„Teściowa traktowała mnie jak sponsora. Kiedy odciąłem ją od kasy, stałem się dla niej zwykłym śmieciem”
„Lubiła do nas wpadać – najpierw z zupą, potem z listą niespodziewanych wydatków: pralka jej się popsuła, okna trzeba było wymienić, samochód coś szwankuje. Zawsze jakoś tak się składało, że to ja ratowałem sytuację”.

- Redakcja
Zawsze byłem tym cichym, „ogarniętym” facetem, który nie robi scen, nie podnosi głosu i nie wybucha, kiedy coś idzie nie tak. Tak mnie wszyscy znali – rodzina, znajomi, sąsiedzi. Nawet szef kiedyś powiedział: „Mateusz to taki typ, który nigdy nie zawodzi”. I może rzeczywiście, przez wiele lat żyłem tak, jakby moim celem było nie zawieść nikogo. Ale nikt wtedy nie zapytał, czy sam siebie już nie zawiodłem.
Kamilę poznałem na studiach. Była śliczna, wygadana i zawsze otoczona ludźmi. A ja? Ja byłem tym chłopakiem od informatyki, który umiał naprawić laptopa, kiedy „coś się popsuło”, ale nie wiedział, jak się zachować, gdy dziewczyna się do niego uśmiecha. A jednak zadziałało. Kamila z jakiegoś powodu zobaczyła we mnie kogoś więcej.
Pobraliśmy się kilka lat później. Urodziła się Zuzia, potem Adaś. Życie toczyło się normalnym, stabilnym rytmem. Praca w IT, dom, dzieci, wakacje nad morzem, kredyt, który spłacamy razem. I teściowa. Irena.
Teściowa pożyczała kasę
Na początku nie miałem powodu jej nie lubić. Mówiła o mnie w samych superlatywach. „Mateusz to złoty chłopak. Idealny zięć. Pracowity, uczynny, rodzinny.” Lubiła mnie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Lubiła do nas wpadać – najpierw z zupą, potem z listą niespodziewanych wydatków: pralka jej się popsuła, okna trzeba było wymienić, samochód coś szwankuje. Zawsze jakoś tak się składało, że to ja ratowałem sytuację.
– Mateusz, wiem, że ty zarabiasz dobrze... Pożyczysz mi tysiąc, bo akurat nie mam. Oddam w przyszłym miesiącu, na pewno – mówiła z uśmiechem. A ja dawałem. Kamila patrzyła z wdzięcznością i dziękowała mi za dobre serce.
Mijały lata, a te niespodziewane wydatki stały się normą. Przestałem je liczyć. Kamila nie widziała problemu. „To tylko chwilowe.” „Mama sobie nie radzi.” „Jak możesz być taki nieczuły?” Tyle że chwilowe trwało już dobre sześć lat. I w końcu przyszedł moment, gdy powiedziałem dość. Nagle stałem się wrogiem. Niewdzięcznym cwaniakiem i sSknerą.
Po prostu odmówiłem
– Mateuszku, muszę cię prosić o przysługę… – zaczęła Irena tonem, który znałem aż za dobrze.
Siedziała przy naszym kuchennym stole, popijając herbatę z filiżanki, którą kiedyś sama przyniosła „żeby mieć swoją”.
– Bo widzisz, w tym miesiącu to mi się trochę wszystko rozjechało.
– Nie mam – powiedziałem, zanim zdążyła skończyć.
Uniosła brwi.
– Słucham?
– Nie mam, Ireno. Nie pożyczę ci pieniędzy.
W kuchni zapanowała taka cisza, że nawet dzieci na górze przestały się tłuc. Kamila spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie obwieścił, że zamierzam zostać mnichem.
– Ale przecież... zawsze mogłam na ciebie liczyć – wydusiła Irena.
– Właśnie. Zawsze. A teraz już nie.
Milczenie przecięło tylko brzęk łyżeczki, którą Irena odłożyła z przesadną ostrożnością.
– Kamila, słyszysz, co twój mąż mówi? – zwróciła się do niej teatralnie, jakby właśnie dokonywał się jakiś sąd nad moją osobą.
Kamila patrzyła na mnie, ale nie odezwała się ani słowem. Nawet jej powieka nie drgnęła. Wtedy zabolało mnie najbardziej – to, że nic nie powiedziała. Ani słowa w mojej obronie. Nic.
– Mam rodzinę, o którą muszę dbać – powiedziałem spokojnie, ale w środku wszystko się we mnie gotowało. – Nie jestem bankomatem.
Irena spojrzała na mnie, jakbym ją spoliczkował.
– Niewdzięcznik – syknęła w końcu. – Pamiętaj, wszystko wraca.
Wyszła, trzaskając drzwiami, zostawiając za sobą ciszę i filiżankę z niedopitą herbatą. Kamila tylko wzruszyła ramionami. A ja siedziałem i próbowałem zrozumieć, czy to naprawdę ja jestem tym złym.
Żona broniła matki
– Kamila, możemy pogadać? – zapytałem cicho, kiedy dzieci poszły spać.
Stała przy zlewie, szorując talerze tak energicznie, że bałem się, że któryś pęknie jej w dłoniach. Udawała, że nie słyszy. Znałem ten manewr.
– Kamila – powtórzyłem, tym razem głośniej.
– No mów – rzuciła, nie odwracając się.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś, kiedy twoja matka mnie atakowała? Dlaczego za każdym razem udajesz, że jej żądania to coś normalnego?
– Bo ona tylko chce pomocy, Mateusz. Nie każdy ma takie szczęście jak ty – odparła z pretensją w głosie.
– Szczęście?! – roześmiałem się gorzko. – Myślisz, że to szczęście siedzieć cicho przez lata, płacić jej rachunki, kiedy ty mówisz „daj jej, przecież to mama”? Myślisz, że to szczęście żyć jak frajer?
– Nie przesadzaj – syknęła i w końcu odwróciła się w moją stronę. – Gdyby nie ona, nie byłoby mnie. A skoro jesteśmy razem, to też dzięki niej.
– Nie jesteśmy razem – powiedziałem ostrożnie, choć serce biło mi jak szalone. – Jesteśmy trójkątem. Ty, ja i twoja matka, która wchodzi do naszego domu, jakby tu mieszkała. I traktuje mnie jak sponsora.
Z pokoju dzieci dobiegł cichy płacz. Zuzia, obudzona przez podniesione głosy, zaczęła wołać „mamo”. Kamila rzuciła we mnie spojrzeniem pełnym wściekłości i wyszła bez słowa. Zostałem sam w kuchni. Oparłem się o blat, próbując uspokoić oddech. W tamtej chwili po raz pierwszy pomyślałem, że może... nie jesteśmy już drużyną.
Teściowa mną pomiatała
Wszedłem do mieszkania akurat w chwili, gdy Irena rozmawiała przez telefon. Nie zauważyła mnie – była zbyt zajęta.
– ...no wyobraź sobie, że już mi nie chce dawać. Tak, ten mój idealny zięć! – cedziła przez zęby. – Myśli, że jak zarabia dobrze, to może się stawiać. Ale ja nie dam sobą pomiatać. Jak będzie trzeba, to Kamilkę postawię do pionu. O, jeszcze jak!
Stałem w kuchni, oparty o ścianę. Nie oddychałem. Czułem, jak coś we mnie pęka, jakby kawałek po kawałku odpadała ze mnie resztka tego grzecznego chłopca, którym tak długo byłem. Wszedłem do salonu powoli, spokojnie. Irena spojrzała na mnie zaskoczona. Telefon prawie wypadł jej z ręki.
– Nie musisz wysilać – powiedziałem chłodno. – Właśnie wszystko usłyszałem.
– To... to nie było o tobie – zaczęła się jąkać. – To koleżanka, tak tylko... żartowałyśmy.
– Jasne – skinąłem głową. – Tylko zabawne, że w tym żarcie była też mowa o mojej żonie.
– A ty co, podsłuchujesz teraz? Taki z ciebie człowiek? To ja przez lata poświęcałam się dla was, pomagałam z dziećmi, z obiadem, a ty... – zaczęła wrzeszczeć. – Zawsze wiedziałam, że coś z tobą nie tak! Udawałeś miłego, a jesteś zwykły... cwaniak! I tyle!
Kamila stała w korytarzu, słyszała wszystko. Nie ruszyła się.
– Skończmy to, Ireno. To koniec tej farsy – powiedziałem i wyszedłem z salonu, zanim zacząłem krzyczeć.
Po raz pierwszy poczułem... ulgę. I jednocześnie coś znacznie gorszego. Strach, że za chwilę to wszystko wywróci się do góry nogami.
Tego było za wiele
Usiadłem na brzegu łóżka. Kamila stała przy oknie, z założonymi rękami. Cisza między nami była gęsta jak mgła.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem, choć wiedziałem, że ona tego nie chce.
– Słucham – odparła chłodno, nie odwracając się.
– Dłużej tak nie dam rady. Twoja mama przekroczyła każdą możliwą granicę. I ty też. Bo kiedy milczysz, kiedy nic nie robisz, to dajesz jej prawo do tego, żeby mnie niszczyła. Albo coś z tym zrobimy razem... albo ja się wycofuję.
W końcu odwróciła się. W oczach miała łzy, ale głos pozostał twardy.
– To moja matka. Nie wyrzeknę się jej.
– Nikt ci nie każe się jej wyrzekać. Ale mam prawo oczekiwać, że będziesz bronić własnego męża, kiedy jest atakowany we własnym domu. Mam prawo do spokoju, do szacunku. I do granic.
– Dla niej to nie jest takie proste. Dla mnie też nie – szepnęła.
– Wiesz, co nie jest proste? Tłumaczenie się dzieciom, dlaczego tata jest ciągle spięty. Dlaczego patrzy na ich babcię, jakby chciał zniknąć. Tego też nie chcesz widzieć?
Kamila nie odpowiedziała. Stała w milczeniu, jakby walczyła ze sobą. Wstałem i wyjąłem walizkę z szafy.
– Co robisz?
– Pakuję się.
– Mateusz... – powiedziała cicho, z wyrzutem. Ale nie podeszła. Nie zatrzymała mnie.
Kiedy zamykałem drzwi za sobą, wiedziałem jedno. Nie straciłem tylko pieniędzy. Straciłem coś znacznie cenniejszego: szacunek. A może nawet rodzinę.
Pogadałem z teściem
Robert otworzył drzwi w domowych kapciach i swetrze, który pamiętał chyba czasy PRL-u. Zdziwił się na mój widok.
– Mateusz? Coś się stało? – zapytał, wpuszczając mnie do środka.
– Muszę z kimś porozmawiać – powiedziałem szczerze.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Ten sam obrus, co zawsze. Ta sama herbata. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, jak dwaj obcy mężczyźni, których coś łączy, ale nikt nie chce powiedzieć co.
– Dlaczego nigdy nic nie zrobiłeś? – zapytałem w końcu. – Dlaczego pozwalałeś Irenie rozstawiać wszystkich po kątach? Dlaczego nigdy się nie odezwałeś, kiedy ciągnęła ode mnie kasę?
Robert pokiwał głową, jakby czekał na to pytanie od lat.
– Bo się bałem – odpowiedział bez zbędnych ozdobników. – Bo jak raz się postawiłem, spałem przez tydzień na kanapie. I to nie jest metafora.
Spojrzał na mnie z czymś na kształt skruchy.
– Może to tchórzostwo. Może wygodnictwo. Ale lata życia z taką kobietą to nie jest sielanka.
Zamilkł na chwilę, wpatrując się w dłonie.
– Zazdroszczę ci odwagi, Mateusz. Ja nigdy jej nie miałem.
Zaparzyliśmy kolejną herbatę. Już nie było między nami ciszy – było coś na kształt cichego zrozumienia. Dwóch facetów, którzy mieli dość bycia cicho.
Mateusz, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona traktowała mnie jak bankomat. Gdy zabrakło pieniędzy, zabrała dzieci i poszła do matki”
- „Siostra przyjechała na weekend i zachowywała się jak królowa. Wystawiłam jej rachunek nawet za oddychanie”
- „Pojechałam w delegację, a teściowa urządziła sobie SPA w mojej łazience. Obraziła się, gdy wysłałam jej rachunek za wodę”

