„Teściowa uważa, że niedzielny schabowy jest ważniejszy niż msza. Za złamanie tej świętej tradycji srogo mnie ukarała”
„Kolejne tygodnie przypominały niekończący się teatr. Jeździłam na obiady, pomagałam przy stole, uśmiechałam się do dzieci szwagierki, pytałam o zdrowie teścia. Ale teściowa niemal przestała mnie zauważać”.

- Redakcja
Pracuję w marketingu, na zdalnym. Z jednej strony to komfort – nie muszę się codziennie szykować i przeciskać przez korki – ale z drugiej bywa, że nie wychodzę z domu przez kilka dni. W mojej głowie zaczyna się wtedy tłok: myśli, lęki, poczucie, że zawodzę. Nie jestem idealną żoną, synową, pracownicą. Czasem nawet czuję, że nie jestem idealną sobą.
To była rutyna
I jeszcze te niedzielne obiady u mojej teściowej. One są jak rytuał. Talerze zawsze z tym samym wzorem, barszcz z ziemniakami albo rosół, schabowy z kapustą zasmażaną. Teściowa to kobieta zasad. Ma swój kodeks: wszyscy mają być punktualni, kobieta powinna wiedzieć, kiedy dolać kompotu, a kiedy lepiej zamilknąć. Czuję się tam, jakbym grała rolę w przedstawieniu. Nikt mi nie powiedział, jaka to rola, ale jeśli pomylę tekst, dostaję spojrzenie, które boli bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Znowu nie usiadłaś obok Marcina – rzuciła raz teściowa. A ja nie wiedziałam, że „miejsce obok męża” to zasada numer siedem.
Pewnego dnia powiedziałam Marcinowi to, co od dawna kotłowało mi się w głowie:
– Marcin… Ja się tam czuję jak statystka. Jakby wszystko już było ustalone, rozpisane, a ja przyszłam za późno, żeby się tego nauczyć.
– Przesadzasz – mruknął.
Ale ja nie przesadzałam. Ja po prostu byłam zmęczona i czułam, że długo tak nie pociągnę.
Miałam dosyć
To była sobota wieczorem, siedziałam na kanapie owinięta kocem, z laptopem na kolanach i herbatą. Przez cały tydzień pracowałam ponad siły – kampania ruszyła nagle, szefowa wprowadzała zmiany w ostatniej chwili, a klient miał pretensje o wszystko. W piątek nie mogłam zasnąć, a rano obudziłam się z bólem głowy. Zadzwoniłam do Marcina, który był wtedy jeszcze w biurze.
– Kochanie – zaczęłam – wiesz, ja chyba jutro zostanę w domu. Potrzebuję oddechu.
– Jak to? – zdziwił się, jakby nie dosłyszał.
– Po prostu nie dam rady. Ten tydzień był okropny, mam wrażenie, że ledwo się trzymam. Potrzebuję chociaż jednej niedzieli dla siebie.
Po drugiej stronie było chwilę cicho.
– No dobra – mruknął w końcu – powiem mamie, że nie możesz.
Nie pytał więcej, nie próbował przekonywać. Właściwie to było w tym coś jeszcze bardziej dojmującego niż gdyby się sprzeciwił.
Nagle zamilkła
W niedzielę zostałam sama. Posprzątałam mieszkanie, zrobiłam sobie zupę i przez chwilę czułam się lekko. Nie sądziłam, że to będzie mieć konsekwencje. Marcin wrócił po osiemnastej. Zdjął buty, wszedł do salonu i rzucił krótko:
– Mama była dziwna. Zapytała tylko, czy coś ci się stało.
– I co jej powiedziałeś?
– Że byłaś zmęczona i że to nic poważnego. Ale wiesz, jak to ona… Nie powiedziała nic wprost, ale atmosfera była… no, napięta.
Tydzień później pojechałam na obiad. Uśmiechałam się, jak zawsze, pomogłam przy nakrywaniu, zagadywałam dzieci szwagierki, chwaliłam sałatkę. Teściowa była uprzejma, lecz jakby nieobecna. Nie zadała mi ani jednego pytania, nie spojrzała w oczy.
A potem nastało milczenie. Żadnego SMS-a, żadnego telefonu, zero życzeń na imieniny, które przypadały trzy dni później. Przez kolejny miesiąc nie odezwała się ani razu. Marcin udawał, że nic się nie dzieje.
Spotkaliśmy się znów w drugą niedzielę sierpnia. Teściowa urządzała imieniny męża. Wszystko było przygotowane, jak zwykle – nakryty stół, domowy pasztet, dwie sałatki, barszcz z pasztecikami. W powietrzu unosił się znajomy zapach duszonej wołowiny, ale atmosfera nie miała w sobie nic z ciepła.
Była obrażona
W salonie siedziała szwagierka z mężem i dziećmi. Teść oglądał telewizję, jakby nie zauważył, że ktoś przyszedł. Gdy usiedliśmy przy stole, rozmowy były urywane, powierzchowne. Gdy coś mówiłam, nikt nie kontynuował. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam spróbować.
– Mamy barszcz jak zwykle idealny – powiedziałam z uśmiechem, patrząc na teściową.
– To zwykły barszcz – odpowiedziała sucho. – Robię go od trzydziestu lat.
Zaczęłam przebierać ziemniaki widelcem, licząc sekundy do końca posiłku. W drodze do domu powiedziałam cicho:
– Twoja mama mnie nienawidzi.
– Wydaje ci się – mruknął Marcin.
– Przestała ze mną rozmawiać. Ignoruje mnie.
– Nie wiem, o co jej chodzi. Może się obraziła. Ale to minie.
– Nie minie. Wiesz o tym tak samo jak ja.
Kolejne tygodnie przypominały niekończący się teatr. Jeździłam na obiady, pomagałam przy stole, uśmiechałam się do dzieci szwagierki, pytałam o zdrowie teścia. Ale teściowa niemal przestała mnie zauważać. Nie było już „Lidko, pomóż mi z ciastem”, nie było „ładnie dziś wyglądasz”, nie było niczego, co dawałoby mi sygnał, że jeszcze należę.
Byłam jak powietrze
Pewnej niedzieli, po szczególnie niezręcznym obiedzie, szwagierka usiadła ze mną w kuchni. Wydawało się, że chce porozmawiać. Przez chwilę naprawdę miałam nadzieję, że ktoś to zauważa.
– Wiesz… mama miała trudny czas – zaczęła.
– Ale to nie znaczy, że może mnie traktować jak powietrze – odparłam cicho.
– Może trzeba było się wtedy jednak postarać? Wiem, że byłaś zmęczona, ale mama bardzo to przeżyła.
– Jedną nieobecność? Naprawdę? To był tylko jeden raz…
– Dla niej to nie był tylko jeden raz. To zasady. Mama wierzy, że rodzina musi być razem w każdą niedzielę.
Jej słowa zabolały mnie. Zrozumiałam, że w tym układzie nie było miejsca na słabość. Że wystarczyło się nie dopasować, by wypaść z kręgu.
Zaczęłam się dystansować. Coraz rzadziej angażowałam się w rozmowy, czasem wychodziłam z ich domu wcześniej. Czułam, że cokolwiek zrobię, i tak nie zostanie zauważone. Milczenie teściowej nie było już zwykłą urazą. Stało się narzędziem i działało doskonale.
Chciałam to wyjaśnić
Zebrałam się na odwagę po kolejnej niedzieli, która zostawiła we mnie tę samą, znajomą pustkę. Któregoś dnia w tygodniu po prostu pojechałam do teściowej. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni. Nalała mi herbaty, nie pytając, czy chcę.
– Dziękuję, że mnie mama przyjęła – zaczęłam. – Wiem, że coś się zmieniło i chciałabym to naprawić. Jeśli czymś mamę zraniłam, proszę mi powiedzieć, proszę.
– Nie wszystko trzeba mówić – odparła spokojnie, bez emocji. – Niektóre rzeczy są oczywiste.
Spojrzałam na nią, próbując zrozumieć, czy to wyrzut, czy osąd, czy może tylko ucieczka od konkretu.
– Chodzi o ten jeden obiad? – zapytałam.
– Nie o jeden obiad chodzi – odpowiedziała. – Ale o zasady. Rodzina jest razem, zawsze. A jeśli ktoś zaczyna szukać wymówek, no cóż, nie każdy jest stworzony do bycia częścią całości.
– Nie szukałam wymówek. Byłam zmęczona, to wszystko.
– Każdy jest zmęczony, Lidko – powiedziała tonem, który sprawiał, że czułam się jak dziecko. – Ale rodzina to nie jest coś, od czego się odpoczywa. Albo się jest, albo nie.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że każda próba tłumaczenia będzie wyglądać jak usprawiedliwienie. A przecież nie zrobiłam nic złego. Chciałam tylko jeden dzień dla siebie.
Nie rozumiała mnie
Wyszłam stamtąd z poczuciem, że rozmawiałam z kimś, kto nie chce mnie zrozumieć, kto nie szuka pojednania, tylko posłuszeństwa. Czułam się mniejsza, słabsza, bezbronna. Zrozumiałam, że tej relacji nie da się odbudować.
Zaczęłam unikać tych obiadów. Tłumaczyłam się przeziębieniem, bólami głowy, spiętrzoną pracą. Marcin nie dopytywał. Być może był nawet wdzięczny, że nie musi się opowiadać po żadnej stronie.
Kiedy wracał, nie pytałam, jak było. Czasem sam coś napomknął – że mama zrobiła swoją słynną zupę grzybową, że jego siostra przywiozła ciasto. Ale nie pytał, dlaczego nie chcę jeździć. Nikt do mnie nie napisał wiadomości.
Później przestałam też jeździć na urodziny, imieniny, rodzinne święta. Coraz mniej było mnie w ich życiu i coraz mniej ich w moim. Nie było wielkich kłótni, nie było ostrych słów, było tylko to jedno – brak. Obecność przez nieobecność. Milczenie, które było odpowiedzią na wszystko.
Lidka, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzice narzeczonego byli bogaci i mieli firmę, a moi żyli z renty. Długo bałam się pokazać mu, jak naprawdę żyję”
- „Pierwszy dzień szkoły wydawał się udany. Dopiero wieczorem córka z płaczem wyznała, co się wydarzyło”
- „Słyszałam tysiąc wymówek, dlaczego nie chce się żenić. Zostawił mnie, a 3 miesiące później przysięgał miłość innej”

