Reklama

Nigdy nie sądziłam, że balkon może być przyczyną rodzinnej awantury. Dla mnie zawsze był to mały azyl – miejsce, gdzie rośliny mówiły więcej niż ludzie. Po pracy, zanim zdejmę buty, zerkam na liście pelargonii, sprawdzam, czy nowe sadzonki przetrwały. To rytuał, który koi i uspokaja. Mój balkon to moja duma – każda doniczka dobrana pod kolor, skrzynki samodzielnie pomalowane, pergola z wisterią zrobiona z pomocą Michała.

Sąsiedzi nieraz zagadywali: „Jak ty to robisz, Jagódko?”, a ja z uśmiechem tłumaczyłam, że trzeba tylko cierpliwości. Zaczęło się niewinnie – kilka roślin i chęć zrobienia czegoś własnego. Z czasem balkon stał się nie tylko moim hobby, ale i pasją, którą pokazywałam na Instagramie. Mój profil rósł, a ja rosłam z nim – emocjonalnie, estetycznie. Michał, mój mąż, raczej nie wtrącał się w moje „zielone sprawy”, ale zawsze mówił: „Najważniejsze, że to cię uszczęśliwia.” I faktycznie, uszczęśliwiało. Aż pewnego dnia przestało.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom

To był zwyczajny poniedziałek. Zaparzyłam sobie herbatę z czystka i usiadłam na kanapie z telefonem, żeby przewinąć lokalne wiadomości. Michał pracował zdalnie z sypialni, więc w mieszkaniu panowała względna cisza. Kliknęłam w artykuł z tytułem: „Najpiękniejsze balkony – poznaj laureatów konkursu miejskiego”. O, ciekawe – pomyślałam, zerkając na pierwsze zdjęcie i nie wierzyłam w to, co widzę. Na ekranie, w pełnej krasie, widniał mój balkon. Mój. Z tymi samymi wiklinowymi lampionami, z makramą, którą sama plotłam przez trzy tygodnie i z paprocią, która rosła u mnie od pięciu lat. Kąt zdjęcia – idealnie jak z mojego Instagrama. Tylko podpis… podpis mówił coś zupełnie innego.

– Laureatką tegorocznej edycji została pani Renata S., mieszkanka naszej dzielnicy, której balkon zachwycił komisję dbałością o detal i artystycznym wyczuciem.

– Co do… – szepnęłam, mrużąc oczy. – Przecież to nie jej balkon. To mój balkon.

Wpatrywałam się w ekran, czując, jak we mnie coś powoli pęka. Przesunęłam palcem – kolejne zdjęcia były identyczne z tymi, które publikowałam miesiąc temu. Nawet ujęcie z moją ręką trzymającą konewkę. Czyli nie tylko wzięła moje zdjęcia. Ona wzięła moją pracę. Mój balkon.

Usłyszałam, jak Michał wychodzi z sypialni.

– Hej, Jagódka, coś się stało? Masz minę, jakby ci ktoś storczyka ukradł.

– Michał… ktoś właśnie ukradł mi cały balkon.

Moja teściowa okazała się oszustką

– Ukraść balkon? – Michał zaśmiał się nerwowo, jakby to był żart. – W sensie… fizycznie?

– Nie. Gorzej – mruknęłam, podając mu telefon. – Spójrz na to. I przeczytaj podpis.

Zamilkł. Jego wzrok przebiegł po artykule, po zdjęciach. Widziałam, jak twarz mu tężeje.

– No nie… Ale… przecież to twój balkon. To twoje zdjęcia.

– Serio? Dziękuję za potwierdzenie rzeczywistości, bo zaczęłam już wątpić w swoje zmysły.

Usiadł obok i oddał mi telefon. Przez chwilę milczeliśmy.

– Może… to pomyłka? – zasugerował ostrożnie. – Może redakcja się pomyliła?

– Michał, tam jest jej nazwisko. Jej imię. To nie pomyłka. To plan. Ona to zgłosiła. Jako swoje.

– Moja mama nie… Nie sądzę, żeby zrobiła to z premedytacją.

– Tak? A skąd, twoim zdaniem, miałaby zdjęcia z mojego Instagrama?

Michał zaczął pocierać czoło, jak zawsze, gdy coś go przerastało.

– Może… może chciała się pochwalić, nie myśląc…? Jagódka, no błagam, to tylko jakiś konkurs.

Tylko konkurs? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Dla mnie to było coś ważnego. Rozumiesz to w ogóle?

– Ja… Nie chcę, żebyś się tak denerwowała.

– Michał, ja się nie denerwuję. Ja jestem wściekła. Upokorzona. Zdradzona.

Wstałam. W głowie już kiełkował mi plan.

– Nie będę tego tak zostawiać. Nie tym razem.

Przyszła pora na odwet

Sala domu kultury pachniała starą wykładziną i kawą rozpuszczalną. Z sufitu zwisały baloniki w kolorze pudrowego różu, a scenę zdobił baner z napisem „Balkonowe Inspiracje – finał edycji miejskiej”. Weszłam bez zapowiedzi, z włosami spiętymi byle jak. Nie po to, żeby robić wrażenie. Po prostu miałam inne priorytety. Zajęłam miejsce z tyłu. Michała nie było – uznał, że „nie chce się mieszać”. Typowe. Na scenę weszła prowadząca z przesadnie szerokim uśmiechem.

– I nagroda główna trafia do... pani Renaty S., za balkon, który – cytując członka jury – „łączy naturę z harmonią duszy”. Zapraszamy!

Rozległy się brawa. A moja teściowa? Wdzięcznie podeszła na scenę, udając zaskoczenie.

– Och, nie spodziewałam się… – mówiła, teatralnie unosząc dłoń do piersi. – To był mój azyl w czasie pandemii. Miejsce, które zbudowałam z serca...

Miałam dość. Wstałam i przeszłam na środek sali. Ludzie zamilkli, a Renata spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha.

– Przepraszam, muszę coś powiedzieć. Ten balkon… nie należy do pani Renaty. To mój balkon. Te zdjęcia zostały zrobione przeze mnie, na moim profilu. Każdy kwiat, każda skrzynka, każdy ujęcie – to moja praca. Moje zdjęcia. Moje życie.

Słychać było tylko czyjś duszony kaszel.

– Nie pozwalam na kradzież mojego czasu, mojego wysiłku i mojej tożsamości. Chciałam tylko, żeby to było jasne.

Opuściłam salę, nie oglądając się za siebie. Publiczność milczała, a w powietrzu zawisła konsternacja.

Kłótnia była nieunikniona

Wieczorem drzwi do naszego mieszkania otworzyły się gwałtownie. Wiedziałam, że to Renata. Słyszałam stuk obcasów, zanim jeszcze zapukała.

– Jagoda! – wrzasnęła już od progu. – Jak śmiałaś mnie tak upokorzyć?! Przed ludźmi! Przed sąsiadami!

– Wchodź, krzyki na klatce tylko dodają ci godności – powiedziałam chłodno, nie wstając z fotela.

Wpadła do salonu niczym burza. Michał zniknął. Oczywiście.

– Co to miało być?! – kontynuowała. – Przecież to balkon mojego syna! Ja tylko... chciałam pokazać, że rodzina Michała ma gust!

– Ty chciałaś pokazać, że to ty masz gust. I że to ty zrobiłaś coś pięknego. Tyle że nie zrobiłaś nic. Ani jednej doniczki. Ani jednego zdjęcia.

Jak możesz mówić coś takiego?! Przecież cię wspierałam!

– Kiedy? Jak? Przez krytykowanie wyboru osłonek na doniczki czy ciągłe „może lepiej bez tych makram, są takie wiejskie”? – wycedziłam. – Przestań udawać.

Renata bliska była łez, ale próbowała się ratować.

Ludzie i tak już swoje pomyśleli. Teraz jestem pośmiewiskiem!

– Nie ja to zaczęłam.

Wyciągnęłam telefon i pokazałam jej screena z datami publikacji zdjęć na Instagramie. Komentarze, polubienia. Posty sprzed miesięcy.

– To jest dowód. A nie twoje bajki o „rodzinnym balkonie”.

Nie odpowiedziała. Wyszła, trzaskając drzwiami. Wieczorem siedziałam w kuchni sama. Michał nie wrócił. Może spał u matki. Może nie. Ale przynajmniej po raz pierwszy od dawna nie miałam w sobie poczucia winy.

Balkon to mój azyl

Michał wrócił dopiero następnego dnia przed południem. Wszedł cicho, jakby liczył, że go nie zauważę. Siedziałam na balkonie. Zgrabnie symboliczne, nie?

– Jagoda… – zaczął ostrożnie. – Możemy porozmawiać?

Skinęłam głową. Usiadł obok mnie, na skrzypiącym stołku z palet, który sam kiedyś montował.

– Mama... no, jest wściekła. Całą noc płakała. Mówi, że nie chciała cię zranić, tylko... chciała się poczuć doceniona.

– A mnie co? Miała wymazać z kadru jak doniczkę? – parsknęłam. – Michał, nie chodzi o jeden konkurs. Chodzi o to, że ja przez lata robiłam coś, co było dla mnie ważne. A ona przyszła i to sobie zabrała. I ty... ty nic.

– Ja nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak… – spojrzał w bok. – Myślałem, że to… no wiesz, tylko rośliny.

Westchnęłam. Klasyk.

– To nigdy były tylko rośliny. To była jedyna przestrzeń, którą tworzyłam sama, od początku do końca. Gdzie nikt mi nie wchodził w drogę. A teraz wszyscy już wiedzą, że Renata S. to oszustka. I wiesz co? Dobrze mi z tym.

Michał milczał długo. W końcu powiedział cicho:

– Wiem, że cię zawiodłem. Ale to, co zrobiłaś… publicznie… było okrutne.

– Nie było okrutne. Było sprawiedliwe. Po raz pierwszy postawiłam granicę.

Nie odpowiedział. Patrzył przed siebie, jakby nie wiedział, co dalej. A ja też nie wiedziałam. Ale już mi to nie przeszkadzało.

Nie chodziło jedynie o rośliny

Siedziałam na balkonie z herbatą z werbeny i po raz pierwszy od dawna próbowałam poczuć spokój, który jeszcze niedawno był tu codziennością. Zieleń wokół mnie wciąż była bujna, przytulna, trochę przesadzona – dokładnie taka, jaką lubiłam. Tylko we mnie coś się zmieniło. Coś wewnętrznie pękło. I nie wiedziałam jeszcze, czy da się to naprawić.

Od tamtej gali minęły dwa tygodnie. Renata przestała się do mnie odzywać. Przechodziła obok mnie na klatce schodowej jak obok szafki na buty – bez kontaktu wzrokowego, bez słowa. Michał wrócił do domu, ale był dziwnie wycofany. Mówiliśmy do siebie, ale jakoś tak... informacyjnie. Jakbyśmy byli współlokatorami. Może coś się między nami psuło już wcześniej, a ten balkon po prostu oświetlił wszystko reflektorem. Może dobrze, że to w końcu wyszło. Może nie.

Nie wiedziałam, czy byliśmy jeszcze małżeństwem. Formalnie tak. Emocjonalnie? Różnie. Kiedyś wystarczyłoby, że posadził dla mnie bluszcz albo przyniósł sadzonkę rozmarynu. Teraz czułam, że nie rozumiał, dlaczego ta sytuacja tak mnie zabolała. Że nie chodziło o rośliny, tylko o mnie. O moją niewidzialność. O to, że ktoś inny znów dostał brawa, korzystając z mojego wysiłku, a ja miałam, jak zwykle, siedzieć cicho i się uśmiechać.

Ale tym razem powiedziałam „dość”. I to, paradoksalnie, dało mi siłę. Patrzyłam na pelargonie, które właśnie zakwitły. Były piękne, jak co roku. Nie pytały, kto je zgłosił do konkursu. Kwitły, bo o nie dbałam. Bo wkładałam w nie czas, cierpliwość i miłość. I tego nikt mi nie odebrał. Może wszystko jeszcze się ułożyło. A może nie. Ale wiedziałam jedno – nie pozwolę już nikomu przywłaszczać sobie mojej pracy. Balkon należał do mnie. I tym razem nikt nie podpisał się pod nim cudzym nazwiskiem.

Jagoda, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama