„Teściowa twierdzi, że zna moje dzieci lepiej niż ja. Miesza mi się do wychowania, a mój mąż jej przyklaskuje”
„Przez resztę wieczoru trzymałam się na dystans. Ona jak gdyby nigdy nic rozsiadła się z wnukami, opowiadała im, jak mama kiedyś robiła wszystko po swojemu, a babcia musiała ratować sytuację. Śmiali się. Nawet mój mąż. Ja udawałam, że nie słyszę”.

- Redakcja
Odkąd zostałam mamą, myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy – nieprzespane noce, bunt dwulatka, wieczne bałagany. Ale jednak się myliłam. Największym wyzwaniem nie okazały się dzieci, tylko... ich babcia. Moja teściowa. Od narodzin naszej córki nieustannie podważała każdą moją decyzję. Wiedziała lepiej, co dziecko powinno jeść, jak spać, jak je ubierać i kiedy choruje, a kiedy tylko symuluje. Na początku próbowałam to znosić, dla świętego spokoju. Ale potem zauważyłam, że mój mąż coraz częściej przyznaje jej rację, a ja czuję się jak intruz we własnym domu.
Nieproszona pomoc
– Może załóż jej czapkę, przeciąga – rzuciła teściowa, gdy wychodziliśmy z dziećmi na spacer.
– Jest dwadzieścia dwa stopnie – odpowiedziałam spokojnie. – A Zosia się zaraz spoci.
– Ale przecież wiatr wieje, widzisz, jak liście się ruszają?
Przygryzłam wargę. Odwiozła nas z mężem do parku, ale zamiast wrócić do siebie, postanowiła przejść się kawałek. I od razu zaczęła robić to, co zawsze – wtrącać się. Gdy sięgnęła po czapkę z wózka i niemal siłą próbowała ją wcisnąć na główkę mojej córki, odsunęłam jej rękę.
– Dziękuję, poradzimy sobie – powiedziałam z uśmiechem, który miał więcej z grymasu niż serdeczności.
Teściowa spojrzała na mnie z oburzeniem, ale nic nie powiedziała. Za to gdy wróciliśmy do domu, przy kolacji rzuciła niby od niechcenia:
– Niektóre matki uważają się za ekspertki, ale dzieci i tak najczęściej chorują z ich winy.
Mój mąż zerknął na nią i pokiwał głową. Nawet nie próbował mnie bronić. To bolało najbardziej. Widziałam, jak zaczyna przejmować jej ton, jej sposób mówienia. Jak coraz częściej mówił: „Mama mówiła, że…” zamiast: „Co ty o tym sądzisz?”. Zamiast czuć się partnerką, czułam się jak uczennica w klasie swojej teściowej. A ona z dumą grała rolę doświadczonej matrony, która wie wszystko najlepiej.
Zamiast wsparcia – krytyka
– Dlaczego ty ciągle jesteś taka spięta? Mama tylko chce pomóc – rzucił mój mąż, gdy znów wróciliśmy do domu po niedzielnym obiedzie u jego rodziców.
– Bo ta „pomoc” to wieczne podważanie wszystkiego, co robię! – odpowiedziałam, starając się nie krzyczeć. – Widziałeś, jak mnie poprawiała przy stole? „Nie dawaj dziecku zupy pomidorowej na kolację, będzie miała zgagę”… A kto niby tak ustalił? Lekarz? Nie! Twoja mama!
Westchnął, nie odpowiadając od razu. Wziął się za układanie naczyń w zmywarce, jakby uciekał od rozmowy.
– Ale ona ma doświadczenie. Wychowała trójkę dzieci…
– I ja też wychowuję! A wiesz, co jest najgorsze? Że ty nigdy nie stajesz po mojej stronie. Zawsze znajdziesz jakieś „ale”. Zawsze dajesz jej rację, jakby to, co ja mówię, nie miało znaczenia.
– Nie o to chodzi…
– To o co chodzi? – weszłam mu w słowo. – O to, że mam się nie odzywać? Przymknąć oko, bo przecież to „tylko mama”?
W jego oczach zobaczyłam mieszankę zmęczenia i… niezrozumienia. Może nawet lekką pogardę. I wtedy dotarło do mnie, że w tej rodzinie zawsze będzie jedna królowa – jego matka. A ja? Ja miałam być tylko „nową”, która się dostosuje. Tego wieczoru położyłam dzieci spać szybciej niż zwykle. A potem siedziałam w kuchni, patrząc w okno. Po raz pierwszy pomyślałam, że może to nie teściowa jest głównym problemem. Może to mój mąż. A ja jestem z tym kompletnie sama.
Takie rodzinne przypadki
Na urodzinach mojego starszego syna miała być tylko najbliższa rodzina. Miało być spokojnie. I było – przez jakieś piętnaście minut. Potem do kuchni wkroczyła teściowa.
– Zrobiłaś tort bez glutenu? – zapytała tonem, w którym już czuć było ocenę.
– Tak, Michał źle znosi mąkę pszenną. Pamiętasz, mówiłam ci już.
– No tak, tak... Teraz te diety... Kiedyś dzieci wszystko jadły i żyły.
– Ale Michał po zwykłym cieście ma wysypkę – próbowałam wyjaśnić spokojnie.
– Bo może to nie od ciasta? Może to przez stres w domu? Dzieci wszystko czują.
Znieruchomiałam. Mąż wszedł właśnie z salonu i usłyszał ostatnie zdanie.
– Mamo, nie teraz – rzucił niby poirytowany, ale bez przekonania. Nie stanął w mojej obronie. Jak zwykle.
Przez resztę wieczoru trzymałam się na dystans. Ona jak gdyby nigdy nic rozsiadła się z wnukami, opowiadała im, jak mama kiedyś robiła wszystko po swojemu, a babcia musiała ratować sytuację. Śmiali się. Nawet mój mąż. Ja udawałam, że nie słyszę.
Po wszystkim posprzątałam kuchnię sama. Mąż wyniósł śmieci i poszedł oglądać mecz. Nie zapytał, jak się czuję. Nie powiedział ani słowa. A ja czułam się jak wciśnięta między rodzinę, do której nigdy nie będę należeć. Nie w tej roli. Nie jako matka moich dzieci. Bo przecież, według nich, jest ktoś, kto zna je lepiej.
Między młotem a kowadłem
Z czasem przestałam zapraszać teściową. Nie mówiłam o tym wprost, po prostu… unikałam okazji. Kiedy mąż pytał, czy może ją zaprosić na obiad, odpowiadałam:
– Dziś lepiej nie. Zosia ma gorszy dzień.
Albo:
– Wolałabym pobyć tylko z wami. Taki rodzinny czas.
Nie komentował. Ale widziałam, jak patrzył. Jakby nie rozumiał, jakby miał mi za złe. A ja próbowałam wszystko ogarnąć – dzieci, dom, jego ciche niezadowolenie i wciąż żywe echa jej obecności. Pewnego dnia zastałam dzieci przy stole, jak rysowały. Michał malował coś, co przypominało dom, ale zamiast mnie – narysował babcię.
– To nasz domek u babci – powiedział z uśmiechem. – Babcia mówi, że jak mama jest zmęczona, to u niej jest lepiej.
Zamarłam.
– Babcia tak powiedziała?
– No... nie tak dokładnie. Ale mówiła, że jak mama się denerwuje, to dzieciom lepiej być u niej, bo ona się nie denerwuje.
Z trudem powstrzymałam łzy. Mąż wrócił wieczorem i, jakby nigdy nic, rzucił:
– Mama mówiła, że może zabrać dzieci na weekend. Żebyśmy odpoczęli. Co ty na to?
– Nie – odpowiedziałam ostro.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Coś ty taka rozdrażniona? Przecież tylko chciała pomóc.
– Nie chcę jej pomocy. Nie chcę, żeby uczyła dzieci, że jestem złą matką.
– Ona tak nie powiedziała! Przestań się nakręcać!
A ja zrozumiałam, że już nie jestem między młotem a kowadłem. Młot i kowadło połączyli siły. Przeciwko mnie.
Matka kontra matka
Była środa, deszczowa i zimna. Michał wrócił ze szkoły rozpalony, narzekał na ból głowy. Zabrałam go do lekarza. Zwykła infekcja, nic groźnego – dostał leki i zalecenie, żeby odpoczywał. Po powrocie zadzwoniła teściowa.
– Słyszałam, że Michał chory. Dlaczego nikt mnie nie informuje? – zapytała, zanim zdążyłam powiedzieć „halo”.
– Bo sobie radzimy – odpowiedziałam chłodno. – Byliśmy u lekarza.
– U którego? Bo ja mam swojego sprawdzonego. Może wezwę pediatrę do domu?
– Naprawdę, nie trzeba. Mamy wszystko pod kontrolą.
– Nie byłabym tego taka pewna – syknęła. – Dziecko powinno być pod opieką babci, która wie, jak się nim zająć.
Tego było już za dużo.
– Ty nie jesteś matką moich dzieci. To ja decyduję. Ja je znam. Ja jestem ich mamą, nie ty! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Długa. A potem chłodny, wyważony głos:
– W takim razie nie będę się już wtrącać. Ale nie zdziw się, jak dzieci same wybiorą, z kim czują się lepiej.
Rzuciła słuchawką. Serce waliło mi jak oszalałe. Wieczorem powiedziałam wszystko mężowi. Bez łez, bez krzyków. O tym, jak długo milczałam, jak długo godziłam się na zacieranie granic. Jak jego matka budowała wokół dzieci sieć lojalności i wstydu. A on milczał. Długo. A potem zapytał tylko:
– To co teraz?
W jego oczach pierwszy raz zobaczyłam strach. Bo zrozumiał, że tym razem to ja mogę wyjść. A dzieci – zostaną z tą, która walczyła.
Miłość czy lojalność?
Następnego dnia rano nie było już krzyków. Nie było teściowej, nie było napięcia. Był tylko spokój – ten ciężki, który zapada tuż po burzy. Mąż zaczął chodzić jakby ciszej, jakby bojąc się, że jedno słowo za dużo znów uruchomi lawinę. Nie rozmawialiśmy przez dwa dni. Dopiero trzeciego wieczorem usiadł obok mnie i zapytał:
– Wolisz, żebym się od niej odciął?
Spojrzałam na niego uważnie.
– Wolę, żebyś był po mojej stronie. Zawsze. Nawet jeśli twoja matka ma dobre intencje – to ja jestem matką twoich dzieci. A twoje milczenie pozwoliło jej wejść mi na głowę.
Kiwnął głową. A potem powiedział coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć:
– Przepraszam. Chyba bałem się konfliktu bardziej niż tego, że cię tracę.
Wiedziałam, że nie będzie idealnie. Że jego matka się nie zmieni. Ale teraz to on zaczął stawiać granice. Odbierał telefon, mówił „nie”, kiedy trzeba było. Nie przestali się widywać, ale dzieci nie spędzały już z nią weekendów bez mojej zgody. I nigdy więcej nie mówiła im, że „u babci jest lepiej”. Zaczęłam znów czuć się matką. Po prostu – obecną, wystarczającą, kochającą. Czy to był koniec wojny? Nie. Ale teraz nie walczyłam sama.
Natalia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka nie wie, że sprzedaję podgrzybki, by opłacić jej studia. Z emerytury nie wystarczy mi nawet na najtańszy akademik”
- „Jesienią odkryłam, że mąż ma kochankę. Zasiał nasionko tak blisko, że aż trudno mi było uwierzyć”
- „Gdy wygrałam miliony w totolotka, mąż nalegał, by nie mówić rodzinie. Bał się, że wydoją nas z kasy”

