Reklama

Gdy wyszłam za mąż za Igora, mieszkaliśmy dwieście pięćdziesiąt kilometrów od domu rodzinnego. Poznaliśmy się bowiem na studiach i tam też mieszkaliśmy przez pewien czas. Skończyliśmy politechnikę i udało się nam podłapać fajne staże. Szczęście dopisało nam podwójnie, bo potem nas w tych miejscach zatrudniono. Kasa może nie była z tego wielka, ale na początek starczała, a my byliśmy dumni, że nie musimy już mieszkać w akademiku i powoli stajemy na nogi.

Potem udało się podłapać jeszcze jedną pracę i tak jakoś szło, choć muszę przyznać, że bez większego szału. Po paru latach doszliśmy do wniosku, że nam to nie wystarcza. Zaczynaliśmy planować rodzinę, a w obecnym sytuacji nie było możliwe sfinalizowanie tego. Polskie realia nie sprzyjają kobietom. Taka jest smutna prawda. Można mówić o równouprawnieniu, ale to bzdura. Aplikowaliśmy z mężem na to samo stanowisko, mamy to samo wykształcenie, doświadczenie i staż. Kogo wybrali? Jego.

Ach… powinnam jeszcze dodać, że postanowiliśmy wrócić do rodzinnego miasta, gdzie szukaliśmy pracy, bo na stolicę jednak nie było nas stać. Doszliśmy do wniosku, że u nas wynajmiemy mieszkanie znacznie większe od tej kawalerki, którą mieliśmy tutaj, za takie same lub podobne pieniądze. Okazało się jednak, że nie będzie to konieczne.

Dostaliśmy mieszkanie

Sytuacja ta zbiegła się bowiem ze smutną historią w mojej rodzinie, ponieważ zmarła siostra mojej mamy. O ironio, była to też dobra nowina dla nas, ponieważ ciocia zajmowała mieszkanie, które należało do mojej mamy. Niewielkie, ale dwupokojowe z kuchnią i łazienką. Gdy moja mama dowiedziała się, że Igor dostał pracę, to od razu powiedziała, że to idealnie, bo szczęście w nieszczęściu – będziemy mieli gdzie mieszkać. Czekał nas tylko remont, bo ciocia chorowała i od dawna nie było tam nic robione.

Tak też zrobiliśmy. Wróciliśmy do domu. Z jednej strony bardzo się cieszyłam. Ogromną ulgą było też to, że nie będzie nas obciążał koszt najmu ani kredytu mieszkaniowego, że możemy stanąć na nogi i założyć rodzinę. Ja w tym momencie byłam bezrobotna, ale zdecydowanie pełna optymizmu i nadziei. Zresztą Igor miał teraz nieźle zarabiać, a w oszczędzaniu byliśmy wprawieni.

Mieliśmy wsparcie

Moi rodzice byli szczęśliwi, że wracamy do domu. Zawsze jest to szansa na częstsze spotkania niż raz na parę miesięcy. Teściowie, z którymi również widywaliśmy się rzadko, też wyrażali entuzjazm z powodu naszego powrotu. Powtarzali, że tęsknili za nami bardzo.

Muszę przy tym przyznać, że jak przyjeżdżaliśmy czy to do moich rodziców, czy do jego, to zawsze, niezależnie od naszego wieku, byliśmy przez jednych i drugi rodziców zaopiekowani – jak mawiała moja babcia. Zawsze dostawaliśmy jakieś pyszności do domu w słoikach czy w formie mrożonek.

Co więcej – jedni i drudzy dzwonili do nas często, tak samo jak i my do nich, i pytali, co słychać, jak się mamy. Jeśli ktokolwiek był chory, były porady jak sobie poradzić, gdzie iść, jakie leki podać itp. Dlatego takim szokiem było dla mnie to, co zaczęło się dziać.

Nie od razu to do mnie dotarło. Sprowadziliśmy się, zaczęliśmy remont, który trwał parę miesięcy, bo nie mieliśmy kasy, by zrobić coś szybko. Nasi rodzice wpadali co jakiś czas i mówili, jak fajnie nam się udało już odmalować ściany albo np. zrobić łazienkę itp.

Tego się nie spodziewałam

Teściowa mieszkała stosunkowo niedaleko, więc wpadała całkiem często i pomagała np. myć podłogi czy odkurzać, bo przy remoncie pyłu i kurzu zawsze jest pod dostatkiem. Nie od razu więc się zorientowałam, że w lodówce ubywa jedzenia. Wręcz przyznam, że myślałam, że to pracownicy, którzy robili remont. Nie czepiałam się więc, bo w końcu ciężko pracowali.

Któregoś dnia jednak oni nie mogli przyjść, bo ich szef miał jakiś nagły wypadek czy coś, a Igor musiał i tak zostać w pracy dłużej. Wieczorem chciałam podać mu późny obiad, ale cztery kotlety w sosie zniknęły. W lodówce stał pusty garnek. Postanowiłam zapytać o to teściową następnego dnia, a mężowi na szybko zrobiłam jajka sadzone, które bardzo lubił, więc nie dociekał, czemu posiłek bez mięsa.

Teściowa wpadła następnego dnia, bo przychodziła mniej więcej co drugi. Poruszyłam więc z nią temat znikającego jedzenia.

– To twój obowiązek – usłyszałam

Pokłóciłyśmy się

Ta odpowiedź zwaliła mnie z nóg.

– Ale niby dlaczego?

– No przecież nie sądzisz chyba, że przychodzę tu z nudów albo z dobroci serca? Pomagam ci, to należy mi się posiłek.

Czułam, jak krew mi się burzy w żyłach, ale postanowiłam zachować spokój tak długo, jak tylko dam radę.

– No i jasne, niech się mamusia poczęstuje, ale to znikają porcie dla co najmniej dwóch osób.

– A co? Mam jeść sama? Chyba oczywiste, że Witkowi też zanoszę – czyli mojemu teściowi. – Mówił jednak, że rosół robisz tragicznie tłusty, więc nie gotuj go więcej.

Nie wierzyłam własnym uszom. Czy ja pracuję w kuchni mojej teściowej, żeby się tak do mnie odzywała? Albo w ogóle czy ja się z nią umawiałam na jakieś usługi cateringowe?

– Mamusia wybaczy, ale będę gotowała to, na co mam ochotę – czułam, że za długo już nie wytrzymam.

W myślach zaczęłam liczyć do dziesięciu.

– No nie dziecino, nie będziesz. Jestem twoją drugą matką i masz wobec mnie obowiązki – nabrałam powietrza w płuca i czułam, że zaraz wyleci ze mnie cały chochlik, który chwilowo się skrył.

Mąż interweniował

Nie zdążyłam jednak, bo okazało się, że w międzyczasie do mieszkania wszedł Igor. Zajęta ujmującą konwersacją z teściową, nie zwróciłam na to uwagi. On zaś stał sobie w przedpokoju i słuchał naszej rozmowy.

– Mamo, to nasz dom, a Ewelinie należy się szacunek.

– A mnie nie?! – rzuciła w kontrataku.

– A czy ktoś mamę znieważył? Za to ty, mamo, zachowujesz się strasznie. Wstyd mi za ciebie. I wiesz co? Nie, nie mamy obowiązku cię żywić – widziałam, że się w nim gotuje, ale jakoś zachował spokój, którego ja bym już nie umiała dłużej okazywać.

Teściowa rzuciła trzymaną ścierką przez cały pokój, która z plaskiem na sekundę przykleiła się do świeżo malowanej ściany i zostawiła na niej dekoracyjny wzór z brudu. Wyszła, zamaszyście trzaskając drzwiami. Zakryłam twarz dłońmi i się popłakałam.

– Spokojnie kochanie, odmaluje się, a moja mama przegięła i nie ma o czym mówić – powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.

Od tej sytuacji minął już miesiąc. Teściowa nie dzwoni i nie przychodzi. Jej mąż też nie. Nie odbierają też od nas telefonów. Mnie to tam wszystko jedno, ale szkoda mi Igora. W końcu to jego rodzice. Szczęśliwie moi stanęli na wysokości zadania i bez zadawania zbędnych pytań, traktują go nawet serdeczniej niż zawsze, choć nigdy nie było między nimi żadnych, złych emocji. Dzięki temu dalej wiemy, że mamy wsparcie rodziców. Takie prawdziwe.

Ewelina, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama