„Teściowa traktowała mnie jak śmiecia, bo jestem tylko kosmetyczką. Byłam w szoku, gdy nagle błagała o moją pomoc”
„Nie przyszła na nasz ślub. Nie zadzwoniła, nie napisała, nie pogratulowała. A potem jeszcze pokazała się z przyjaciółką w mediach społecznościowych – bawiły się w SPA w Międzyzdrojach. W tym samym czasie, gdy my z Bartkiem składaliśmy sobie przysięgę w urzędzie”.

- Listy do redakcji
Nigdy nie marzyłam o wystawnym weselu. No wiecie, takim na dwieście osób, w sali balowej modnego hotelu stylizowanego na pałacyk, ze znanym zespołem przygrywającym na parkiecie, wyszukanym menu, trzypiętrowym tortem, fotobudką i innymi atrakcjami. Styl glamour w ogóle nie jest w moim guście. To właśnie w ten sposób urządziła imprezę kuzynka, a ja naprawdę źle się tam czułam. Sztywno i obco. Jakby przenieśli mnie do zupełnie innego świata, gdzie królują pozory i blichtr, a młoda para chce jedynie zrobić na wszystkich dobre wrażenie.
– Dla mnie to wszystko było sztuczne i na pokaz – powiedziałam mamie po powrocie. – Myślę, że Agnieszka tak naprawdę nie była szczęśliwa. Jej zależało jedynie na ładnych zdjęciach, którymi będzie mogła pochwalić się na Instagramie. No i może na pieniądzach – dodałam.
– Co ty dziecko mówisz? Po prostu ciotkę i wujka było stać, to urządzili swojej jedynaczce piękny bal.
– Daj spokój. Nie zauważyłaś, z jakim błyskiem w oczach Aga spoglądała na kolejne koperty? Pewnie już nie mogła doczekać się, kiedy ci wszyscy goście wreszcie sobie pójdą i ona będzie mogła zabrać się za przeliczanie zebranej gotówki.
Lubiłam inne rzeczy
Wiem, że to zabrzmiało złośliwie, ale moja kuzynka taka właśnie była. Typowa materialistka, która na wszystkich wokół patrzyła z góry i nigdy nikomu nie powiedziała życzliwego słowa, gdy akurat ten ktoś nie był jej do czegoś potrzebny.
Ja sama wolałam kameralne przyjęcie w przytulnym miejscu, sukienkę w swoim własnym stylu i świętowanie w gronie bliskich osób, które rzeczywiście cieszą się moim szczęściem. Przysięga małżeńska od zawsze była dla mnie ważna, bo oznaczała, że ktoś naprawdę chce ze mną spędzić całe życie. Wspierać mnie w zdrowiu i chorobie, na dobre i złe.
Bartek był taką osobą. Naprawdę doskonale się dogadywaliśmy i potrafiliśmy się zrozumieć niemal w pół słowa. Oboje kochaliśmy wyjazdy w góry, wycieczki rowerowe i czytanie fantastyki. Podobały się nam podobne filmy, uwielbialiśmy wspólnie gotować i wychodzić na długie wieczorne spacery.
Uważała, że jestem niegodna jej syna
W tym idealnym związku pojawiła się jednak pewna rysa. Jaka? Moja przyszła teściowa. Małgorzata nie polubiła mnie od pierwszego spojrzenia. Zawsze patrzyła na mnie z góry i dawała odczuć, że zupełnie nie pasuję do jej wyjątkowego synka. Dla niej nie byłam wystarczająco dobra. Odpowiednio wykształcona, ustawiona finansowo i towarzysko. Do tego nie pochodziłam z rodziny z koneksjami, a ona właśnie o takiej synowej zawsze marzyła.
Była Bartosza studiowała prawo, a jej ojciec był dość znanym w naszym mieście adwokatem. Małgorzata niemal nosiła ją na rękach i była przekonana, że ich ślub jest tylko kwestią czasu. Zdaje się, że to małżeństwo traktowała niczym szansę na awans społeczny, a mnie winiła, że pojawiłam się znikąd i zastąpiłam Malwinę. A to, że Bartek już dawno nie spotykał się z ową Malwiną, gdy poznał mnie? Dla niej nie miało to żadnego znaczenia.
Zignorowała nasz ślub
Nie było we mnie rozgoryczenia. Była raczej cisza. Taka głęboka, jaka w człowieku zostaje, kiedy już nawet nie ma siły płakać. Siedziałam przed domem, otulona w szlafrok, z filiżanką kawy, kiedy Bartek wyszedł na ganek.
– Znowu nie możesz spać?
Wzruszyłam ramionami. Bo co miałam powiedzieć? Że we śnie znowu słyszałam słowa jego matki?
– „Ślub? Jaki ślub? Mój syn się żeni z nią? Chyba żartujecie!”
Tak, nie przyszła na nasz ślub. Nie zadzwoniła, nie napisała, nie pogratulowała. A potem jeszcze pokazała się z przyjaciółką w mediach społecznościowych – bawiły się w SPA w Międzyzdrojach. W tym samym czasie, gdy my z Bartkiem składaliśmy sobie przysięgę w urzędzie.
– Daj jej czas – mówił wtedy mój świeżo upieczony mąż. – To chwilowe. W końcu zrozumie, że jesteśmy szczęśliwi.
Ale nic nie wskazywało na to, żeby jego matka miała zamiar zmienić zdanie. Zosia, jego siostra, była jej oczkiem w głowie. A ja? „Ta od porażki”, jak ponoć kiedyś nazwała mnie w rozmowie z sąsiadką.
Szwagierka miała wszystko
Modne ubrania, cały sztab adoratorów i temperament większy niż połowa warszawskiej giełdy razem wzięta. Zmieniała chłopaków jak rękawiczki, robiła zdjęcia z prosecco i palmami, jeździła w delegacje, chociaż tak naprawdę to nikt nie wiedział, gdzie dokładnie pracuje. Teściowa była w niej zakochana po uszy.
– Przed Zosią jest świetlana przyszłość – lubiła powtarzać. – A Bartek. No cóż, Bartek sam wybrał swoją przyszłość.
Czułam, że chodzi o mnie. Może faktycznie nie jestem z rodu królewskiego. Może nie studiowałam w Anglii i nie mam miliona followersów. Ale zawsze byłam uczciwa. A z Bartkiem żyliśmy spokojnie. On pracował jako inżynier w firmie budowlanej, ja prowadziłam gabinet kosmetyczny. Może nie był duży i renomowany, ale był mój. Stworzyłam go sama, od podstaw. Kochałam to, co robię, rozwijałam się i miałam coraz więcej klientek. Byłam naprawdę zadowolona ze swojej pracy. Mimo tego, że teściowa uważała mnie za „zwyczajną kosmetyczkę”.
– Na kosmetyczki i fryzjerki kiedyś szły najbardziej niedouczone dziewczyny – podsłuchałam, gdy raz tłumaczyła swojej córce. – A teraz trzeba aż studiów, żeby malować ludziom wzorki na paznokciach?
I jak miałam jej tłumaczyć, że owszem, potrzeba studiów. Bo kosmetyczka nie tylko maluje wzorki na paznokciach, ale i robi wiele zabiegów. I na kosmetologii zdobywa się nawet podstawy wiedzy medycznej. Ale ta kobieta i tak tego nie rozumiała. Ona patrzyła na ludzi z góry i uważała się za wyrocznię od oceniania cudzej wartości.
Mimo tego, że Małgorzata nie akceptowała naszego związku, byliśmy szczęśliwi. Planowaliśmy zaciągnąć kredyt na własny dom, bo teraz wynajmowaliśmy od mojej ciotki, która wyjechała na kilka lat do Anglii. Kupić psa. Za jakiś czas może zdecydować się na dziecko. Ale wtedy przyszła ona. Nie, nie teściowa. Zosia. I jej sprawa.
Dzień, który wszystko zmienił
To był czwartkowy wieczór. Dzwonek do drzwi. Myślałam, że to kurier z paczką, bo zamówiłam nowe zasłonki do kuchni. Ale na progu stała... teściowa. Bez makijażu, zapuchnięta, w spranym płaszczu, z walizką i czerwonym nosem. Rany, ta kobieta przecież zawsze była idealna. Elegancka, umalowana, odprasowana, z wyższością zapisaną na twarzy. Gorszy czas? Brak sił na zadbanie o siebie? W jej świecie nawet nie istniały takie pojęcia. A jednak… Jednak coś na pewno się stało, że przyjechała do nas bez zapowiedzi. I to do tego w takim stanie.
– Czy mogę wejść? – zapytała cicho, zupełnie jakby to nie była ona.
Zatkało mnie. Bartek też był w szoku.
– Mamo? Co się stało?
Nie odpowiadała. Usiadła na kanapie, schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Okazało się, że Zosia „pożyczyła” od matki sporą sumę pieniędzy. Teściowa sprzedała nawet samochód, żeby „pomóc w inwestycji”. Ponoć dziewczyna miała otworzyć elegancki butik online. Tyle że żadnego butiku nie było. A po pieniądzach i Zosi – ani śladu.
– Wyjechała. Z tym... Bartkiem. Nie, twoim Bartkiem – dodała, widząc moją zaskoczoną minę. – Z innym. Poznała go na jakiejś imprezie – szlochała. – A ja? Ja nie mam nic. Nawet gdzie spać.
– A twoje mieszkanie? – zapytałam.
Wtedy chyba po raz pierwszy w życiu spojrzała mi prosto w oczy.
– Mieszkanie przepisałam na nią. Tak było szybciej – zawiesiła głos.
Zacisnęłam usta.
„I co teraz, mamo? Gdzie twoja dumna, idealna córka? Gdzie te pogardliwe spojrzenia w moją stronę? Gdzie ten podniosły ton naśladujący angielską królową?” – miałam ochotę zapytać.
Ale nie zapytałam. Obie milczałyśmy. Jednak w środku czułam, że karma czasami jednak działa z zaskakującą punktualnością.
Została z nami
Zgodziliśmy się, żeby została u nas. Miała swój pokój, pomagała trochę w domu. Ale wyjątkowo zamilkła. Pierwszy raz teściowa była cicha. Jakby coś w niej pękło. Snuła się po cichu.
Nie przeprosiła, że kiedyś tak mnie potraktowała. Ale robiła mi herbatę. Dbała o kwiatki. Raz nawet przyszła do mojego gabinetu i spytała nieśmiało:
– A ty mogłabyś zrobić mi tę maseczkę oczyszczającą?
Czy to był przełom? Może. Albo tylko chwilowa pokora.
Czasami słyszę, jak rozmawia przez telefon. Cicho, ostrożnie, żebyśmy nie słyszeli. Próbuje się skontaktować z Zosią. Bezskutecznie. A ja? Patrzę na nią i widzę kobietę złamaną. Taką samą, jaką ja byłam, kiedy nie przyszła na nasz ślub.
– Żałuję, że wtedy nie przyszłam – powiedziała pewnego wieczoru. – Ale jeszcze bardziej żałuję, że nie widziałam, jak bardzo się myliłam.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy to skrucha, czy tylko samotność mówi przez nią. Ale w środku zrobiło mi się nieco lżej. Może jej wybaczę. Kiedyś.
Agata, 32 lata
Czytaj także:
- „Mąż oznajmił mi przez telefon, że to koniec. Ten tchórz już od dawna za płotem rozsiewał swoje nasionka”
- „Moja siostra odegrała się na panu młodym przy ołtarzu. Miał swoje za uszami, ale słodycz zemsty odebrała jej rozum”
- „Noc poślubną spędziłam sama. Mąż powiedział, że mnie kocha, a potem poszedł na próbę generalną do pokoju obok”

