Reklama

Jestem żoną Marka i mamą dwójki dzieci – Kasi i Michała. Z pozoru wszystko się ułożyło. Z Markiem jesteśmy razem od prawie dziesięciu lat, dzieci zdrowe, dom jako tako ogarnięty, a ja, choć zmęczona, to daję radę. Ale kiedy tylko przychodzi temat jego matki – Barbary – czuję, jakby całe moje życie było jedną wielką pomyłką.

Od początku wiedziałam, że mnie nie lubi. Nawet się z tym nie kryła. Przy pierwszym spotkaniu spojrzała na mnie od stóp do głów, jakby oceniała, czy nadaję się na żonę jej ukochanego synka. Już wtedy poczułam, że nie spełniam jej standardów – bo nie pochodzę „z odpowiedniej rodziny”, bo nie jestem „wystarczająco wykształcona”, bo nie wyglądam jak z katalogu ślubnego. Z czasem przestała nawet udawać uprzejmość. Na każdym spotkaniu rodzinny tonęłam w jej komentarzach – niby rzucanych mimochodem, ale zawsze bolesnych.

– U nas w rodzinie kobiety zawsze dbały o linię – rzuciła kiedyś, patrząc wymownie na moje biodra, które właśnie próbowały się zmieścić w jeansy po drugim porodzie.

Albo innym razem, gdy Kasia zaczęła chorować, usłyszałam:

– Wiesz, Aniu, dzieci chorują, jak się je źle karmi. No ale wiadomo, każda matka robi, co może...

Marek zawsze tylko ucinał temat. Nie potrafił, albo nie chciał, się postawić. Mówił tylko:

Ona już taka jest, nie bierz tego do siebie.

Ale ja brałam. Każde słowo, każde spojrzenie. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem przewrażliwiona. Może ona naprawdę chce dobrze? Może problem leży we mnie? Tylko dlaczego przy niej zawsze czułam się jak ktoś gorszy?

Dom, dzieci, praca – to wszystko miało mi wynagrodzić chłód, który czułam za każdym razem, gdy przekraczałam próg jej domu. Ale im bardziej się starałam, tym mocniej czułam się odrzucona. A najgorsze było to, że dzieci zaczęły to widzieć. Kasia któregoś razu zapytała:

– Mamusiu, dlaczego babcia ciebie nie lubi?

Miałam dość uwag teściowej

– Znowu była niemiła. Jak zawsze – rzuciłam do Marka, kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi mieszkania jego matki.

Przesadzasz – mruknął, ściągając kurtkę. – Przecież nic takiego nie powiedziała.

– Serio? „Dzieciom trzeba czytać więcej książek, bo to po matce odziedziczyły brak ambicji”? Albo: „Szkoda, że Ania nie ma w sobie więcej klasy, wtedy może bardziej dałoby się ją lubić”? Nie słyszałeś?

– Przecież ona tylko żartuje...

– Aha. No to świetne żarty. Następnym razem może mi powie, że mam twarz jak buldog i to też uznamy za żart?

Marek usiadł na kanapie, wzdychając ciężko. Patrzył w podłogę, jakby liczył wzorki na dywanie.

Nie chcę się z tobą kłócić, Aniu.

– To może w końcu się postaw swojej matce? Raz! Powiedz jej, że mnie szanujesz. Że nie pozwalasz, żeby mnie traktowała jak intruza. Albo gorzej – jak śmiecia.

– Przesadzasz – powtórzył beznamiętnie.

Wtedy we mnie eksplodowało.

– Przesadzam?! Od dziesięciu lat znoszę jej złośliwości. Staram się. Gotuję, zapraszam, znoszę jej krytykę, a ty... Ty stoisz z boku i tylko czekasz, aż burza minie. Jakbyś był gdzieś obok, a nie tu, ze mną. Z nią!

Marek zamilkł. Nie bronił się. Nawet nie próbował. Siedział, bez ruchu, a ja poczułam, jakby mnie ktoś uderzył w brzuch.

– Czasem się zastanawiam... – zaczęłam ciszej. – Czy popełniłam błąd, wychodząc za ciebie…

Nie odpowiedział. Tylko wstał i poszedł do sypialni.

Zostałam sama w salonie. W głowie mi huczało. Czy naprawdę wszystko rozpadnie się przez jedną kobietę, której nigdy nie byłam w stanie zadowolić?

Przyszła znów mnie pouczać

Nie spodziewałam się jej wizyty. Wróciłam z pracy, dzieci były u sąsiadki, a ja planowałam pół godziny świętego spokoju z herbatą. Zanim zdążyłam zdjąć buty, zadzwonił domofon. To była teściowa. Zamarłam.

– Dzień dobry, Aniu – powiedziała jak zawsze sztywno, z tą swoją wymuszoną uprzejmością. – Wpadłam tylko na chwilę. Nie masz nic przeciwko?

Już była w środku.

Chciałam z tobą porozmawiać... na osobności – dodała, rozglądając się po mieszkaniu z miną, jakby oceniała, czy kurz osiadł zgodnie z jej standardami.

Usiadła przy stole i położyła ręce na kolanach. Sztywno, elegancko, kontrolowanie.

Nie będę udawać, że jesteśmy sobie bliskie – zaczęła. – Ale jesteś żoną mojego syna, matką moich wnuków... I dlatego muszę coś powiedzieć.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Co znowu? Kolejna uwaga o tym, że Michał ma źle dobrane buty? Albo że Kasia powinna chodzić na balet, nie plastykę?

Marek się zmienia. Zamknął się w sobie. Widzę, że coś jest nie tak.

– Bo jest! – przerwałam jej ostro. – Może gdybyś przestała mnie traktować jak rywalkę, a zaczęła jak część tej rodziny, nie musielibyśmy udawać normalnych relacji!

Milczała chwilę. Potem wyprostowała się jeszcze bardziej.

Zabrałaś mi syna – powiedziała cicho, ale z jadem w głosie. – Myślałaś, że tego nie widzę? Przestał mnie odwiedzać, pytać o zdanie... Ty to wszystko zmieniłaś.

– Nie „zabrałam”! – odparłam ostro. – Marek dorósł. Ma rodzinę. To naturalne. A ty... nie potrafisz się z tym pogodzić.

Wtedy, przez ułamek sekundy, zobaczyłam w jej oczach coś, czego nie znałam. Smutek. Prawdziwy, głęboki. Ale zaraz zniknął. A na jego miejsce wróciła dobrze mi znana maska chłodu.

Przyniosę ci coś. Coś, co powinnaś zobaczyć – powiedziała, wstając.

Zanim zapytałam, co to ma znaczyć, była już w drzwiach. Zostałam z sercem bijącym jak szalone. Co ona kombinowała? I dlaczego czułam, że ten wieczór zmieni wszystko?

Powiedziała coś zaskakującego

Usłyszałam ich głosy w przedpokoju. Marek wrócił wcześniej z pracy, a teściowa... ona już czekała. Gdy podeszłam bliżej, usłyszałam jej zimny, opanowany ton.

– Marek, nie przyszłam tu, żeby się kłócić. Tylko... ja już nie potrafię dłużej jej nienawidzić.

Zamarłam.

– O czym ty mówisz? – spytał mój mąż zmęczonym głosem.

– Ona myśli, że chodzi o nią. Że jej nie lubię, bo nie pasuje do naszej rodziny. Ale to nie o nią chodziło, nigdy... – teściowa ściszyła głos. – Ja po prostu widziałam w niej siebie. I nie mogłam tego znieść.

– Mamo, ja nic nie rozumiem...

Dowiedziałam się czegoś niedawno. Zmarła ciotka Aniela. Zostawiła mi list... i kilka rzeczy. Pamiątki rodzinne. I tam... był też list do mnie od mojej teściowej. Z czasów, kiedy byłam młoda. Kiedy byłam... jak Ania.

Zrobiło mi się gorąco. Stałam przy ścianie, niewidoczna, wsłuchana w każde słowo.

– Ona pisała o mnie tak samo, jak ja o Ani myślałam. Że jestem bez klasy. Że nie pasuję do jej syna. Że zniszczę rodzinę. Wiesz, co zrobiłam wtedy? Przysięgłam sobie, że ja nigdy taka nie będę. A potem... sama się nią stałam.

Zapadła cisza. Wtedy weszłam. Spojrzała na mnie, nieco zaskoczona, ale nie zdziwiona.

Słyszałam, co mówiłaś. Przepraszam. Ale... nie żałuję.

Teściowa westchnęła. Wyciągnęła z torebki niewielkie pudełko i położyła na stole.

To dla ciebie. Chciałabym, żebyś to otworzyła... sama. I jeśli zechcesz, możemy potem porozmawiać. Tylko my dwie.

Zerknęłam na Marka. Nic nie mówił, ale widziałam w jego oczach... ulgę? Nadzieję?

Wzięłam pudełko do rąk. Było cięższe, niż się spodziewałam. W mojej głowie pojawiło się pytanie, którego bałam się zadać głośno: czy to możliwe, że przez te wszystkie lata walczyłyśmy... z tym samym bólem?

Dała mi dziwny prezent

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w kuchni. Dzieci poszły do koleżanki, Marek wyszedł na spacer z psem – na moją prośbę. Chciałam być z nią sama. Po raz pierwszy... naprawdę sama z teściową.

Pudełko leżało między nami na blacie. Niebieskie, lekko przykurzone, z wyraźnie nadgryzionymi przez czas brzegami.

– Otworzysz? – zapytała cicho.

Skinęłam głową, chociaż ręce mi drżały. Zdjęłam wieczko. Na wierzchu leżał medalion. Stary, owalny, srebrny, z subtelnym grawerem: inicjały B.S. i data sprzed czterdziestu lat. Otworzyłam go ostrożnie. W środku – zdjęcie młodej Barbary z niemowlęciem. Marka.

– To było moje. Nosiłam go przez pierwsze lata jego życia. Kiedy jeszcze miałam nadzieję, że potrafię być dobrą matką – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.

Pod medalionem leżał list. Pożółkły, ale wyraźnie przechowywany z troską.

To list od mojej teściowej. Tego samego dnia, gdy dałam jej Marka do potrzymania pierwszy raz, napisała to... – Barbara uśmiechnęła się smutno. – „Dobrze, że chłopiec jest ładny. Przynajmniej nie odziedziczył braku klasy po matce”.

Poczułam, jak serce mi się ściska. Wiedziałam dokładnie, jak to brzmi. Jak to boli.

Trzymałam ten list jako dowód. Dowód, że nie warto ufać kobietom z rodziny. Że trzeba się bronić. Być twardą. Nawet wobec synowych.

– Ale przecież... ja nigdy nie chciałam cię zastąpić. Ani odebrać Marka.

Teściowa spojrzała na mnie. Miała w oczach coś, czego nie znałam – bezbronność.

– A ja myślałam, że właśnie tego chcesz. Że mi go zabierzesz. Że on o mnie zapomni. I dlatego... byłam dla ciebie taka zimna.

Wstałam, nie wiedząc, co robię. Podeszłam do niej i... usiadłam obok. Po prostu.

– Może obie chciałyśmy przetrwać. Tylko... każda innym kosztem.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem teściowa wzięła moją dłoń i położyła na medalionie.

– To twoje. Jeśli chcesz. I... może kiedyś opowiesz Kasi, kim była jej babcia. Ale nie tak, jak ja bym siebie opisała. Tylko tak, jak mnie dzisiaj widzisz.

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Ale medalion został w mojej dłoni. Pierwszy raz, odkąd ją znałam, nie chciałam go oddać.

Przejrzeliśmy na oczy

Wieczorem siedzieliśmy z Markiem w salonie. Dzieci już spały. Oglądaliśmy jakiś film, ale żadne z nas nie wiedziało nawet, o czym był. Cisza między nami była napięta, ale spokojniejsza niż zwykle. Jak po burzy.

W końcu przerwałam milczenie.

– Twoja mama dała mi medalion. I list. Od swojej teściowej.

Mąż podniósł wzrok. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie zszokowany. Jakby przeczuwał, że coś się stało.

Nie wiedziałem, że ona coś takiego trzymała...

– Ona też nie wiedziała, że to w niej tyle zostawiło. Dopiero teraz to zrozumiała. Że całe życie walczyła z cieniem swojej przeszłości. I że ja... przypominałam jej to, czego sama się bała.

Marek westchnął. Usiadł bliżej, objął mnie ramieniem.

Przepraszam, że nigdy nie stanąłem po twojej stronie. Że milczałem, kiedy powinienem mówić. Ale bałem się, że jeśli się postawię, to... stracę was obie.

Spojrzałam na niego z bólem i ulgą jednocześnie.

– A ja myślałam, że po prostu ci nie zależy.

– Zależy. Bardziej niż myślisz. Ale nigdy nie nauczyłem się o to walczyć. Zawsze byłem tym, który unika konfliktów. I przez to pozwoliłem, żebyś czuła się samotna... w naszym małżeństwie.

Położyłam głowę na jego ramieniu.

Może to nie jest za późno. Może jeszcze można coś odbudować.

– Chcę. Naprawdę chcę – powiedział cicho.

Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy, która tym razem nie była ucieczką, tylko początkiem rozmowy.

W głowie krążyła mi jedna myśl: może nie da się od razu naprawić wszystkiego. Ale jeśli ktoś, kto przez dziesięć lat nie potrafił mnie zaakceptować, potrafił przyjść z medalionem i historią – to może i my potrafimy jeszcze siebie znaleźć.

Anna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama