamy.

Danuta zawahała się, ale nie chciała wyjść na podejrzliwą. Zanurzyła łyżkę i spróbowała. Minę miała jak dziecko, które połknęło cytrynę bez ostrzeżenia. Zmarszczyła brwi. Drgnęły jej kąciki ust. Przełknęła powoli.

– Hmmm… – odezwała się przeciągle. – Czuję… Coś dziwnego. Kwaśne? Ale też jakby… słodko-gorzkie?

– Może. To taka nietypowa receptura – powiedziałam spokojnie. – Coś... specjalnego. Dla wyjątkowych gości.

Marek spojrzał na mnie podejrzliwie. Dzieci wymieniły spojrzenia. Nikt się nie odezwał.

– Trochę jakby... fermentowane? – mruknęła teściowa, biorąc kolejną łyżkę, ale już wolniej.

Może to smak... niedocenienia? – powiedziałam cicho, z uśmiechem.

Teściowa zamarła z łyżką w połowie drogi do ust.

– Słucham?

– Mówię, że może to smak tego, ile pracy ktoś wkłada, a ile dostaje w zamian. Taka przyprawa: wdzięczność. Albo jej brak.

Wszyscy zamilkli. Marek spojrzał na mnie zaskoczony. Dzieci patrzyły na mnie z podziwem. Teściowa położyła łyżkę na talerzu. Usta miała zaciśnięte, ale nie powiedziała ani słowa. Czułam się, jakbym właśnie wygrała bitwę. Małą, świąteczną, osobistą bitwę o szacunek.

Nie żałuję, że to zrobiłam

Po kolacji teściowa zniknęła w pokoju gościnnym szybciej, niż zwykle. Nawet nie powiedziała dobranoc dzieciom. Marek długo zmywał naczynia w kuchni. Czułam, że zaraz nastąpi ta rozmowa. Czekałam tylko, aż dzieci pójdą spać.

Gdy wreszcie usiedliśmy w salonie, opadł ciężko na fotelu i spojrzał na mnie z wyraźnym napięciem.

– Elwira... Co to miało być? Ten bigos?

– Taki jak zawsze. No, prawie. Z dodatkiem odwagi i zmęczenia. I kilku lat frustracji.

Zrobiłaś to specjalnie, prawda?

– Tak. Specjalnie dla twojej mamy. Miałam dosyć bycia cicho. Co roku znosiłam jej komentarze, a ty zawsze udawałeś, że ich nie słyszysz.

– Myślałem, że nie ma sensu dolewać oliwy do ognia.

– A ja myślę, że milczenie przez lata to też wybór. Tylko że w tej układance to ja musiałam się poświęcać. A ty stałeś wygodnie z boku.

Marek zamilkł. Patrzył gdzieś w przestrzeń, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Może to i było dziecinne – dodałam ciszej – ale przynajmniej raz poczułam, że mam kontrolę. Nie zamierzam już udawać, że wszystko gra, kiedy ktoś mnie rani.

Nagle z pokoju dzieci wybiegła młodsza córka.

– Mamo, babcia chyba płacze w pokoju...

Zamarłam. Serce mi ścisnęło.

– Idź do łóżka, kochanie. Już do niej pójdę.

Zatrzymałam się jednak przy drzwiach. Nie weszłam. Nie byłam gotowa. Może jutro.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Marek spał odwrócony do ściany. Ja leżałam z otwartymi oczami, czując w sobie jednocześnie spokój... i smutek. Wiedziałam, że coś się skończyło.

To była lekcja dla wszystkich

Rano teściowej już nie było. Wyszła cicho, nie budząc nikogo. Tylko zostawione na komodzie pudełko z jej ulubionymi pralinkami i kartka: „Dziękuję za gościnę. Danuta” – były jedynym śladem po niej. Nie wiem, czy to „dziękuję” było ironiczne, czy może jednak szczere. Może nawet sama tego nie wiedziała. Usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem kawy i patrzyłam na garnek z resztkami bigosu. Tego „zwykłego”. Bez niespodzianek. Pachniał tak, jak zawsze. Ciepło, korzennie, domowo. Moje dzieci go lubią. Ja go lubię i to mi wystarcza.

Marek siedział naprzeciwko i milczał. W końcu podniósł wzrok.

Myślisz, że ona wróci?

– Pewnie tak – odpowiedziałam. – Ale może już nie taka sama.

Nie odpowiedział. Ja czułam się dziwnie spokojna. Bez ulgi. Bez triumfu. Po prostu... inaczej. To nie była wielka zemsta. To było coś więcej – akt obrony. Pokazanie, że granice istnieją. Można być miłą, dobrą osobą, ale nie kosztem siebie. Nie wiecznie.

Święta to czas pojednania. Tak mówią. Czy jednak zawsze trzeba być osobą, która wyciąga rękę jako pierwsza? Czy naprawdę obowiązkiem kobiety jest łykać upokorzenia, bo „rodzina” ma zawsze rację? W tym roku po raz pierwszy od lat nie czułam się ofiarą.

Spojrzałam na dzieci, które z radością wcinały świąteczne pierniki. Pomyślałam, że może właśnie dziś nauczyłam je czegoś ważniejszego niż przepis na bigos. Warto mówić „dość” nawet w Wigilię.

Elwira, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama