Reklama

Nie wiem, czy to coś powszechnego, ale moja teściowa zawsze była przekonana, że wszystko wie lepiej — od gotowania rosołu, przez wybór przedszkola, aż po to, jak powinno się mówić do dziecka, kiedy płacze. Z początku, kiedy jeszcze byłam młodą, nieco niepewną siebie mamą, słuchałam jej rad z lekkim uśmiechem. Bo „mama wie lepiej”, „mama przecież wychowała dwóch synów”, „mama tylko chce pomóc”. Aż pewnego dnia poczułam się tak, jakby to nie była moja córka, tylko jej. Jakby to ona była matką, a ja jakąś idiotką, którą trzeba nieustannie poprawiać i korygować.

Zaczęło się niewinnie, ale z czasem było tylko gorzej. I w końcu przyszedł moment, kiedy musiałam zareagować — postawić jasne granice, których nie zdecyduje się więcej przekroczyć.

Je jestem jej mamą

— Kochanie, czapeczkę zapomniałaś jej założyć — usłyszałam, ledwie otworzyłam drzwi wejściowe.

Odwróciłam się. Teściowa stała z tą nieszczęsną różową czapeczką w ręku i marsową miną. W jej oczach wyczytałam już groźbę kolejnej nadciągającej tyrady, a ja nie miałam siły na kłótnię. Obiecałam Lenie plac zabaw. I naprawdę, było 16 stopni, słońce, nie wiało.

— Mamo, serio. Jest ciepło. Nie potrzebuje — powiedziałam spokojnie.

— Dziecko się przeziębi — twierdziła uparcie. — Potem będzie kaszlała i znowu powiesz, że to przedszkole ją tak załatwiło. A to ty ją ubierasz za lekko!

— Mamo, jesteśmy pięć minut od domu — tłumaczyłam cierpliwie. — Będziemy na placu, ona tam biega, poci się. Naprawdę, dajmy już spokój.

— Ja swoje dzieci tak ubierałam — rzuciła z przekąsem. — I jakoś nie chorowały.

Westchnęłam. Oczywiście, że nie chorowały. Zwłaszcza mąż, który w podstawówce miał wiecznie zatkany nos i zapalenie ucha trzy razy w sezonie. Ale nie miałam już siły jej tego powtarzać.

— Mamo, doceniam troskę. Naprawdę. — Popatrzyłam na nią. — Ale to ja jestem jej mamą, dobrze? Ja decyduję, czy ma mieć czapkę, czy nie.

Teściowa spiorunowała mnie wzrokiem.

— No dobrze, rób jak uważasz — burknęła. — Ale jak zachoruje, to nie miej do nikogo pretensji.

— Nie będę miała — odparłam chłodno. — Ale teraz pozwól, że już pójdziemy.

Wzięłam Lenę za rękę i wyszłyśmy. Czułam w plecach wzrok teściowej. Mogłam się założyć, że temat czapki jeszcze do mnie wróci. Tyle tylko, że na pewno w nieco innej formie i... w innym momencie.

Zacisnęłam usta

Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Lena była już w domu — jak co środę odebrała ją teściowa. Weszłam do kuchni i od razu poczułam napięcie wiszące w powietrzu.

— O, jesteś… — rzuciła teściowa, nie odrywając wzroku od miski z sałatką. — To dobrze, bo musimy porozmawiać.

— Co się stało? — zapytałam, odstawiając torebkę na krzesło.

— A to ty mi powiedz, co się stało — mruknęła. — Lena dziś w przedszkolu znowu miała „trudny dzień”. Pani mówiła, że popchnęła chłopca i nie chciała przeprosić.

Zacisnęłam usta. Już wiedziałam, dokąd to zmierza.

— Dostałam informację od wychowawczyni, tak — przyznałam. — Pogadam z Leną.

– Pogadasz. — Przewróciła oczami. — Ale to za mało. Dziecku trzeba pokazać granice. Konsekwencje. A u was tej konsekwencji nie ma!

— Mamo, naprawdę nie czas teraz na ocenianie mojego wychowania — rzuciłam znużona.

— A kiedy niby będzie czas?! — oburzyła się. — Jak Lena zacznie bić dzieci na podwórku i mówić do ciebie „ej, babo”?

Wciągnęłam głęboko powietrze.

— Mamo, wiem, że się martwisz, ale to ja jestem matką — powiedziałam powoli. — Nie chcę, żebyś stawiała Lenie granice po swojemu. To tylko sprawia, że wszystko jej się miesza. Raz jej wolno, bo babcia pozwoli, raz nie wolno, bo mama zabrania.

— A może to właśnie twoje „nowoczesne metody” powodują, że ona nie rozróżnia, co jej wolno, a co nie? — Uśmiechnęła się z wyższością.

Przyjrzałam jej się uważnie.

— Mamo… Przysięgam, kocham to, że pomagasz — zapewniłam — ale nie możesz mnie zastępować. Ani poprawiać. Inaczej to nie zadziała.

— Ja tylko chcę, żeby dziecko wyrosło na porządnego człowieka — broniła się.

— I ja też. — Uśmiechnęła się, tym razem ciepło. — Tylko mamy inne sposoby.

Nie chciałam wojny

— Lena, kochanie, mówiłam, że po bajce kąpiel, pamiętasz? — przypomniałam, zerkając na zegarek. Było po dziewiętnastej.

— Ale babcia mówiła, że mogę obejrzeć jeszcze jeden odcinek! — zaprotestowała mała i przyciągnęła do siebie pilota.

Zerknęłam na teściową, która stała w kuchni i udawała, że mnie nie słyszy.

— Mamo, mówiłam przecież wyraźnie, że jedna bajka i potem kąpiel — rzuciłam.

— Daj jej pooglądać, Monika. — Popatrzyła na mnie z ukosa ze swojego miejsca. — To tylko dziesięć minut. Co jej się stanie?

— Mamo, nie chodzi o te dziesięć minut, tylko o zasady. — Westchnęłam ciężko. — Dziecko się uczy, że jak mama mówi jedno, a babcia drugie, to wystarczy wybrać wersję, która mu bardziej pasuje.

Teściowa odwróciła się powoli w moją stronę, trzymając szklankę w dłoni.

— Monika, nie przesadzaj — mruknęła. — To nie wojsko. Ja się nie bawiłam w te wszystkie „zasady” i jakoś wyrosło wam dwóch porządnych chłopaków.

— Właśnie. — Uśmiechnęłam się z przekąsem. — Jeden z nich nigdy nie umie powiedzieć „nie”, a drugi nie potrafi odróżnić, kiedy kobieta jest zmęczona, a kiedy po prostu chce pogadać.

— To już jest niegrzeczne — warknęła.

— Nie, mamo. — Tym razem spojrzałam jej w oczy. — To jest szczere.

Podeszłam do Leny i wyłączyłam telewizor. Mała tupnęła nogą, ale nie protestowała dalej. Wiedziała, że jak mówię „koniec”, to znaczy koniec.

— Idziemy się kąpać — powiedziałam łagodnie. — Możesz zabrać swoją kaczuszkę.

Gdy wyszłyśmy z pokoju, słyszałam za sobą cichy pomruk:

— No proszę, teraz babcia to wróg numer jeden…

Zamknęłam drzwi łazienki i westchnęłam ciężko. Nie chciałam wojny, ale nie mogłam pozwolić, żeby Lena uczyła się, że mama nie ma racji.

Ja też chcę dobrze

Nie planowałam tej rozmowy, ale po tamtym wieczorze nie mogłam już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Poczekałam, aż Lena zaśnie, i poszłam do kuchni, gdzie teściowa siedziała z kubkiem herbaty, jak gdyby nigdy nic.

— Mamo, możemy porozmawiać? — zapytałam spokojnie.

— A co, znowu coś źle zrobiłam? — rzuciła lodowato, nie patrząc mi w oczy.

Usiadłam naprzeciwko niej.

— Mamo, ja cię naprawdę szanuję — stwierdziłam. — Wiem, że kochasz Lenę. Wiem, że chcesz dobrze. Ale... ja też chcę dobrze, tylko... inaczej.

— Czyli co, wszystko robię źle? — wycedziła. — Już nie wolno mi dziecku bajki włączyć, czapki założyć ani nic?

— Nie chodzi o „nie wolno” — kontynuowałam z tym samym niezachwianym spokojem. — Chodzi o to, że to ja jestem jej mamą. I potrzebuję, żebyś mnie wspierała, a nie podważała każde moje słowo. Dla Leny to się robi strasznie mylące.

— Może dlatego, że twoje metody są trochę… dziwne? — mruknęła z przekąsem. — W moich czasach dziecko się słuchało, a nie dyskutowało.

— A w moich czasach dzieciom się tłumaczy — rzuciłam. — Nie dlatego, że mamy czas na „głaskanie”, tylko dlatego, że chcemy, żeby same rozumiały, co robią. Nie, żeby się bały.

Teściowa odstawiła herbatę i przyglądała mi się przez dłuższą chwilę.

— I chcesz mi powiedzieć, że to działa? — odezwała się wreszcie z niedowierzaniem.

— Tak, ale tylko wtedy, gdy wszyscy dorośli wokół dziecka mówią jednym głosem.

— Czyli mam się nie odzywać? — Podniosła nieco głos.

— Nie. Masz być babcią, a nie drugą mamą. — Uśmiechnęłam się pojednawczo. — Nie zastępczą wersją, która poprawia oryginał.

Zmarszczyła brwi, jakby chciała się obrazić., ale nie odpowiedziała.

To wystarczy

Minęły dwa dni ciszy. Teściowa wpadała do nas jak zwykle, ale była dziwnie oszczędna w słowach. Czułam rosnące napięcie i choć przez chwilę miałam nadzieję, że zrozumiała, wiedziałam, że to nie koniec.

Aż wreszcie, w sobotnie popołudnie, kiedy siedziałyśmy razem przy stole i Lena budowała coś z klocków na dywanie, teściowa odezwała się niespodziewanie:

— Monika… czuję się jak intruz w waszym domu. Jakby wszystko, co powiem albo zrobię, było od razu złe.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

— Mamo, to nie tak — przekonywałam. — Nigdy nie chciałam, żebyś się tak czuła. Naprawdę. Ale...

— Ale uważasz, że się wtrącam — powiedziała z goryczą, — Że przekraczam granice. Ja to wiem. Ale kiedy człowiek patrzy, jak jego wnuczka robi coś źle, to serce się kraje. A jak jeszcze słyszy, że nie wolno mu reagować, to...

— Mamo, wolno ci reagować — uspokajałam. — Tyle że nie możesz mnie zastępować. Nie możesz dawać Lence innych zasad niż ja albo mówić przy niej, że coś robię nie tak. Ona to chłonie jak gąbka.

Teściowa westchnęła. Jej wzrok padł na wnuczkę, która właśnie z hukiem zburzyła swoją budowlę.

— A jak powiem, że spróbuję… że się postaram… ale czasem mogę zapomnieć?

Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.

— To wystarczy, mamo — zapewniłam. — Naprawdę. Chcę, żebyś była częścią jej świata, ale taką, która go wzmacnia, nie burzy.

— Dobrze, Monika — powiedziała cicho. — Dla Leny. I trochę też… dla ciebie.

A potem podała mi filiżankę kawy.

W oczach miała łzy

Od tamtej rozmowy minęło już parę tygodni. Coś wreszcie drgnęło. Teściowa wciąż przychodzi, wciąż robi swoje słynne zupy, wciąż przemyca Lenie czekoladki do kieszeni kurtki, ale... coś jest inaczej. Przestała poprawiać mnie przy dziecku. Zanim coś zrobi, zerka na mnie porozumiewawczo. Czasem pyta: „Mogę?”, co wcześniej wydawało się niemożliwe.

— Monika, mam pytanie — zagaiła pewnego wieczoru, gdy Lena już spała.

— Tak, mamo?

— Widziałam fajne zajęcia dla dzieci — stwierdziła. — Taniec z elementami jogi. Może byśmy razem poszły z Leną? Ty i ja. Jak drużyna. Co ty na to?

Zastygłam z kubkiem herbaty w dłoni. Teściowa proponowała współpracę — nie sabotaż, nie rywalizację, tylko współpracę właśnie.

— Myślę, że to świetny pomysł, mamo. — Uśmiechnęłam się. — Drużyna brzmi dobrze.

— Bo wiesz… ja tak czasem patrzę na was i… tęsknię. Za czasami, kiedy moi chłopcy byli mali — stwierdziła z jakimś rodzajem nostalgii. — I może trochę zazdroszczę ci tej codzienności. Ale nie chcę już być problemem. Naprawdę.

— Mamo, nigdy nie byłaś problemem — powiedziałam stanowczo. — Po prostu… czasem trzeba się nauczyć siebie nawzajem. Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale.

Wzruszyła ramionami, ale w oczach miała łzy. Nie mówiłam nic więcej. Usiadłyśmy obok siebie w milczeniu i po raz pierwszy poczułam, że to nie jest wojna o wpływy, tylko wspólna troska o tę samą małą dziewczynkę.

Monika, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama