Reklama

Nigdy nie sądziłam, że moje życie tak się pokomplikuje. Jeszcze kilka miesięcy temu siedziałam na naszej miękkiej kanapie, z kubkiem kakao w ręku, zadowolona, że po latach odłożyliśmy z Andrzejem na remont. Mieszkanie wyglądało jak z katalogu – jasna kuchnia z zielonymi dodatkami, łazienka w szarościach, a sypialnia… oaza ciszy, spokoju i intymności. Wydawało mi się, że wszystko jest na swoim miejscu. Pracowałam zdalnie jako graficzka, Andrzej – mój mąż od pięciu lat – jeździł do biura raz na jakiś czas, a wieczorami jedliśmy wspólne kolacje, oglądaliśmy seriale i planowaliśmy wakacje. Niczego nam nie brakowało.

Miałyśmy poprawne relacje

Z Haliną – moją teściową – zawsze miałam relację… powiedzmy: poprawną. Nie przepadłyśmy za sobą, ale na święta wymieniałyśmy się życzeniami i sernikiem, a czasem nawet pożartowałyśmy przez telefon. Po śmierci męża Halina stała się bardziej cicha, jakby życie z niej uszło. Kilka razy Andrzej wspominał, że może warto ją częściej odwiedzać, że siedzi tam sama, w dużym mieszkaniu, w którym wszystko przypomina jej o mężu. Ale jakoś nigdy nie zorganizowaliśmy się na tyle, żeby jechać.

Aż pewnego dnia zadzwoniła. Głos miała słaby, jakby się dusiła – powiedziała, że ma poważne problemy ze stawami, że nie może chodzić, że lekarz zalecił odpoczynek i opiekę. Andrzej wyglądał, jakby nagle zobaczył w niej znowu matkę – tą, która zawsze go wspierała, gdy ojciec podnosił głos. Powiedział, że nie może jej tak zostawić. A ja? Ja powiedziałam „dobrze”, nie przeczuwając, że właśnie otwieram drzwi do piekła.

Musieliśmy jej pomóc

– Kornelia, mama dzwoniła… – Andrzej wstał od stołu, trzymając telefon w ręce. W jego głosie usłyszałam coś nowego. Zawahanie? Poczucie winy?

– Znowu? Co tym razem? – spytałam, dolewając sobie herbaty. Byłam zmęczona po pracy i marzyłam o wieczorze z serialem.

– Wyniki badań. Lekarz powiedział, że to poważne problemy ze stawami. Ledwo chodzi. Może być gorzej.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– I co? Chcesz ją zabrać do nas?

– Co mamy zrobić, skoro mama ledwo chodzi? – odparł spokojnie.

– Kornelia, ona nie ma nikogo poza nami – dodał po chwili ciszy.

Wiedziałam, że to prawda. Halina była samotna. A Andrzej zawsze miał miękkie serce. Westchnęłam.

– No dobrze. Ale tylko na chwilę, dopóki się nie wyleczy.

Dwa dni później wnieśliśmy jej walizkę do naszego salonu. Siedziała na sofie w wełnianym płaszczu, owinięta szalem, jakby była jedną wielką kulką cierpienia. Narzekała na ból kolan, na schody w bloku, na zbyt miękką kanapę.

– Zobaczysz, mamusiu, u nas odpoczniesz – Andrzej uśmiechał się, niosąc jej herbatę.

– Oby – jęknęła i wbiła we mnie wzrok. – Tu się nie pali, prawda?

Nie paliło się. Nie piło. Nie imprezowało. A jednak coś w jej tonie sprawiło, że poczułam się, jakbyśmy to my wprowadzili się do niej, nie odwrotnie.

Od pierwszej nocy wiedziałam, że to nie będzie „chwila”.

Starałam się być cierpliwa

Przynosiłam jej herbatę, gotowałam lekkie obiady, pytałam, czy czegoś nie potrzebuje. Halina odpowiadała oszczędnie, z miną wiecznie cierpiącej męczennicy. Ale po tygodniu zaczęłam zauważać rzeczy, które nie dawały mi spokoju.

Znikała kawa. Nie ta zwykła – moja ulubiona, droższa, z ziaren, które sama mieliśmy. Znikały też moje kosmetyki. Nie w całości – nagle tusz był wyschnięty, a z kremu brakowało pół opakowania. Gdy zapytałam, odpowiedziała chłodno:

– Przecież nie będziesz żałować teściowej, co?

Ale najgorsze działo się w nocy. Spałam lekko, budzona co rusz przez skrzypienie podłogi. Kiedyś wstałam do kuchni – a tam Halina, stojąca przy lodówce w szlafroku, całkiem żwawa.

– Co tu robisz? – spytałam zaskoczona.

– Nie mogę spać. Boli mnie. Poprawię sobie humor czymś z lodówki.

Ale rano znowu jęczała, że nie da rady wstać, że wszystko ją boli. A Andrzej wierzył. Zaufał jej tak łatwo. Patrzył, jak matka siedzi z książką na kolanach, owinięta w koc, i wzdycha. A ja zaczynałam czuć, że coś tu nie gra.

Aż pewnego wieczoru weszłam do łazienki i zauważyłam, że w koszu leży kartka. Rozprostowałam ją i przeczytałam nagłówek: "Opis stanu zdrowia – bez problemów". Zadrżała mi ręka.

Następnego dnia zapytałam wprost:

– Halino, co się dzieje z wynikami? Czemu lekarz nie oddzwania?

– Nie twoja sprawa, dziewczyno. Mam prawo do prywatności! – warknęła.

Zamarłam. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam: ona tu zostanie. Na długo.

Odkryłam prawdę

Zaczęłam działać ostrożnie. Wiedziałam, że nie przekonam Andrzeja samymi podejrzeniami. Dlatego czekałam. Słuchałam. Obserwowałam.

Pewnego wieczoru, kiedy Halina po raz kolejny zaszyła się w swoim pokoju, a Andrzej brał prysznic, zajrzałam do kuchni, gdzie wcześniej coś szeleściło. I wtedy usłyszałam kroki. Szybkie, zdecydowane. Ktoś biegł po schodach. Wyszłam na korytarz i zobaczyłam – Halina, w butach, z apaszką zarzuconą na szyję, biegła po schodach w dół jak dwudziestolatka. Ani śladu bólu, ani sztywności stawów.

– Zatrzymaj się! – zawołałam. – Co ty robisz, przecież ledwo możesz chodzić!

Zamarła. Odwróciła się powoli. Jej twarz była blada, ale nie zmęczona – zaskoczona.

– To nie tak jak myślisz, Kornelia.

Zeszłam na dwa stopnie i spojrzałam jej w oczy.

– Więc jak? Że co? Że to była gra?!

– Ja… chciałam tylko odpocząć. Potrzebowałam… rodziny.

– Rodziny? To po co te kłamstwa, te wyniki, ta cała szopka?

Zeszła na dół, usiadła na parapecie. Po raz pierwszy nie wyglądała na ofiarę.

– Bo inaczej byście mnie nie zaprosili. Ty byś mnie nie chciała.

I miała rację. Nigdy nie chciałam z nią mieszkać. I teraz już wiedziałam: zostałam wrobiona. Z premedytacją. Wróciłam do mieszkania z bijącym sercem. Czekał mnie najtrudniejszy krok – powiedzieć o wszystkim Andrzejowi.

Mąż nie mógł uwierzyć

Wróciłam do mieszkania, drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem. Andrzej właśnie wycierał włosy ręcznikiem, gdy podeszłam do niego i bez słowa położyłam na stole ten sam dokument, który wygrzebałam wcześniej z kosza. Spojrzał na niego, potem na mnie, z lekkim uśmiechem.

– Co to?

– Wyniki twojej matki – odpowiedziałam chłodno. – Puste. Fikcyjne. Lekarza, który je podpisał, nie ma w żadnym rejestrze.

Zmarszczył brwi, złapał kartkę.

– Skąd to masz?

– Ze śmietnika. A przed chwilą widziałam ją, jak biegła po schodach jak maratończyk. Z butami na nogach. Wcale nie jest chora, Andrzej.

Zamilkł. Patrzył to na mnie, to na kartkę. W jego oczach pojawiło się zwątpienie.

– Może to jakiś błąd… Może nie chciała cię martwić…

– Twoja matka mnie okłamała, a ty ją bronisz?

– To moja matka, Kornelia! Nie mogę jej wyrzucić na ulicę!

– To wybierz – powiedziałam spokojnie, ale w środku aż wrzałam. – Ja czy twoja matka. Nie dam się zniszczyć.

Patrzył na mnie, jakbym właśnie zrzuciła na niego bombę. W jego oczach walczyły ze sobą obowiązek i rozsądek.

– Nie rób mi tego – powiedział cicho.

– Ja ci nie robię nic. To ona to zrobiła. Ja się tylko ratuję.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni, zaciskając pięści. W głowie miałam już plan: spakuję się rano.

To nie była pomyłka

Wstałam wcześniej niż zwykle. Słońce jeszcze nie przebiło się przez zasłony, a w mieszkaniu panowała cisza. Pakowałam rzeczy bez pośpiechu, ale z determinacją. Każdy sweter, każda para skarpetek wydawała się cięższa niż zwykle. Z każdą złożoną bluzką utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie jest ucieczka. To ratunek.

Andrzej wszedł do sypialni, kiedy już zapinałam walizkę. Miał na sobie dres i zmęczony wzrok.

– Nie możesz tak po prostu odejść – powiedział. – Porozmawiajmy.

– Mówiłam wczoraj wszystko. Nie wrócę, dopóki ona tam będzie.

– Może to wszystko źle się zaczęło. Ale naprawdę myślisz, że ona to zrobiła złośliwie?

– A jak inaczej mam to rozumieć? – odwróciłam się w jego stronę. – Zmyśliła chorobę, zmanipulowała cię i przejęła nasze życie. To nie jest niewinna pomyłka.

Nie odpowiedział. Przeszedł się po pokoju, potem oparł się o ścianę.

– Nie wiem, co robić, Kornelia.

– To nie ja mam to rozwiązywać. Ja już próbowałam. Teraz ty musisz podjąć decyzję.

Wyszłam z mieszkania bez pożegnania. Halina siedziała w salonie i nawet nie podniosła wzroku znad gazety. Wrócę do domu tylko, jeśli jej tu nie będzie.

Kornelia, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama